Oto i mój numer jeden. Król Artur miał swojego Excalibura, Roland – Durandala, Aragorn – Andurila. A Rambo ma nóż. I to jaki! Klinga długa jak kieł szablozębnego tygrysa, a tak ostra, że można nią pokroić specnazowca w dzwonka i nawet się przy tym specjalnie nie spocić.
Nóż jest wyposażony we wszystko, czego potrzebuje prawdziwy harcerz: kompas, który wskaże drogę wprost do wrogiego obozu oraz w specjalne „zęby” do cięcia drutu kolczastego, gdyby usiłował zagrodzić drogę. W pustej rękojeści Rambo trzyma zapałki do podpalania wietnamskich pól ryżowych i żyłkę z haczykami. Tych ostatnich używa, jakżeby inaczej, do zszywania ran. Zostają po tym ładne blizny. Nóż można też nadziać na jakiś solidniejszy patyk i zmajstrować sobie włócznię.
Tylko pamiętajcie – nóż Johna Rambo bez Johna Rambo jest jak polonez porucznika Borewicza bez porucznika Borewicza. Niby działa, ale jakoś tak nie do końca.