„Helikopter w ogniu”, czyli nigdy nie zostawiamy swoich

Pewnego dnia, kupę lat temu, moja siostra wręczyła mi wejściówkę do Multikina. Nie dość, że mogłem wybrać dowolny seans, to jeszcze wchodziłem za frajer! Co za piękny dzień! Podekscytowany poleciałem do kiosku, porwałem z półki gazetę i sprawdziłem repertuar pobliskiego multipleksu. Po południu grali „Helikopter w ogniu”. To jakiś wojenny dramat – czytałem – i to w reżyserii Ridleya Scotta. Hmm… brzmi nieźle. Kilka godzin później siedziałem już w kinowym fotelu. Światła zgasły, a ja trafiłem do palonej słońcem Somalii. W sam środek krwawej jatki.

„Helikopter w ogniu” i filmowe proroctwo

Rozpoczynając recenzję „Helikoptera w ogniu” dziennikarz BBC pisze, że w zasadzie jest to film tylko o jednej rzeczy – o wojnie. I tak faktycznie jest. Pominąwszy początkową czterdziestominutową rozgrzewkę, Ridley Scott przez prawie dwie godziny pokazuje mi brutalną bitwę toczącą się na ulicach Mogadiszu. Z jednej strony Amerykańscy chłopcy z elitarnych formacji, z drugiej plemienna milicja i rozjuszony tłum, pragnący upuścić nieco jankeskiej krwi.

Co znamienne, produkcja miała swoją premierę miesiąc po zamachach z 11 września. „Helikopter w ogniu”, pokazujący krwawe zmagania Zachodu z islamskim orientem, okazał się więc filmem profetycznym.

helikoptery
Źródło: IMDB

Chaos w Rogu Afryki

A jak się zaczęła ta cała somalijska awantura? W październiku 1993 roku kraj rozdzierał krwawy konflikt wewnętrzny. Stojący na czele lokalnych klanów watażkowie rywalizowali o wpływy i pieniądze. Jednym z nich był Mohamed Farrah Aidid – zbrodniarz wojenny przechwytujący ONZ-owską żywność i wykorzystujący ją jako instrument politycznego nacisku. 

I to właśnie jego Amerykanie chcą dopaść. Aidid jest jednak sprytny, ukrywa się umiejętnie. Dowództwo Task Force Ranger, kontyngentu wojskowego wysłanego do Somalii przez Billa Clintona, postanowiło dotrzeć do watażki po sznurku jego doradców i „ministrów”.

Cierpliwe oczekiwanie przyniosło rezultaty – informatorzy donieśli, że dwóch ważnych ludzi Aidida 3 października spotka się nieopodal hotelu Olimpic, w samym środku mogadiszańskiego targu Bakara. Teraz wystarczyło tylko wybrać raki z saka. Mogłoby się wydawać, że Amerykanom sprzyja szczęście. 

Bitwa na targu Bakara

Cała akcja miała potrwać 30 minut. Najpierw lot helikopterami nad malowniczym wybrzeżem oceanu, potem błyskawiczny desant, kilka strzałów i jeden „minister” z drugim już lądują na pace ciężarówki. Następnie szybka „ekstrakcja”, zimne piwko i grillowany udziec guźca. Tak to powinno wyglądać.

żołnierz i wybuch
Źródło: IMDB

I na początku nawet wyglądało. Komandosi z Delty sprawnie „przechwycili” ludzi Aidida i wsadzili ich do wozów. Operacja była już niemal zakończona. I wtedy, dosłownie w jednej chwili, cały misterny plan trafił szlag. 

A wszystko przez szkolącą Somalijczyków Al-Kaidę i stare, sprawdzone sowieckie granatniki. Dwa Black Hawki oberwały wystrzelonymi z nich rakietami i rozbiły się spektakularnie wśród tumanów kurzu i rozlatujących się bud z blachy falistej. Dowodzący Amerykanami generał Garrison rozkazał zabezpieczyć obie strącone maszyny i ich załogi. Rozpoczęła się bitwa o wraki.

„Helikopter w ogniu”, czyli wojna według Ridleya Scotta

Scott to wprawny iluzjonista. Dzięki jego „immersyjnym” sztuczkom z miejsca trafiłem na ulice Mogadiszu. Moje nozdrza wypełnił smród palonej gumy i kordytu. Wzbijany przez łopaty helikopterów piach siekł moją skórę, mieszał się z potem i sadzą, zeskorupiały przywierał do twarzy. Gorące, dygocące powietrze wokół przewiercały ze świstem setki pocisków. Łomoczące serce pompowało nasączoną adrenaliną krew. Dłonie zaciskały się kurczowo na kompozytowych okładzinach karabinka.

żołnierz w helikopterze
Źródło: IMDB

Wokół widziałem śmierć. Dużo tu było tego umierania – krwawego i spektakularnego. Ludzkie ciała szatkowano ołowiem, rwano szrapnelami. Okaleczano je, przebijano i miażdżono. I choć w całej operacji zginęło 18 Amerykanów, wydawało mi się, jakby umarło ich znaczenie, znacznie więcej.

Leave no man behind

Czy Ridleyowi Scottowi i Kenowi Nolanowi, autorowi scenariusza, chodziło wyłącznie o pokazanie mi widowiskowej, sugestywnej rzezi? Chyba nie. Choć fabuła „Helikoptera w ogniu” jest prosta jak drut – nikt nie przeżywa tu moralnych wstrząsów, nie drze szat i rozważa istoty bytu – to w filmie o coś jednak chodzi.

O co? Wracam pamięcią do kilku scen. Widzę generała ścierającego krew swoich poranionych ludzi. Przypominam sobie żołnierza, który chce dołączyć do oddziału ratunkowego i zdziera gips z kontuzjowanego ramienia. No i walczącego o „wolność i demokrację” sierżanta Eversmanna, który w jednej z ostatnich scen dowiaduje się od twardziela z Delty, że „tu chodzi o kolegę stojącego obok”. I  że tylko to się liczy.

helikopter i rpg
Źródło: IMDB

A więc sprawa jest jasna. Lejtmotywem filmu jest lojalność, solidarność, oddanie. Ale nie wielkim ideom, tylko kumplom, którzy też siedzą w tym samym, krwawym bagnie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Podoba mi się to. Tak jak i cały film. Nawet pomimo tej odrobinki mdławego patosu, którą tu i ówdzie dostrzegam. No ale cóż, Hollywood rządzi się przecież swoimi prawami.  

Helikopter w ogniu – montaż i muzyka

Film otrzymał dwa Oscary, za montaż i dźwięk, oraz dwie nominacje – za reżyserię i zdjęcia. I to są faktycznie mocne strony „Helikoptera w ogniu”. Sceny walki są dynamiczne, porywające, agresywne. Kamera wprawnie podąża za aktorami, jej dygotanie potęguje wrażenie chaosu i dezorientacji. Zwolnione tempo buduje dramaturgię ujęć. Całość dopełniają świetne zdjęcia Sławomira Idziaka.

„Helikopter w ogniu” to film bardzo „sensualny”. Śledząc poczynania walczących miałem wrażenie jakbym stał tuż obok i zaglądał mi przez ramię. Wytężałem więc  wzrok, starając się dostrzec cokolwiek we wszechobecnym pyle, w dymie płonących opon. Czułem, jak owiewają mnie gorące podmuchy eksplozji. Żelazisty zapach krwi drażnił nozdrza.

helikopter nad brzegiem
Źródło: IMDB

A na dokładkę na moich emocjach grała muzyka Hansa Zimmera. Stworzone poprzez niego etno-elektroniczne motywy umiejętnie wpleciono w kolejne sceny. Budowało to oczywiście napięcie, ale i podsuwało wyobraźni obrazy i skojarzenia. Dzięki Zimmerowi chłonąłem ten obcy, egzotyczny świat. Zrazu tajemniczy i nieprzenikniony, potem dziki i złowrogi.  

Helikopter w ogniu – obsada

Na zakończenie powiem kilka słów o obsadzie. W „Helikopterze w ogniu” gra kilku naprawdę niezłych aktorów: znany z Pearl Harbor Josh Hartnett; Ewan McGregor, czyli młody Obi-Wan Kenobi i wcielający się często w detektywów i żołnierzy Tom Sizemore. Do tego Eric Bana, Tom Hardy, Jason Isaacs, Sam Shepard i „wypadający z helikoptera” Orlando Bloom.

Warto to zobaczyć!

Podsumowując, „Helikopter” to obowiązkowa pozycja dla miłośników gatunku. Pełnokrwista, trzymająca się realiów, dobrze nakręcona. I prawie pozbawiona irytującej ckliwość, moralizatorstwa i zadęcia, tak charakterystycznych dla wielu amerykańskich dramatów wojennych. Jeśli więc nie widzieliście jeszcze „Helikoptera w ogniu”, nadróbcie zaległości.