Posiadanie sędziwego laptopa czy słabego peceta nie musi od razu oznaczać gamingowego wykluczenia. Na rynku wciąż pojawia się wiele tytułów, które łączą w sobie niesamowitą grywalność z śmiesznie niskimi wymaganiami sprzętowymi. I właśnie takie gry postanowiliśmy wziąć na warsztat w tym tekście. Oto subiektywne zestawienie produkcji, które bez problemu odpalicie na starym, słabym PC, a które dadzą Wam wiele godzin fantastycznej rozrywki.
Do testów zaangażowałem sędziwego Della Latitude E5530 z 2012 roku. Laptop ma na pokładzie dwurdzeniowy, czterowątkowy procesor Intel Core i5-3340M, zintegrowane GPU Intela, 8 GB RAM i dwa dyski (taki personalny upgrade) – SSD o pojemności 256 GB oraz HDD 1 TB.
Żeby sobie zanadto nie ułatwiać sprawy, gry instalowałem na nośniku talerzowym.
Zanim przejdziemy do sedna, kilka spraw formalnych. Pierwsza – poniższe propozycje to całkowicie subiektywne zestawienie autora. Nie gorączkujcie się więc, jeśli zabraknie wśród nich tytułu, który w Waszej opinii powinien się tu znaleźć.
Kolejność gier jest jak najbardziej przypadkowa.
Ta gra wygląda niepozornie. Prawdę mówiąc trochę tak, jakby tworzono ją na przełomie wieków. Jeśli jednak Wasze oczy przywykną do pikselowej stylistyki, tytuł odpłaci się fantastycznym, wymagającym gameplayem.
Hotline Miami to gra, parafrazując klasyk, „typu widok z góry typu GTA 1 i 2”. Do przejścia mamy ponad dwadzieścia poziomów. Na każdym czekają na nas hordy uzbrojonych wrogów. Jeśli pójdziemy z nimi na prymitywną wymianę ciosów, podziurawią nas w mgnieniu oka. W Hotline Miami jesteśmy typowymi „jednostrzałowcami”; jedno dźgnięcie nożem, jeden pocisk z pistoletu czy karabinu… i cały etap do przechodzenia od nowa.
Gra jest niesamowicie wymagająca pod względem trudności. Każdy atak musimy starannie zaplanować. Szybko też dopadnie nas konieczność sprawnego balansowania między cichą bronią białą a bronią palną, która robi dużo szumu i może sprowadzić na nas tylu przeciwników, że raczej nie damy rady ich odeprzeć.
Co rzuca się w oczy w Hotline Miami, to tempo rozgrywki. Wszystko tu dzieje się w mgnieniu oka, co podnosi poprzeczkę trudności jeszcze wyżej. Dodając do tego kapitalną warstwę dźwiękową oraz ogólny klimat lat 80., dostajemy masę ekscytujących wrażeń i wyzwań, które mogą doprowadzić do łez, ale też dają olbrzymią dawkę satysfakcji.
zalecane:
minimalne:
Ta gra to pieprzone arcydzieło. Co prawda większość czasu z nią spędziłem przy Xbox Series X|S (jest w Game Passie), ale wersję na PC również ograłem – nie tylko na potrzeby tekstu – i mogę potwierdzić, że jest równie dobrze. O ile nie lepiej.
Zacznijmy od tego, że Don’t Starve jest przepięknie narysowane. Kreskówkowa stylistyka i specyficzny humor od razu obudziła u mnie skojarzenia z kinem Tima Burtona. Największym atutem gry jest jednak rozgrywka.
Naszym zadaniem jest przeżyć. Tylko tyle i aż tyle. Budzimy się w buszu, mając wokół siebie drzewa, kamienie, wodę i masę fantastycznych stworzeń, z których spora część tylko patrzy, aby nas unicestwić. Walkę o przetrwanie zaczynamy od zera – zbierając suchą trawę, gałęzie, szukając kamieni, tworząc pierwsze narzędzia i tak dalej, i tak dalej.
Gra oferuje cały ogrom możliwości zabawy, a losowość tworzonych światów sprawia, że każde podejście jest niepowtarzalnym doświadczeniem. Tym bardziej że choć mamy opcję zapisu i autozapisu, w momencie, gdy giniemy, nasz save ginie bezpowrotnie razem z nami.
minimalne:
Zalecane:
Nie zliczę wszystkich godzin, jakie spędziłem przy Rimworld. Wizualnie gra jest paskudna i dla wielu może to być próg nie do przeskoczenia. Mimo wszystko warto przełknąć tę łyżkę dziegciu, bo sam miód jest najwyższej jakości.
W Rimworld mamy za zadanie objąć dowództwo nad garstką ludzi, by stworzyć kolonię na zupełnie obcej planecie. Każdy z członków naszej załogi ma indywidualne, unikatowe predyspozycje, charakter i osobowość. Jedni bardziej się nadają do walki, inni do budowania, jeszcze inni są lepsi w tworzeniu relacji międzyludzkich. Każda postać jest jedną wielką indywidualnością, co ma swoje plusy i minusy.
Aby nasi koloniści przetrwali, musimy im stworzyć dogodne ku temu warunki. Tworzymy więc bazę i inne budynki, zdobywamy i magazynujemy żywność, szukamy surowców, aby móc się rozwijać, dbamy o to, żeby nasi ludzie byli w dobrej kondycji fizycznej i umysłowej. Oczywiście istotny jest również militarny aspekt gry; starcia z wrogimi ludźmi napadającymi na naszą kolonię czy z okoliczną fauną są na porządku dziennym.
Co czyni Rimworld grą na setki, jeśli nie tysiące, godzin? Przede wszystkim ogrom mechanik, bogactwo losowo generowanych światów oraz społeczność moderów, która wykonuje kapitalną robotę. Świetne jest również AI odpowiedzialne za tworzenie scenariuszów w grze, żeby przypadkiem nie było nam zbyt łatwo (albo trudno, w zależności którą ze sztucznych inteligencji wybierzemy). Dodając do tego losowo generowany świat, dostajemy niepowtarzalną przygodę, za każdym razem, gdy rozpoczynamy nową rozgrywkę.
Minimalne:
Zalecane:
Przygodówka, mroczne (horrorowe wręcz) science-fiction, odległy bezkres kosmosu i statek, na którym coś lub ktoś wybija wszystkich pasażerów. Wcielamy się w gościa, który budzi się na tym statku i odkrywa, że wszyscy gdzieś przepadli. Naszym zadaniem jest rozwikłanie tajemnicy, odnalezienie rodziny i ewakuacja gdzieś w bezpieczne miejsce.
Kolejne lokacje statku kosmicznego przedstawione są na rzutach izometrycznych. Technologicznie więc Stasis jest grą z epoki przełomu wieków, ale nie można powiedzieć, by wyglądała źle. Wręcz przeciwnie, jest całkiem przyjemnie zaprojektowana pod względem wizualnym.
W Stasis odkrywamy krok po kroku, pomieszczenie po pomieszczeniu, co wydarzyło się na statku. Nie brakuje też prostych zagadek logicznych, które urozmaicają rozgrywkę. Każdy ruch naszego bohatera musi być przez nas przemyślany, bo nieumyślne czynności mają swoje konsekwencje – najczęściej po prostu kończą się śmiercią.
Jeśli jesteście fanami kosmicznych horrorów pokroju Obcego, Stasis z pewnością przypadnie Wam do gustu. Oprócz samej rozgrywki sporo tutaj również czytania, ponieważ non stop napotykamy jakieś archiwalne materiały, przybliżające nas do rozwikłania zagadki katastrofy kosmicznego statku.
Minimalne:
Rekomendowane:
A może tak rzucić wszystko, wyjechać na wieś i uprawiać ziemniaki? W Stardew Valley macie świetną okazję, aby przekonać się, z czym to się wiąże. Zaczynamy praktycznie od zera. Dostajemy w spadku farmę, ale jest ona tak zapuszczona, że czeka nas sporo pracy, zanim zacznie wyglądać przyzwoicie i dawać jakiekolwiek plony.
Brzmi jak kolejna część Harvest Moon? Pewnie tak, szczególnie, że tutaj również możemy wikłać się w najróżniejsze relacje, odwiedzać kopalnie w poszukiwaniu cennych surowców, łowić ryby etc. Stardew Valley jest jednak mniej „hermetyczne” i bardziej dostępne dla „mas” niż produkcja, której dostępność ograniczała się do konsol Nintendo.
Gra ma wiele elementów RPG-owych; nasza postać stale rozwija się, podnosząc te lub inne umiejętności. Dużym atutem Stardew Valley jest również sandboksowość, przekładająca się na swobodę i nieliniowość rozgrywki, która wręcz pęka od contentu.
Z tą grą zdecydowanie nie da się nudzić. Mało tego, jest silnie uzależniająca. No i ma sieciowy tryb kooperacyjny, co daje zupełnie nowe możliwości przeżywania tego „gamingowego doświadczenia”.
Grafika? Prosta, pikselowa, schematyczna. Ale mimo wszystko przyjemna dla oka.
Minimalne:
Zalecane:
Jedna z lepszych zręcznościowych platformówek, w jakie miałem okazję zagrać. Ze względu na kreskówkową oprawę graficzną Steamworld Dig wygląda świetnie nawet 8 lat po premierze, przy jednoczesnych niskich wymaganiach sprzętowych.
Wcielamy się w Rusty’ego, robota funkcjonującego w postapokaliptycznym, retrofuturystycznym świecie utrzymanym w klimacie dzikiego zachodu.
Założenia rozgrywki są bardzo proste. Przekopujemy się na coraz to niższe podziemne poziomy i tam szukamy cennych surowców, ale też napotykamy rozmaite niebezpieczeństwa. Musimy również dbać o to, by nie zabrakło nam światła. W miarę upływu rozgrywki ulepszamy naszego Rusty’ego, dzięki czemu może przekopywać się jeszcze głębiej i być pod ziemią coraz dłużej. Zdobywamy również nowy sprzęt, który znacząco ułatwia nam eksplorację podziemnego świata.
Niesamowicie satysfakcjonująca gra na wiele godzin.
Minimalne:
Zalecane:
To bez wątpienia jeden z tych RTS-ów, do których wracam do jakiś czas. Mimo 24 lat od premiery gra wciąż jest niesamowicie grywalna i potrafi wciągnąć na wiele godzin. Dlaczego idę na łatwiznę i daję w tym zestawieniu tytuł, który prawdopodobnie jest starszy niż niektórzy z Was? Total Annihilation jest dostępne na Gog.com za śmieszne pieniądze (ok. 20 zł). Poza tym gra wciąż ma oddaną społeczność, która przygotowuje masę dodatków.
Czym właściwie jest Total Annihilation? To klasyk gatunku. Utrzymana w klimatach science fiction strategia czasu rzeczywistego, w której naprzeciw siebie stają dwie frakcje: ARM i CORE. Obie mają swoje słabe i mocne strony czy unikatowe jednostki.
Dalej jest tylko… rozpierducha. Widowiskowa, satysfakcjonująca, momentami również dość wymagająca. Nasze jednostki obserwujemy z perspektywy rzutu izometrycznego, choć gra ma również elementy 3D (wzniesienia i nierówności terenu). Z możliwością podbicia rozdzielczości do współczesnych standardów Total Annihilation prezentuje się naprawdę nieźle.
Minimalne: toster, żelazko… no, po prostu ta gra pójdzie na wszystkim
Zalecane (za gog.com):
Pozostajemy jeszcze przez chwilę w temacie strategii. Seria Age of Empires, podobnie jak Total Annihilation, to klasyk gatunku, choć obie gry reprezentują nieco różne podejścia do RTS-ów, przede wszystkim na płaszczyźnie tematyki. TA to sci-fi z autonomicznymi robotami, laserami, futurystycznymi działami, Age of Empires przedstawia średniowieczne naparzanie się między wybranymi nacjami.
Remaster Age of Empires 2 z dopiskiem HD daje możliwość powrotu do kultowej gry w nieco przystępniejszej wersji. Podbito rozdzielczość, poprawiono część tekstur, dodano kilka nowych efektów graficznych.
Age of Empires 2 HD jest dostępne w ramach abonamentu Game Pass na PC, dlatego odpalam tę grę przy okazji każdej recenzji sprzętu ze zintegrowanym GPU. I cóż mogę powiedzieć… fantastyczna produkcja, która nawet dziś jest w stanie zaoferować znacznie więcej niż niektórzy nowi przedstawiciele gatunku.
Przy okazji sprawdźcie również inny nasz tekst:
Minimalne:
Zalecane:
Grafika rodem z GTA: San Andreas nie powinna przesłonić Wam faktu, że to gra wybitna. O jej wybitności świadczy chociażby fakt, iż fani co rusz spekulują na temat sequela, którego jednak Rockstar, skupiony obecnie głównie na serii GTA, jakoś nie chce wyprodukować.
W Bully: Scholarship Edition wcielamy się w 15-letniego Jimmy’ego Hopkinsa. Jimmy to młodociany materiał na kryminalistę – bójki czy karne wyrzucanie ze szkół to dla niego chleb powszedni. Chłopca poznajemy w momencie, gdy akurat przenosi się do nowej szkoły – Akademii Bullworth – która, dziwnym trafem, jest zbiorowiskiem samych osobliwych indywidualności.
Zadaniem Jimmy’ego jest przetrwać w nowej placówce – zarówno na płaszczyźnie edukacji (uczestniczymy w dość pokręconych lekcjach, które zaliczamy, przechodząc minigierki pokroju sekcji zwłok żaby), jak i „relacji towarzyskich” z innymi uczniami i nauczycielami. Możemy na przykład polepszać lub pogarszać swoje stosunki z określonymi grupami – nerdami, mięśniakami itp. To, co robimy w świecie gry, ma na niego bezpośredni wpływ.
Po szkole natomiast eksplorujemy cały kompleks szkolny oraz pobliskie miasto. Możemy poruszać się pieszo, rowerem czy deskorolką. Największym atutem Bully: Scholarship Edition są chyba jednak questy fabularne. Dość pokręcone questy, trzeba dodać. Od pomagania obrzydliwej kucharce na szkolnej stołówce, po dostarczanie nauczycielowi… bielizny uczennic wykradzionej z internatu.
Minimalne:
Zalecane:
Jeżeli bawią Was żarty o pierdzeniu, wyśmiewanie wszystkiego i wszystkich (South Park dla nikogo nie ma litości), to nawet słaby pecet nie powstrzyma Was przed zagraniem w Kijek Prawdy. Specyficzny humor gry nie odbiega ani trochę od tego, który znamy z serialu. Kreskówkowa stylistyka z kolei sprawia, że wymagania sprzętowe Kijka Prawdy są niskie. To znaczy niskie, jak na grę, która swoją premierę miała w 2014 roku.
Wcielamy się w chłopca, który właśnie przeprowadził się do tego jakże urokliwego miejsca i musi odnaleźć się wśród „sympatycznych” rówieśników z Cartmanem na czele. No właśnie, na samym początku fabuły dołączamy do drużyny Cartmana podczas LARP-a. Zabawa jednak szybko przekształca się w wojnę, która już wkrótce przybierze absurdalne, globalne rozmiary.
Nie ma sensu streszczać dalszej fabuły. W to po prostu trzeba zagrać. Kijek Prawdy nie odcina kuponów od znanej franczyzy. To kawał naprawdę udanej gry, mieszającej i parodiującej wiele gatunków i growych konwencji.
Minimalne:
Rekomendowane:
Jeśli lubicie pecetowe klimaty retro, koniecznie sprawdźcie inne nasze teksty serii „Gry stare, ale jare”:
steamworld dig 1 i 2 jest super, polecam
Świetnie się bawiłem grając w Total Annihilation i Don’t Starve na lapku 2 razy słabszym niż na którym te gry testowali.