DuckDuckGo gra nieczysto? Umowa z Microsoft w tle

Gdy stroisz się w piórka bojownika o prywatność w Internecie, to nie ma miejsca na potknięcia. Internet nie zapomina. Okazuje się, że jeden z liderów, któremu zaufało bardzo wielu ludzi, może nie być tak kryształowo czysty, jak nam się wydaje i jak sam się maluje. Na światło dzienne wypłynęły informacje wskazujące na niejawną umowę z firmą Microsoft, powszechnie znaną i niezbyt lubianą za praktyki monitorowania użytkowników. Czy to początek końca mitu DuckDuckGo?

O co chodzi w całej aferze z DuckDuckGo i Microsoftem?

Sprawa jest na tyle poważna, że chyba można mówić o małej aferze. Firma zaczęła swoją globalną karierę od zaoferowania wyszukiwarki DuckDuckGo i trzeba przyznać, że zaczęła ona zyskiwać na popularności. Kolejnym krokiem, jaki możemy obserwować w ekspansji „kaczki” w obszarze prywatności, stała się przeglądarka DuckDuckGo. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale jeden badacz postanowił przyjrzeć się dogłębnie, jak to wszystko działa pod maską i jak donosi TechCrunch, nie działa to tak, jak nam reklamowano.

Przeglądarka, która ma wbudowany system blokowania reklam, ma posiadać pewien limit na blokowanie treści oferowanych przez Microsoft, z którym DuckDuckGo współpracuje. Tak na marginesie dodajmy, że właśnie dlatego zachęcamy do używania uBlock Origin, tam nie ma szacher macherów, a cały kod jest dostępny na GitHub. Wróćmy jednak do meritum.

W wiadomości opublikowanej w serwisie Twitter Zach Edwards wskazuje, że nowa przeglądarka DuckDuckGo na Androida i iOS nie blokuje przepływu danych do Bing i LinkedIn, czyli podmiotów zależnych od firmy Microsoft.

Sytuacja jest o tyle poważna, że po wejściu na stronę testową przeglądarka zablokowała zapytania do Google i Facebooka, co należy pochwalić, ale już zapytania do Microsoft przeszły bez problemu. Badacz wskazuje, że nie może być mowy o przypadku ani o jakimś błędzie metodologicznym w scenariuszu testowym.

Twitterowe przepychanki z CEO DuckDuckGo

Jak to na Twitterze bywa, Edward od razu szturchnął się z CEO DuckDuckGo, czyli panem, który zwie się Gabe Weinberg. Obaj interlokutorzy wymienili uprzejmości, uwagi, zarzuty, czyli wywiązała się powszechnie znana i lubiana na tej platformie wojenka, ale prowadzona w cywilizowany sposób.

Niemniej luka jest luką i wszystko wskazuje na to, że znalazła się ona tam nieprzypadkowo. Istnieje ryzyko, że pozwala ona na zastosowanie takich technik, jak cross-site tracking, czyli śledzenia działań użytkownika na różnych stronach, a wszystko to w celu zaprezentowania mu celowanych reklam. Słowem: źle, a nawet bardzo źle i brzydko (to już 3 słowa, czyli level hard!), gdyż nie tego oczekujemy od firmy, która ma wypisane wszędzie, gdzie się da, jak to dzielnie i wytrwale wojuje o naszą prywatność.

W końcu CEO DuckDuckGo przyduszony wyjawił, o co w tym wszystkim chodzi, i jak nietrudno się domyślić, idzie o kapustę. Zapewne niemałą.

DuckDuckGo na laptopie

Tajna klauzula, czyli nic nowego, gdy paktujesz ze złolem!

W półświatku ludzi dbających o prywatność w sieci panuje opinia, że firma Microsoft należy ewidentnie do tych złych, których należy unikać. Mimo to DuckDuckGo postanowiło skorzystać z danych wyszukiwarki Bing do stworzenia swojej usługi i wychodzi na to, że tak się musieli dogadać, że niby będzie blokowanie złoli śledzących, ale dla jednego zrobi się wyjątek, bo to jest nasz złol z umowy, więc w sumie dobry złol.

Oczywiście umowa jest ściśle tajna i za wyjawienie czegokolwiek z niej można trafić na długie lata do ciemnych lochów, a przynajmniej zapłacić grube miliony w amerykańskich zielonych. W związku z tym jej szczegółów nie poznamy, ale przeprowadzone badania są jednoznaczne i detale prawnicze nie są nam raczej do niczego potrzebne.

Cała reszta, jaka wydarzyła się później, to przeniesienie przepychanek na Hacker News i próby gaszenia pożaru, więc nie będziemy tego dalej relacjonować. Zainteresowani odnajdą z pewnością całą dysputę. Z naszej perspektywy mleko się rozlało i zaufanie do DuckDuckGo upadło.

Pozwolimy sobie zostać przy naszym ulubionej przeglądarce. O tym, jak ustawić Firefoxa dla większej prywatności pisaliśmy już jakiś czas temu. Mamy też tekst dla zaawansowanych o Arkenfox i user.js. Uważamy, że w połączeniu ze wspomnianym już uBlock Origin będzie to znacznie lepsza opcja niż rewelacje proponowane nam przez DuckDuckGo. Jeśli do tego dorzucicie prywatny DNS, a wszystko okrasicie darmowym VPN, to wyjdziecie na tym lepiej niż na kwakaniu.

Na zakończenie pragniemy dodać, że jeden lubi obserwować, co robi w tle przeglądarka internetowa, a drugi woli poobserwować przyrodę. Dla tych drugich mamy lunety obserwacyjne w sklepie combat.pl. Na dłuższą metę jesteśmy skłonni zaryzykować tezę, że przyglądanie się przyrodzie będzie znacznie zdrowsze, niż temu całemu przereklamowanemu Internetowi.

Źródło:
  • https://techcrunch.com/2022/05/24/ddg-microsoft-tracking-blocking-limit/