Jedni mówią na niego „szpiegowo”, inni „ruski zły dom”. Położony na Mokotowie, przy Sobieskiego 100, gmach od lat przyciąga uwagę mediów. Kiedyś mieszkali tu sowieccy dyplomaci, później dzierżawiła go tajemnicza spółka. Dzisiaj Rafał Trzaskowski chce urządzić tam mieszkania dla uchodźców z Ukrainy. Jest tylko jeden problem – Federacja Rosyjska twierdzi, że budynek to nadal jej własność.
Przed Wami tekst napisany przez kogoś, kto podcastów nie tylko słucha, ale i sam je nagrywa. Dzięki temu ma jako taką orientację w tej materii. Nie jest, rzecz jasna, wyrocznią i nie trzeba go wcale słuchać. Ale coś tam o podcastach przeczytał i czegoś się dowiedział, często na własnych błędach. A teraz o tych doświadczeniach napisał. Jeśli więc chcecie się dowiedzieć, jak zacząć nagrywać podcast i szukacie w miarę ogólnego i poglądowego poradnika, oto i on.
„Współczesne konflikty wymuszają nowe oblicze armii, więc jesteśmy – działamy niczym cyfrowe serce armii. Nasze istnienie jest możliwe dzięki specyfice nowych konfliktów, ale także dzięki zrozumieniu, że jest konieczność powstania Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni (WOC)” – oto słowa generała brygady Karola Molendy. 8 lutego został on, na mocy decyzji szefa MON Mariusza Błaszczaka, dowódcą nowego rodzaju wojsk.
Wyobraźcie sobie pogodny, majowy dzień. Słońce przygrzewa, wieje lekki wiaterek, a Wy w jednej ręce ściskacie telefon z włączoną geolokalizacją, a drugą grzebiecie w dziupli niskopiennej lipy. Gdzieś w jej wnętrzu znajduje się Wasz łup – skrzynka do geocachingu. Nim tu trafiliście, musieliście rozwiązać dwie zagadki z wierszami Kochanowskiego w roli głównej i korzystając z podpowiedzi odgadnąć współrzędne tego punktu. Teraz pozostaje tylko szukać – wśród zieloniutkiego listowia ukryto niewielki pojemnik, a w nim notes. I tyle hałasu o taką drobnostkę? – spytacie być może. Tak, ale za to jaka satysfakcja!
Filmy Stanisława Barei, a już zwłaszcza „Miś”, mają opinię kultowych. I nie dziwota. Pan Stanisław był nie dość, że mistrzem absurdalnego humoru, to i bystrym obserwatorem PRL-owskiej szarzyzny. Połączenie tych dwóch cech dało piorunującą mieszaninę, która nic a nic się nie zestarzała, o czym za moment się przekonamy.
Sezon 2. „Wiedźmina” niebawem trafi na nasze ekrany. W Internecie znów zrobi się gorąco. Jedni będą utyskiwać i kpić, inni szukać plusów i minusów, kolejni obwieszczać wszem i wobec, że Netflix wreszcie zrobił coś na miarę naszych czasów i możliwości. I na miarę prozy Andrzeja Sapkowskiego. Ale nim to wszystko się wydarzy, rzućmy okiem na perypetie serialowej ekipy, posłuchajmy Henry’ego Cavilla i poczytajmy pierwsze recenzje.
Józef Piłsudski powiedział kiedyś, że Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale. Sparafrazuję te znamienne słowa tak, by wyrażały geopolityczny dylemat Rzeczpospolitej: albo będzie ona regionalną potęgą albo pionkiem w rękach silniejszych graczy. Wielu twierdzi, że w takim wypadku nie mamy wyjścia, że musimy się wybić na pozycję mocarstwową. Ale czy dysponujemy wystarczającym potencjałem? Może rozsądniej byłoby zrezygnować ze „snów o potędze” i zadowolić się rolą kraju tranzytowego, wielkiej autostrady, łączącej Wschód z Zachodem? Przyjrzyjmy się geopolityce Polski.
Nie bójcie się, oszczędzę Wam erudycyjnego wykładu z historii geopolityki. Daruję sobie pogadanki o tonących w pomroce dziejów początkach, niekończące się litanie nazwisk i dat, nudę biogramów. Uznałem, że będzie i pożyteczniej i ciekawiej, gdy od razu przejdę do pomysłów luminarzy geopolityki – Alfreda Mahana, Halforda Mackindera, Karla Haushofera i Nicolasa Spykmana. Dzieła „wielkiej czwórki” są po dziś dzień tłumaczone i wydawane, ich koncepcje wykładane, a teoretyczne modele dyskutowane i interpretowane. I nie dziwmy się temu – ich pomysły są po prostu ciekawe.
W 1992 roku niejaki Francis Fukuyama ogłosił wszem i wobec, że historia właśnie się skończyła. Zamiast wojen czeka nas wieczna prosperity i zwycięski pochód demokracji liberalnej. To złudzenie trwało ledwie dwie dekady, do czasu, gdy światowym rynkiem wstrząsnął kryzys finansowy roku 2008. Na dokładkę USA ugrzęzły w Iraku i Afganistanie, a Chiny przestały udawać potulnego wyrobnika i zaczęły coraz śmielej podważać amerykańską hegemonię. Jednym słowem, historia wróciła z emerytury. Towarzyszył temu renesans geopolityki. Ale czym ta geopolityka w zasadzie jest?
Przed Wami poligonowy ranking seriali wojennych. Znajdziecie tu osiem różnych opowieści, osiem mniej lub bardziej znanych historii. Wszystkie jakoś interesujące, wszystkie poruszające, a niektóre nawet pouczające. Za moment powiem o nich kilka słów – wspomnę o czasach, w których zostały osadzone i o tym, czemu nie zawsze są wierne realiom epoki. Napomknę też o propagandzie, naiwnym patriotyzmie, fascynacji przemocą i braku złudzeń. Do dzieła zatem!
Wielu polskich polityków, w tym premier Mateusz Morawiecki, sugeruje, że trwający właśnie kryzys graniczny może skłonić władze w Warszawie do skorzystania z artykułu 4. Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO). O czym mówi ten artykuł i jakie konsekwencje przyniesie jego uruchomienie? Przyjrzyjmy się zagadnieniu.
Do czerwca 2013 roku Strefa 51 nie istniała. Przynajmniej oficjalnie – pytani o nią oficjele nabierali wody w usta. Nieoficjalnie wielu „ufologów” twierdziło, że na terenie tej tajnej bazy amerykańskich sił powietrznych dzieją się „nieziemskie” rzeczy. Jeśli chcecie przyjrzeć się całej sprawie nieco bliżej, zapraszam do lektury.
Ridleya Scotta nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Reżyser od dobrych kilku dekad cieszy się opinią arcymistrza. Wysoka ocena jego dokonań jest ze wszech miar zasłużona – Brytyjczyk na swoim koncie ma przynajmniej dwa filmy, które weszły do kanonu dwudziestowiecznego kina. O dziełach tak wybitnego twórcy warto byłoby dwa słowa napisać. Niniejszym to robię. Przed Wami siedem najlepszych filmów Ridleya Scotta.
Sprana M-65, z wielką amerykańską flagą i naszywką US Army. Pod nią przepocony bezrękawnik. Na głowie bordowa opaska. Lśniące, oplecione żyłami muskuły. Bruzdy blizn, grubo ciosana twarz z kilkudniowym zarostem. Oto on, oto bohater mojego dzieciństwa, samotny wilk, pogromca Moskali, heros jak ze spiżu odlany. Ale czym byłby ten chwat nad chwaty bez swojego podręcznego arsenału? Rzućmy okiem na osiem najsłynniejszych broni Johna Rambo.
Jakie zombie jest, każdy widzi. I filmy o zombiakach pewnie też każdy widział. A że jest ich sporo, postanowiłem troszkę poczytać, poszperać, kilka rzeczy sobie odświeżyć i przygotować dla Was krótki ranking. Wspólnie rzucimy okiem na dziesięć produkcji, które uważam za warte uwagi. Jeśli więc lubicie oglądać szwędające się ulicami żywe trupy, zapraszam do lektury.
Wielu mówi, że wojna się nigdy nie zmienia. Jednak filmy o niej zmieniają się nieustannie. W menu mamy patetyczne agitki, „akcyjniaki” à la Rambo lub subtelne, w zasadzie psychologiczne kino, w którym wystrzały i wybuchy stanowią zaledwie tło i pretekst do rozważań o ludzkiej naturze. Na potrzeby tego rankingu filmów wojennych wybrałem piętnaście produkcji, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Być może zainteresują i Was.
17 grudnia 1906 roku „Schleswig-Holstein” musiał prezentować się imponująco. Lśniący, obwieszony girlandami i flagami czekał, aż cesarzowa Augusta Wiktoria rozbije o jego kadłub butelkę szampana. Chwilę później stalowy gigant unosił się już na wodach kilońskiego kanału portowego. Za kilkanaście miesięcy zostanie włączony do Hochseeflotte, tego ciernia, który Niemcy chcą wbić w brytyjski zadek. Ale Royal Navy nie bała się „Schleswiga”. I to dlatego podczas II wojny światowej mógł odegrać taką, a nie inną rolę. Brzmi nieco enigmatycznie? Już za moment wszystko się wyjaśni.
Ktoś puka. Ledwie uchylam drzwi, a kurier już wciska mi w ręce niewielki karton z logo Huawei. Oczywiście wiem, co znajdę w środku. Będzie to MateStation S, komputerek, który chiński koncern całkiem niedawno zaprezentował całej postępowej ludzkości. Chwilę później przedzieram się przez kolejne warstwy styropianu i folii zastanawiając się, na co tym razem wpadli inżynierowie z laboratoriów w Shenzhen. Dowiem się tego już za moment, gdy tylko uruchomię mojego nowego “kolegę” i sprawdzę, czy małe zawsze znaczy piękne.
Pewnego dnia, kupę lat temu, moja siostra wręczyła mi wejściówkę do Multikina. Nie dość, że mogłem wybrać dowolny seans, to jeszcze wchodziłem za frajer! Co za piękny dzień! Podekscytowany poleciałem do kiosku, porwałem z półki gazetę i sprawdziłem repertuar pobliskiego multipleksu. Po południu grali „Helikopter w ogniu”. To jakiś wojenny dramat – czytałem – i to w reżyserii Ridleya Scotta. Hmm… brzmi nieźle. Kilka godzin później siedziałem już w kinowym fotelu. Światła zgasły, a ja trafiłem do palonej słońcem Somalii. W sam środek krwawej jatki.
Telefon pika. Rzucam okiem na ekran. To alert RCB, już trzeci w tym tygodniu. „Uwaga! Wieczorem i w nocy burze, silny wiatr, ulewny deszcz…”. I co mam teraz zrobić? Odłączyć wszystkie urządzenia od prądu i schować się w piwnicy? Zabić okna deskami? A może wleźć pod łóżko i czekać, cicho pochlipując? Siadam na zydelku i zaczynam się zastanawiać – no dobrze, ale tak zupełnie na serio, to jak powinienem się zachować, gdy burza złapie mnie na otwartym polu? Albo nawet i w domu? Cholera, nie mam pojęcia… Dochodzę do wniosku, że muszę się całej sprawie przyjrzeć nieco bliżej. I coś o tym napisać.
Wiecie, ile Amazon zapłaci za pięć sezonów ( i spin-off) serialu „Władca pierścieni”? Miliard dolarów. Miliard – jedynka i dziewięć zer! Toż to niebotyczna wręcz góra mamony! Niejeden Smaug z chęcią uwiłby na niej wygodne gniazdko. I niejeden krasnolud kopałby bardzo chciwie i bardzo głęboko, aby sobie taką sumkę uciułać. Przy okazji obudziłby pewnie czarny ogień z Udun (w mowie orków nazywany Urzędem Skarbowym), mędrkujących internetowych wierszokletów i innych balrogów tego świata. Przyjrzyjmy się całej sprawie nieco bliżej.
Jakie obrazy pojawiają się w Waszej wyobraźni, gdy myślicie o wojnie? Szarżujące bataliony pancerne? Lufy karabinów plujące paciorkami smugowych pocisków? Odpadające od kadłubów samolotów cienie termobarycznych bomb? Żołnierze maszerujący dziarskim defiladowym krokiem wśród dopalających się ruin wrogiej stolicy? Trafiłem? Pewnie tak. Ale już w VI wieku przed Chrystusem osławiony chiński strateg, Sun Tzu, uznaje, że najwyższym osiągnięciem sztuki wojennej, prawdziwym majstersztykiem, jest coś zupełnie innego. Coś, co dzisiaj nazwalibyśmy wojną informacyjną.
Są na świecie takie rzeczy, z którymi czas obchodzi się wyjątkowo łaskawie. Pomimo upływających lat wiernie nam towarzyszą, nieodmiennie przynosząc radość oraz wytchnienie od trudów i znojów dnia powszedniego. Albo po prostu dobrze robią swoją robotę. Żądacie przykładów? Proszę bardzo – Counter Strike, Maryla Rodowicz, pomidorowa zrobiona z niedzielnego rosołu. I Blue Yeti, mikrofon, który mając już na karku niemal trzynaście wiosen nadal gra w pierwszej światowej lidze. Postanowiłem rzucić na niego okiem i zobaczyć, czy jest tak dobry, jak go malują. A może śpiewają?
Gdy wojska Thomasa Montague, hrabiego Salisbury, 12 października 1428 roku stanęły pod Orleanem, całej Europie wydawało się, że sprawa Karola VII Walezjusza jest już w zasadzie stracona. „Teraz wystarczy tylko poczekać kilka miesięcy – powiadano z przekonaniem – a Francuzi sami się poddadzą. Zmusi ich do tego głód. Lub angielskie działa. A potem to Anglicy będą mieć już z górki”. Europa myliła się jednak. Nie dość, że Orlean nie upadł, to jeszcze stał się punktem zwrotnym w toczącej się od dekad krwawej wojnie stuletniej Co zaskakujące, istotną rolę w tych wydarzeniach odegrała pewna wiejska dziewka. Historia zapamiętała ją jako La Pucelle de Lorraine, dziewicę z Lotaryngii.
„Pora – mówi mój szef – na jakąś klasykę. Weźmiemy na ruszt hmm… Czas apokalipsy”. I ja już wiem, już mam pewność. To ja będę musiał coś o tym „klasyku” napisać. Będę musiał rozsupłać gordyjski węzeł odniesień, powiązań i symboli. Nurkować w poszukiwaniu drugiego, a może i trzeciego dna. Móżdżyć przez długie godziny, układać to w jakąś spójną całość. „Ene due rike fake” – kieras zaczyna wyliczać. Jego palec zatrzymuje się wreszcie. Oczywiście wskazuje mnie.
Pewnego pięknego dnia wszystko trafia szlag. Nagle, ni z tego, ni z owego, Twój cieplutki i milutki grajdołek rozpada się jak domek z kart. Może za sprawą wojny, a może masowych rozruchów lub pandemii społeczna tkanka rozrywa się na strzępy. I zaczyna się lać krew. A ty siedzisz w swoim bloku z wielkiej płyty, w samym środku tego piekła. Jeśli chcesz przeżyć, musisz być przygotowany. Podpowiem Ci, jak to zrobić.
Wojna nas fascynuje. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Każdego roku na ekrany kin, na półki księgarń i na twarde dyski komputerów trafiają kolejne ociekające krwią i cuchnące kordytem dzieła. Niektóre z nich śmieszą infantylnością lub nużą patosem. Inne zdumiewają rozmachem, zaskakują realizmem, oburzają bezsensownością przemocy. W tym artykule postaram się jakoś z tym wszystkim uporać.
W 2004 roku magazyn Playboy opublikował listę 50 rzeczy, które zmieniły świat. Automat Kałasznikowa, potocznie nazywany AK-47, znalazł się tuż za podium, na czwartym miejscu. Wyprzedziły go tylko stacjonarny komputer Apple’a, tabletka antykoncepcyjna i magnetowid Sony Betamax. Prawda, że nie najgorszy wynik? Nie dziwimy się jednak – w końcu kałach to broń legendarna. I to tej legendzie poświęcę niniejszy artykuł.
„Bez zaawansowanej technologii, bez CGI, bez góry pieniędzy, masy statystów i zapierających dech plenerów „Władcy Pierścieni” nakręcić nie można!” – powiadało wielu mędrków, wielu domorosłych „rzeczoznawców” i samozwańczych specjalistów. Jakże gorzko się mylili! W jak wielkiej ułudzie tkwili! Nie docenili potęgi Kraju Rad, żelaznej woli jego władz i przodującej radzieckiej techniki. Bo to właśnie w ZSRR powstała pierwsza ekranizacja tolkienowskiego arcydzieła. I to na dziesięć lat przed Jacksonem!
Pozwólcie, że zgadnę – w Waszej firmie czas żniw, na konto wpadła więc jakaś okrągłą sumka, powiedzmy dwa miliony dolców? I teraz nie za bardzo wiecie, co z tą górą szmalu zrobić? I do tego jesteście wielkimi miłośnikami „Gry o tron”? Mam rację? Świetnie! Już niebawem będziecie mogli pozbyć się zalegającej Wam w trzosie mamony i sprawić sobie… smocze jajo!