Najlepsze w wadze lekkiej? Test i recenzja słuchawek Marshall Major IV

Czy koty potajemnie tworzą jakąś wyższą cywilizację? Ile osób poza mną wie, że jeśli w słowie „matoł” przestawi się kilka liter, to wyjdzie „tomal”? I co – u licha – stało się z moimi pieniędzmi z komunii? Te trzy pytania otwierają listę dręczących mnie przed snem zagadek. Tuż za nimi – wierzcie lub nie – do niedawna znajdowało się jeszcze takie: dlaczego słuchawki Marshalla są tak popularne? Tak się akurat składa, że na tę zagwozdkę poznałem już odpowiedź. I chętnie się nią podzielę. Znajdziecie ją w recenzji słuchawek Marshall Major IV.

Unboxing i pierwsze wrażenia

Marshall Major IV to pierwsze słuchawki tej marki, które miałem okazję przetestować. Fakt ten tylko potęgował atmosferę nerwowego wyczekiwania. Na szczęście – kiedy już przyjechały – w ogóle się nie zawiodłem.

Słuchawki umieszczono w dość dużym, solidnym i miłym dla oka opakowaniu. Dostępu do środka broniły plomby samoprzylepne, które jak na złość nie chciały poddać się mojej brutalnej sile. Gra była jednak warta świeczki, bo kiedy już ustąpiły, uśmiech długo nie schodził z mojej twarzy. Co takiego znalazłem w środku?

  • słuchawki Marshall Major IV,
  • przewód ładujący,
  • przewód audio jack 3,5 -> jack 3,5,
  • starannie opracowaną instrukcję obsługi i informację o bezpieczeństwie.

Cóż, nie ma tego dużo. Zabrakło choćby jakiegoś etui. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że to, co czeka w opakowaniu, jest bardzo dobrej jakości. Słuchawkami zajmę się za moment. Tu wspomnę tylko, że przewody umieszczono w elastycznej i solidnej osłonce, dzięki czemu powinny służyć znacznie dłużej niż te o wyższej sztywności. No i kabel audio wyposażono w złącza równoległe i prostopadłe – jestem przekonany, że także z korzyścią dla żywotności. A słuchawki… To dopiero cacko!

Marshall Major IV – design

Kształtem i stylistyką Marshalle Major IV nawiązują do poprzednich modeli z tej generacji. Pod kątem designu postawiono nawet nie tyle na ewolucję, co na kosmetyczne zmiany. Nausznice nadal mają więc kwadratowy kształt i są ozdobione charakterystycznym logotypem marki (w tym modelu wykonano go z gumy). Z pałąkiem łączą je dość cienkie i lekkie widełki.

widełki słuchawek marshall major IV

Sama opaska jest bardzo smukła, lekka i elastyczna. Dla zwiększenia wygody pokryto ją przyjemną w dotyku warstwą winylu.

Względem poprzedniej generacji można zaobserwować kilka małych nowości. Najłatwiej dostrzec to, że zewnętrzne strony nausznic i gąbek są gładkie. I jeszcze taki drobiazg – nity łączące pałąk z elementem mocującym nausznice pokryto czarnymi zaślepkami.

Są śliczne

Co by nie mówić, moim zdaniem Marshalle Major IV są po prostu śliczne. Producentowi udało się połączyć w nich minimalizm, elegancję i jakąś taką drapieżność. Wyglądają finezyjne i nie mają w sobie nic a nic toporności wielu dostępnych na rynku zestawów. I tak szczerze to trudno mi wyobrazić sobie styl czy ubiór, do którego nie będą pasować. No dobra, coś na pewno by się znalazło. Na szczęście słuchawki można złożyć do superkompaktowej formy i dyskretnie ukryć (nawet w kieszeni marynarki, choć zdecydowanie wygodniej i bezpieczniej będzie im w jakimś wydzielonym schowku).

Z prawej złożone Marshalle, z lewej świąteczna zawieszka o średnicy 85 mm

Jakość wykonania Marshalli Major IV

Spasowanie elementów i jakość ich wykonania stoją na wysokim poziomie. Nic nie trzaska, nic nie strzela. Najwięcej ciepłych słów mogę powiedzieć o gąbkach. Są mięciutkie, mają dość zwartą strukturę, a pokrywająca je ekoskóra wydaje się być z tych, które dobrze znoszą trudy codziennego użytkowania.

Niestety jest jedno ale. Całą konstrukcję wykonano z tworzyw sztucznych. OK, cechują się one wysoką jakością (w przypadku widełek trzymających nausznice myślałem nawet, że to jakiś rodzaj aluminium). No i to ich zasługą jest prawdziwie piórkowa waga słuchawek.

nausznice słuchawek marshall major iv

Mimo wszystko mam obawy, że te korzyści mogą obrócić się w nieszczęście, szczególnie w przypadku osób z trochę większą głową (w tym dosłownym znaczeniu). Dlatego podczas korzystania z tych słuchawek pewna doza delikatności i ostrożności na pewno nie zaszkodzi.

Komfort

Moja przygoda z Majorami IV zaczęła się wprost bajecznie. Myślałem sobie: Nie dość, że te słuchawki są śliczne, to jeszcze tak wspaniale wygodne. Rzeczywiście, pierwsze wrażenie po ich założeniu było świetne. Nic nie uciskało ani uszu, ani głowy. Powiedziałbym nawet, że pod względem komfortu było im bliżej do słuchawek dokanałowych niż do moich dość ciężkich prywatnych zestawów nagłownych.

Ale nic, co dobre, nie może trwać wiecznie. Po około dwóch godzinach słuchawki zaczęły dość mocno ciążyć. Nacisk na uszy stał się intensywny i niezbyt przyjemny. Zdaję sobie sprawę, że to po części urok słuchawek nausznych, a po części zasługa moich okularów. Z czasem jednak udało mi się do Marshalli przyzwyczaić. Nie powiem, że po upływie dwóch tygodni czuję się, jakbym przyszedł na świat z nimi na głowie, ale jeśli muszę robić przerwę, to raczej co trzy-cztery godziny niż co dwie – jak na początku.

słuchawki marshall major IV na głowie
Pałąk jest cienki, lekki i elastyczny.

I teraz jestem trochę w kropce. Z jednej strony wygodnie, z drugiej nie do końca. Trzeba więc dodać, że dużo zależy tu na pewno od cech indywidualnych. Słuchawek użyczyłem kilku osobom, które mają to szczęście, że ich głowy są trochę mniejsze od mojej, i każda z nich pochwaliła wygodę korzystania z zestawu. Można więc przyjąć, że przez dwie albo trzy godziny odsłuchy będą przebiegać w odpowiednim komforcie. Potem może przydać się krótka przerwa. Cóż, taki urok słuchawek nausznych. Ale przynajmniej uszy nie pocą się tak, jak to bywa po schowaniu ich w okalającą konstrukcję.

Tłumienie

Jeszcze kilka słów o tłumieniu. Marshalle Major IV nie posiadają ANC (przy takiej konstrukcji łatwo to zrozumieć), czyli trzeba zdać się na moc gąbek. Ta akurat imponująca nie jest, więc w efekcie słuchawki przepuszczają dość sporo dźwięków. Z moich obserwacji wynika jednak, że głośność ustawiona na ok. 60-70% rozprawia się z większością niemile słyszanych odgłosów codzienności.

Sterowanie

Tę kwestię w Majorach IV rozwiązano w bardzo ciekawy sposób. Producent na prawej nausznicy (na jej dolnej ściance) umieścił bowiem charakterystyczny „joystick” (albo gałkę, jak kto woli). Pozwala on wydawać następujące polecenia:

  • wstrzymanie/wznowienie odtwarzania – naciśnięcie „joysticka”,
  • wywołanie asystenta głosowego – dwukrotne wciśnięcie,
  • następny utwór – przesunięcie w prawo,
  • poprzedni utwór – przesunięcie w lewo,
  • zwiększenie głośności – przesunięcie do góry,
  • zmniejszenie głośności – przesunięcie w dół,
  • odebranie połączenia – naciśnięcie „joysticka”,
  • odrzucenie połączenia – dwukrotne naciśnięcie,
  • rozpoczęcie parowania – naciśnięcie i przytrzymanie przez cztery sekundy,
  • włączenie/wyłączenie słuchawek – wciśnięcie i przytrzymanie przez dwie-trzy sekundy.

Mnie to rozwiązanie przypadło do gustu. Jest bardzo intuicyjne, a gałka stawia wyczuwalny opór, dzięki czemu potwierdzenie jej użycia jest momentalne. W tym miejscu wspomnę również o tym, że słuchawki całkiem nieźle komunikują się z użytkownikiem i potwierdzają nie tylko fakt ich sparowania lub odłączenia od źródła, ale także dają znać, kiedy na przykład nie da się już zwiększyć poziomu głośności.

Parowanie

W tym aspekcie Marshalle Major IV są po prostu niezawodne. Ze smartfonem parują się błyskawicznie, a połączenie jest stabilne (na odległościach do ok. 9-10 metrów). No i – co w sumie dość ważne – mogą być sparowane z dwoma urządzeniami jednocześnie.

Muszę też wspomnieć, że po sparowaniu z laptopem Major IV łapią niewielkie opóźnienie, rzędu 100-200 ms, co może utrudniać oglądanie materiałów wideo. Na szczęście w przypadku połączenia ze smartfonem opóźnienie jest nieodczuwalne.

Marshall Major IV – specyfikacja

Pora nieco dokładniej przyjrzeć się temu, co Marshalle mają do zaoferowania od strony technicznej. Oto ich specyfikacja:

  • Typ słuchawek: nauszne bezprzewodowe (z opcją połączenia przewodem) o konstrukcji zamkniętej.
  • Waga: 165 gramów.
  • Wymiary nausznic: ok 65 × 65 mm (otwór w nausznicach mierzy ok 26 × 26 mm).
  • Łączność i kodeki: Bluetooth 5.0, AAC (mój smartfon wybrał go automatycznie) i SBC.
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz.
  • Impedancja: 32 ohmy.
  • Czułość: 99 dB.
  • Typ przetworników: dynamiczne o średnicy 40 mm.
  • Deklarowany czas pracy na pełnej baterii: 80 godzin.
  • Standard ładowania: przewodowy – USB Typ-C, indukcyjne.
  • Deklarowany czas ładowania: około 3 godzin || 15 minut wystarcza na 15 godzin odsłuchów.
  • Złącza: USB-C, jack 3,5 mm.
  • Dodatkowe cechy: Przycisk sterowania na prawej nausznicy, wbudowany mikrofon, odłączany przewód audio.

Kilka słów komentarza

Na zdecydowanie najmocniejsze oklaski zasługuje deklarowany czas pracy Majorów IV. To 80 godzin w praktyce przekłada się na to, że słuchawki radzą sobie bez ładowania nawet przez ponad dwa tygodnie (chyba że słucha się po około 8-10 godzin dziennie).

Dla mnie bardzo dobrą informacją jest również to, że producent nie zapomniał o złączach audio, dzięki czemu możliwe jest przewodowe połączenie Majorów IV z wybranym źródłem. Niska impedancja (32 ohmy) i czułość na poziomie 99 dB pokazują, że poprawnie napędzi je nawet laptop (niektórzy mogą jednak uznać, że jest za cicho), choć dla lepszych wrażeń warto może być sięgnąć po chociaż podstawowy wzmacniacz słuchawkowy.

Szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć szczegółowych informacji na temat zastosowanych w Marshallach przetworników.

Jak grają Marshalle Major IV

Zacznę od opisu pierwszego wrażenia. Było ono co najmniej dobre. Od razu dało się wyczuć, że Majory IV to słuchawki o nieco innej tonalności niż większość popularnych na rynku modeli z tej samej półki cenowej. Już na starcie dawała o sobie znać bardzo dobrze zarysowana, bliska słuchaczowi i całkiem detaliczna średnica. Bas zostawał odrobinę za nią, co absolutnie nie oznaczało jego braku. Z kolei tony niskie – choć powiedziałbym, że nieco „skompresowane” – wybrzmiewały całkiem przyjemnie. Z czasem (czy to w wyniku wygrzewania, czy mojej adaptacji do sprzętu) brzmienie stało się bardziej wyraziste i cieplejsze. Poprawiła się także separacja poszczególnych pasm.

Informacja o teście: Główne założenie, jakie przyjąłem, jest takie, że Major IV to słuchawki bezprzewodowe. Dlatego też odsłuchów dokonałem na słuchawkach połączonych z moim smartfonem (kodek AAC). Niemniej sprawdziłem też, jak Marshalle radzą sobie połączone przewodowo. Tutaj za źródło posłużyły mi: służbowy laptop, FiiO Btr3 oraz Fostex HP-A4.

I od razu udzielę tu odpowiedzi na podstawowe pytanie. Tak, jakość dźwięku w przypadku połączenia przewodowego jest lepsza. Brzmienie ma po prostu więcej detali, zwłaszcza w zakresie średnich i wysokich tonów. Dodam jednak, że jeśli porówna się efekt połączenia bezprzewodowego (AAC) z połączeniem z laptopem, to różnice okażą się kosmetyczne (choć takie najbardziej lubią zostawać ze słuchaczem i tkwić w jego głowie).

PS Do odsłuchów porównawczych użyłem prywatnych Bang & Olufsen H8i (konstrukcja zamknięta oraz kodek AAC) oraz – może ciut na wyrost – półotwartych AKG K240 MK II (tu oczywiście wyłącznie przez kabel).

Test z Audiocheck.net

Reakcja na częstotliwość

Niskie częstotliwości:

  • 10 Hz – odczuwalne drżenie (mocniej w lewej nausznicy).
  • 20 Hz – 50 Hz – systematyczny, ale nieznaczny wzrost mocy dźwięku.
  • 70 Hz – 90 Hz – ponownie zwiększa się intensywność brzmienia (przy każdym z tych zakresów).
  • 110 – 140 Hz – ten zakres jest wyraźnie najgłośniejszy, potem następuje lekki spadek.

Wysokie częstotliwości:

  • 22 kHz – cisza.
  • 21 kHz – cisza.
  • 20 – 17 kHz – pojawia się lekki, nieregularny pogłos.
  • 16 – 14 kHz – regularny dźwięk, przybierający nieco na sile.
  • 12 kHz – dźwięk staje się wyraźnie mocniejszy.
  • 11 – 10 kHz – dźwięk nieco słabnie.
  • 9 – 8 kHz – ponownie przybiera na sile.

Płaskość widmowa

W tym teście moje ucho wyłapało lekkie wzmocnienia w następujących zakresach: w średnim basie (od ok. 100 do 150 Hz), w tonach średnich (w ich niższych częstotliwościach) oraz ok 5-8 kHz.

Nagrania binauralne

W tego typu nagraniach nie spodziewałem się po Marshallach zbyt wiele. I niestety nie przytrafiło mi się pozytywne zaskoczenie. Oba odgłosy stukania rozlegają się z boku głowy. Przestrzeń między nimi nie jest niepokojąco czy tragicznie wąska, ale już porównanie z B&O H8i pokazuje, że może być nieco szerzej (a przede wszystkim bardziej rozlegle na osi Y).

Niemniej, aby podsumować, powiem tylko tyle, że w teście Marshalle zaprezentowały się bardzo, ale to bardzo ciekawie. Widać, że są to słuchawki uciekające od dość popularnego planu V i szukające nieco innego sposobu wyrazu. Pora przekonać się, jak brzmią podczas odsłuchów muzyki.

Marshalle Major IV w muzyce

Tym razem do odsłuchów wykorzystałem nie tylko utwory, które znam bardzo dobrze. Nieco się wysiliłem i poszperałem w poszukiwaniu rozmaitych muzycznych nowości, aby porównać pierwsze wrażenia z odsłuchów na różnych słuchawkach.

Tony niskie

Marshalle Major IV nie są słuchawkami stawiającymi na wszechobecny, ekspansywny i pochłaniający detale bas. Piszę te słowa z niekłamaną radością, ponieważ moje B&O H8i mają tę irytującą na dłuższą metę tendencję do przykrywania części średniego pasma basową pierzynką. Przez to część detali po prostu ginie. W najnowszej propozycji od Marshalli nie ma tego problemu.

A jaki jest bas? Cóż, w najniższych zakresach raczej nie wstrząśnie klatką piersiową słuchacza. Jednak kiedy się pojawia, jest punktowy i dobrze kontrolowany. Uderza mocno, wyczuwalnie i nie zostawia zbędnego pogłosu. Po prostu robi swoją robotę – jak na przykład w The Girl and the Robot (Royksopp, Robyn). U miłośników mocnej elektroniki może jednak pozostawiać pewien niedosyt, ale za to…

…całkiem nieźle radzi sobie średni bas. Brzmi on wyraźnie i wysuwa się trochę do przodu, a przy tym – zachowuje sporą szczegółowość. Dobrze sprawdza się to w graniu rockowym (i podobnym), w którym bas ma i naturalną fakturę i wystarczającą moc (absolutnie nie ma mowy o przesycie basu, jak to bywa w przypadku niektórych słuchawek grających na planie V).

Pewien ogląd na ten basowy przesyt może dać odsłuch Sabbath Bloody Sabbath (Black Sabbath) na Majorach IV i B&O H8i. W przypadku tych pierwszych najwięcej uwagi słuchacza zbiera ostry, drapieżny riff, któremu towarzyszy przyjemny, soczysty dźwięk basu. Drugie słuchawki przedstawiają ten kawałek w inny sposób, stawiając większy nacisk właśnie na bas. Efektem tego jest znaczne zmiękczenie riffu i odsączenie sporej porcji detali. Oba rodzaje brzmienia znajdą swoich zwolenników i przeciwników. Mnie (obecnie) bardziej satysfakcjonuje to pierwsze.

Podsumowując: brakuje trochę subbasu, ale za to bas średni (w tym zakresie „odzywa się” większość instrumentów schodzących do rejestrów basowych) potrafi wyraźnie i donośnie zaznaczyć swoją obecność.

Tony średnie

W tym zakresie Marshalle Major IV czują się najlepiej. Zanim napiszę coś sensownego, to po prostu podzielę się faktem, że długie sesje z gitarowym graniem były dla mnie na tych słuchawkach czystą przyjemnością. Z radością wróciłem do twórczości Hendrixa (no nie mogło być inaczej) i najzwyczajniej w świecie, objedzony pizzą z pewnej znanej sieciówki, zachwycałem się jego wirtuozerią.

Dobra, teraz wypadałoby to ubrać w jakieś łatwiejsze do ułożenia sobie słowa. Tony średnie wychodzą nieco przez szereg, są blisko słuchacza, a przy tym zachowują – jak na taki sprzęt – co najmniej satysfakcjonująca ilość detali. Moim zdaniem są też delikatnie ocieplone, a to wpływa na łatwość ich odbioru. Na przykład w takim Little Wing (Jimi Hendrix). Marshalle podają ten kawałek niezrównanie lepiej niż moje B&O (one z kolei mają inne zalety).

Warto jednak zachować gdzieś z tyłu głowy, że ta lekko ocieplona sygnatura nie zawsze będzie w pełni satysfakcjonująca. U mnie zostawiała czasem pewien niedosyt – na przykład, gdy na scenie pojawiał się fortepian grający wyższe dźwięki. Moim zdaniem brakowało im odrobinę detali. Ale to i tak drobiazg.

Jeśli chodzi o wokale, to znowu mam raczej dobre wiadomości. Marshalle – w przeciwieństwie do wielu słuchawek grających na planie V – zapewniają raczej ich bezpośredni odbiór. Głosy słychać blisko, niekiedy nawet zdecydowanie na pierwszym planie. Te żeńskie z reguły brzmią lekko i naturalnie, a męskie potrafią zachować charakterystyczną głębię. Można więc przyjąć, że jeśli wokale są dla was ważne, Marshalle nie powinny w tym przedziale cenowym rozczarować. Marshalle i wokale – nawet się rymuje.

marshall major iv

Tony wysokie

Tutaj w zasadzie nie ma się co rozpisywać. Tony wysokie nie są nadmiernie eksponowane, co w sumie łatwo zrozumieć, uwzględniając takie, a nie inne zestrojenie słuchawek. Moim zdaniem za najważniejszą informację można uznać taką, że w brzmieniu talerzy czy innych instrumentów na próżno doszukiwać się przesadnej sterylności. I to bardzo dobrze współgra z charakterystyką średnicy.

Scena i dynamika

Pora trochę wstrzymać swoje konie pędzące w galopie zachwytu. To dlatego, że scena, którą oferują Major IV, jest najzwyczajniej w świecie wąska. Wynika to oczywiście z ograniczeń konstrukcyjnych. A czy psuje przyjemność z odsłuchów? Moim zdaniem nie aż tak bardzo. Mimo wszystko na pierwszy plan wysuwają się „najważniejsze” instrumenty, także wokal. Uważam, że całkiem nieźle ratuje to sytuację.

Samą rozpiętość sceny opisałbym jako nieco rozszerzoną na osi X (zdarza się słyszeć dźwięki dobiegające gdzieś ze skraju nausznicy), ale już zupełnie płaską na osi Y.

W temacie dynamiki nie mam natomiast Marshallom nic do zarzucenia. Potrafią zagrać zarówno delikatnie, jak i z efektownym impetem.

Co zmienia granie po kablu?

Przede wszystkim daje jeszcze więcej detali. Nie powiedziałbym jednak, że wprowadza jakieś drastyczne zmiany i pozwala poznać słuchawki na nowo (to w kontekście aparatury, którą miałem pod ręką). Całkiem spodobała mi się synergia Marshalli z FiiO Btr 3. Objawiła się ona nieco podbitym basem (głównie w najniższym rejonie) oraz jeszcze mocniej zaznaczonymi wysokimi tonami. Po podłączeniu Marshalli do Fostexa zaobserwowałem dodatkowo odczuwalne rozciągnięcie sceny. Z oboma wzmacniaczami słuchawki zachowały jednak charakterystyczną dla nich sygnaturę.

Czyli jak brzmią Marshalle Major IV?

Po prostu mają swój styl. Wysuwają do przodu tony średnie, które są nieco ocieplone. W efekcie bardzo dobrze sprawdzają się w muzyce wokalnej, gitarowej i akustycznej (oczywiście w szerokim rozumieniu). W elektronice pokazują pewne ograniczenia, ale wciąż nie powiedziałbym, że to ich pięta achillesowa (niezły bas w środkowym zakresie oraz tony średnie także niekiedy dają radę). To miano zostawiłbym dla muzyki koncertowej, z którą – ze względu na scenę – radzą sobie słabiej.

Z poczucia obowiązku wspomnę tutaj, że w podobnej cenie można kupić słuchawki o pełniejszym, bardziej zaawansowanym brzmieniu. W tym przypadku trzeba jednak pamiętać, że zazwyczaj będą one wymagać mocnego źródła oraz najzwyczajniej w świecie nie zaoferują łączności bezprzewodowej. Czyli w sumie mowa o zupełnie innej klasie sprzętu.

słuchawki marshall major IV na tle dwóch innych zestaów

Jakość rozmów

Uff, koniec muzycznych uniesień. Pora wrócić na ziemię i wykonać kilka połączeń (oczywiście biznesowych). Tutaj Marshalle nie zawiodły mnie ani razu (ale nie ubiłem żadnego złotego interesu). Swoich rozmówców zawsze słyszałem głośno i wyraźnie. Oni także nie narzekali, co poczytuję słuchawkom na plus. A nagraną dla potomności próbkę mojego głosu zostawiam poniżej.

W tle (czyli jakieś 50 cm dalej) przygrywa sobie mój laptop. Pod koniec nagrania zwiększam głośność do około 50-60%. Mimo wszystko mikrofon słuchawek nadal koncentruje się przede wszystkim na moim głosie, co zresztą słychać.

Marshall Major IV – czas pracy

W tym aspekcie najzwyczajniej w świecie poległem. Najmocniej przepraszam, ale przez dwa tygodnie testów nie udało mi się Marshalli w pełni rozładować. Dobiłem do 30%. To oczywiście dlatego, że używałem ich również przewodowo.

Cóż zatem mogę powiedzieć. Pozostaje mi wyłącznie pogratulować producentowi, który rzeczywiście wyposażył swoje słuchawki w baterię wystarczającą na co najmniej kilkadziesiąt godzin odsłuchów. Zagubiłem się notatkach, które prowadziłem, więc po prostu przyjmuję, że wspominane 80 godzin jest jak najbardziej do wykręcenia.

A ile wynosi czas ładowania słuchawek? Droga od 30 do 100% zajęła około dwóch i pół godziny. Można więc założyć, że pełne uzupełnienie energii rzeczywiście potrwa wspominane przez producenta trzy godziny. Aha, z powodu braków technologicznych nie sprawdziłem ładowania indukcyjnego.

Nie słuchaj ulubionych kawałków w samotności

Marshalle Major IV oferują całkiem ciekawą funkcję. Chodzi tu o możliwość dzielenia się muzyką za pomocą przewodu audio. W tym celu wystarczy sparować Marshalle ze źródłem, a następnie połączyć je przewodowo z wybranymi słuchawkami. Gotowe. Teraz jeden utwór słychać w dwóch parach słuchawek.

Sprawdziłem to z każdym moim zestawem i mocy wystarczyło nawet do tego, aby w przyzwoitym stopniu napędzić całkiem wymagające Moondropy SSP. W przypadku AKG K240 MK II było inaczej, ale one z natury potrzebują mocnego źródła.

słuchawki Fiio FH5 podłączone do Marshalli Major IV
Napędzenie FH5 w trybie dzielenia się muzyką to dla Marshalli łatwizna

Jak słusznie wskazał w komentarzach Paweł, dzielenie się dźwiękiem ma pewną wadę. Jest to występujący przy takim połączeniu szum. Najbardziej podatne na niego są oczywiście słuchawki o wysokiej czułości. Jeśli korzystacie ze sprzętu o parametrach zbliżonych do samych Majorów IV (albo po prostu o niższej czułości), szum nie powinien przeszkadzać (dźwięk powinien go zagłuszyć). Weźcie to pod uwagę w sytuacji, gdyby opisana wyżej funkcja miała dla Was duże znaczenie przy wyborze Marshalli.

Podsumowanie recenzji Marshalli Major IV

Dawno nie kończyłem testu słuchawek z takim przeświadczeniem, że chętnie bym jeszcze do nich wrócił. Rzeczywiście, wciąż brakuje mi sprzętu nagłownego o charakterystyce zbliżonej do Majorów IV i podczas ich testu dosadnie to poczułem. Ale o brzmieniu za moment.

Na pierwszy plan warto wysunąć obiektywne zalety tych słuchawek. To przede wszystkim rewelacyjny czas pracy na jednym ładowaniu, dobra jakość prowadzonych przez nie rozmów i mimo wszystko (choć tu niektórzy mogą się nie zgodzić) niezła wygoda codziennego użytkowania.

Moim zdaniem plusem jest również wygląd. Charakterystyczny, jedyny w swoim rodzaju, a więc odróżniający się od typowych rozwiązań stylistycznych stosowanych w sprzęcie przenośnym z tej półki cenowej.

A brzmienie? Mnie się bardzo spodobało. I w tym miejscu się powtórzę: te słuchawki stawiają na ocieploną i całkiem szczegółową średnicę, którą łączą z nieznacznie wycofanym, ale wciąż odczuwalnym basem i nieco bardziej przesuniętymi do tyłu tonami wysokimi. Dlatego w pierwszej kolejności polecam je miłośnikom gatunków granych na „żywych” instrumentach. Ale jeśli rozrywający czaszkę bas nie jest Waszym priorytetem, to z pewnością nie zawiedziecie się także i w elektronice.

I kiedy tak zebrałem wszystkie minusy i plusy Marshalli Major IV, przyszło mi do głowy tylko jedno: w swojej kategorii cenowej i wagowej te słuchawki zdecydowanie zasługują na rekomendację.

Minusy

  • brak etui w zestawie,
  • przy dłuższych odsłuchach potrafią zmęczyć,
  • dość wąska scena,
  • niektórzy słuchacze mogą odczuwać brak mocnego subbasu,
  • warto obchodzić się z nimi delikatnie.

Plusy

  • ekstremalnie długi czas pracy na jednym ładowaniu,
  • dobra jakość rozmów,
  • oryginalny, miły dla oka wygląd,
  • ciekawe i przyjemne w odbiorze brzmienie z mocno zaznaczonymi tonami średnimi,
  • dobre, staranne wykonanie,
  • możliwość połączenia przewodowego,
  • funkcja dzielenia się muzyką przez przewód audio,
  • intuicyjny i dziwnie przyjemny sposób sterowania,
  • składana konstrukcja, która w mgnieniu oka przybiera kompaktowy kształt.

Ocena

8/10
PL - Rekomendacja

Marshall Major IV czekają w x-komie