Pewnego dnia, kupę lat temu, moja siostra wręczyła mi wejściówkę do Multikina. Nie dość, że mogłem wybrać dowolny seans, to jeszcze wchodziłem za frajer! Co za piękny dzień! Podekscytowany poleciałem do kiosku, porwałem z półki gazetę i sprawdziłem repertuar pobliskiego multipleksu. Po południu grali „Helikopter w ogniu”. To jakiś wojenny dramat – czytałem – i to w reżyserii Ridleya Scotta. Hmm… brzmi nieźle. Kilka godzin później siedziałem już w kinowym fotelu. Światła zgasły, a ja trafiłem do palonej słońcem Somalii. W sam środek krwawej jatki.