Na kolejnej pozycji w moim rankingu filmów wojennych ląduje film zza naszej zachodniej granicy.
Front wschodni po raz wtóry, tym razem widziany z niemieckiej perspektywy. Batalion pionierów (saperów szturmowych) wprost ze słonecznej Italii trafia do ruin przemysłowej dzielnicy Stalingradu. Tam, wśród betonowych szkieletów fabrycznych hal, żołnierze muszą wydzierać nieustępliwym Rosjanom dosłownie każdy metr. Płacą za to niemałą cenę. Widzimy, jak walczący ścierają się w brutalnej walce wręcz, palą miotaczami ognia, rozrywają granatami. Te sceny, pełne ognia, śmierci i spowijającego wszystko dymu, przywodzą na myśl malowidła Hieronima Boscha.
Koła wojennej fortuny obracają się jednak, i wkrótce to Niemcy walczą o przeżycie. Wokół ich pozycji zaciska się sowiecka pętla, głód i zimno dziesiątkują szeregi. Zmienia to zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i całą walczącą w mieście armię. Zdobywcy, tak do niedawna butni i pewni siebie, stają się zaszczutymi i wynędzniałymi łachmaniarzami, czekającymi na ostatni już cios.
„Stalingrad” Josepha Vilsmaiera to sprawnie nakręcony film wojenny. Szczególnie sceny batalistyczne są przekonywujące – brak tu taniej widowiskowości i płytkiej bohaterszczyzny. Tamta okrutna wojna faktycznie mogła tak wyglądać.
Dziękuję. Zwięzłe, ale istotne i ciekawe zestawienie, podobnie zresztą jak inne Pana teksty. Mandarynek nie widziałem, a teraz zobaczę.
Panie Piotrze, dziękuję bardzo! A „Mandarynki” proszę zobaczyć. To mądry film, z pięknym Kaukazem w tle.
Brakuje mi tutaj,, Wróg u Bram” 🙂
Film obejrzałem z przyjemnością, ale był dla mnie odrobinę zbyt hollywoodzki. Dziękuję za opinię i pozdrawiam!