Po świetnych FreeBudsach Pro i naprawdę udanych 4i Huawei zaprezentował kolejne słuchawki. Tym razem jest to propozycja dla wszystkich tych, którzy szukają TWS o konstrukcji dousznej. Oprócz budowy premierowe słuchawki mają wyróżniać się jeszcze spersonalizowaną redukcją szumów oraz – co poniekąd oczywiste – świetnym brzmieniem. Jak jest w praktyce? Odpowiedź ma dla Was recenzja Huawei FreeBuds 4.
Huawei FreeBuds 4 nie są pierwszymi dousznymi TWS w portfolio chińskiej marki. Nieco ponad rok temu producent wprowadził do sprzedaży FreeBudsy 3. U mnie ta propozycja wywołała mieszane uczucia. To ze względu na kiepską wygodę i prawie zupełnie niedziałające ANC. Na szczęście ostatnimi modelami Huawei pokazał, że kładzie duży nacisk na rozwój swoich produktów. I właśnie z tą myślą z tyłu głowy podszedłem do recenzji Huawei FreeBuds 4
Nadmienię jeszcze, że do testów otrzymałem sampel producencki. Od standardowej wersji konsumenckiej różni się on opakowaniem i jego zawartością. Poza samymi słuchawkami w mojej paczuszce nie było już nic więcej. Siłą rzeczy pierwsze wrażenia ograniczę więc do samego sprzętu.
Pod kątem designu FreeBudsy 4 nie są ani przełomowe, ani nawet wyróżniające się. Bardzo mocno przypominają AirPodsy 2, z tym że kąt między stickiem a główką jest prosty. Natomiast w porównaniu do poprzedzających je FreeBudsów 3 wydają się być mniejsze i – już na pierwszy rzut oka – lepiej wyprofilowane. To dlatego, że główka jest ciut węższa i mniej oddalona od „antenki”.
Przyjemne wrażenie sprawia także etui. To po prostu kompaktowy, płaski dysk. I tu takie spostrzeżenie: ten kształt docenia się, kiedy przerobi się kilka modeli TWS-ów, których etui ma kształt dość sporych prostopadłościanów.
Tu akurat nie będę szczędził zachwytów. Słuchawki i etui są wykonane świetnie. Nie ma mowy o jakichkolwiek nadlewach czy ubytkach. W dodatku jakość tworzywa budzi zaufanie. Ze względu na harce moich kotów miałem zresztą okazję to sprawdzić. Upadek ze stołu na płytki nie zrobił najmniejszego wrażenia ani na FreeBudsach 4, ani na etui. To dobrze, bo Budsy są dość śliskie i kiedy ma się nawet lekko wilgotne dłonie, trudno mówić o pewnym chwycie.
W temacie etui nadmienię jeszcze, że tym razem (w odróżnieniu do FreeBudsów 4i) nie stwierdziłem chybotliwej klapki. Ba, mam wrażenie, że zawias i sama pokrywa są wyjątkowo solidne. I bardzo dobrze.
Czas przyjrzeć się temu, jak FreeBudsy 4 wyglądają od strony technicznej. Oto ich specyfikacja:
No nie. Patrzę na tę specyfikację i dosłownie nie mogę uwierzyć. Jest automatyczne wykrycie noszenia, którego brakowało w dopiero co wyjętych z pudełka 4i. Są wszystkie funkcje, które czynią korzystanie ze słuchawek przyjemniejszym. Jest nawet drobna miniaturyzacja względem poprzedniej generacji. I jest czas pracy, który z ANC wynosi… dwie i pół godziny. Bez ANC – cztery. Aż chce się krzyknąć: dlaczego?
Być może odpowiedzią jest właśnie ta miniaturyzacja (choć pojemność baterii to przecież dokładnie tyle, co we FreeBudsach 3). Może to kwestia lepiej dopracowanego ANC, które w poprzedniej wersji – delikatnie mówiąc – nie grzeszyło skutecznością.? Tak czy inaczej dwie i pół godziny grania za godzinę ładowania to wynik bardzo, bardzo zły. Zwłaszcza kiedy niedawno wypuściło się model grający nawet do 10 godzin.
Poza tym jednak FreeBudsy 4 sprawiają co najmniej dobre wrażenie. Membranę przetwornika wykonano z LCP (polimeru ciekłokrystalicznego), a w dodatku wyposażono w minituby basowe, oczywiście dla wzmocnienia niskich tonów. Producent chwali się też, że dzięki wspomnianym wcześniej membranom udało się rozszerzyć reakcję częstotliwościową słuchawek do aż 40 kHz.
Komfort codziennego użytkowania był zdecydowanie najsłabszą stroną FreeBudsów 3. Kiedy tylko chciało się trochę mocniej osadzić je w uchu, od razu wywoływały nieprzyjemne tarcie. Podejrzewam, że wielu osobom skutecznie odbierało to przyjemność ze słuchania muzyki (albo chociaż znacznie obniżało jej poziom). A jak jest z FreeBudsami 4?
Po prostu bardzo dobrze. Nieznaczne zmniejszenie obu słuchawek przełożyło się na zdecydowanie większy komfort ich użytkowania. W czasie ponad tygodniowych testów ani razu nie odczułem nadmiernego ucisku, nawet wtedy, kiedy dość mocno dociskałem słuchawki do kanału słuchowego.
W tym miejscu zaczynam też trochę rozumieć osoby niechętnie sięgające po słuchawki dokanałowe. To dlatego, że z FreeBudsami 4 niemal całkowicie zapomniałem, jak męczące bywa zbyt duże ciśnienie akustyczne, które dokanałówki czasem wywołują.
A co o dousznych słuchawkach mówią ich przeciwnicy? Ano to, że one w ogóle nie trzymają się w uszach. I choć to po części prawda, bo zdarzają się modele wybitnie niestabilne, to akurat do FreeBudsów 4 w żaden sposób nie pasuje. Nowe TWS-y od Huaweia można z łatwością umieścić w uchu w taki sposób, aby trzymały się prawie jak przyklejone. Duża w tym zasługa starannie wyprofilowanych „główek”.
Na koniec dodam, że o ile na szybkie bieganie we FreeBudsach 4 raczej bym się nie odważył, to spacer czy truchtanie jak najbardziej przejdą.
Tradycyjnie dla Huaweia słuchawki współpracują z aplikacją AI Life. Jako że platformą testową był mój prywatny Pixel 2XL, oprogramowanie musiałem pobrać ze strony producenta. Potem czekała mnie drobna aktualizacja i już znacznie większa niespodzianka. Okazało się bowiem, że Huawei dodał kilka bardzo przydatnych funkcji. Ale od początku, aplikacja daje dostęp do:
Jeszcze kilka słów o sterowaniu dotykowym. Konstruktorzy ponownie zdecydowali się na jego mocno uproszczony wariant, co nie wszystkim przypadnie do gustu. Ja dostrzegam jednak plusy – im mniej opcji, tym łatwiej wszystko sobie ogarnąć. Poza tym wybrano takie komendy, które trudno aktywować w sposób przypadkowy. Są to:
Dla podwójnego dotknięcia można wybrać inne funkcje, a dokładniej przesuwanie utworów oraz wywoływanie asystenta głosowego.
W tym aspekcie nie ma na co narzekać. Połączenie jest stabilne i utrzymuje się nawet na większych odległościach – konkretniej to około 8 metrów (z przeszkodą w postaci ściany).
FreeBudsy 4 można aktywnie sparować z dwoma urządzeniami, a to, które z nich będzie traktowane priorytetowo, da się wybrać z poziomu aplikacji.
I jeszcze jedna kwestia: jeśli chce się używać tylko jednej słuchawki, można wybrać dowolną, a drugą umieścić w etui.
Ok. Do tego momentu (prawie) wszystko wygląda dobrze, a FreeBudsy 4 wydają się być krokiem do przodu względem poprzedniej generacji. A jak to jest z brzmieniem?
Pierwsze odsłuchy na FreeBudsach 4 raczej mnie nie zaskoczyły. Od razu dało się poznać, że to styl grania podobny do tego, który oferowały FreeBudsy 3. Najkrócej mówiąc: jest nieco inaczej niż w przypadku dokanałowych słuchawek Huaweia. Brzmienie wydaje się bardziej zrównoważone, bardziej szczegółowe. Inaczej prezentuje się również scena, ale o tym za chwilę.
Nie zaobserwowałem większej różnicy między tym, jak zagrały po wyjęciu z pudełka, a tym, jak brzmią po kilkudziesięciu godzinach odsłuchów. Być może to dlatego, że w przypadku słuchawek dousznych trudno o jeden, naprawdę idealny sposób ich aplikacji (zawsze się odrobinę przemieszczają, zostawiają luz itp.). Odczułem jedynie, że brzmienie nabrało trochę więcej mocy, stało się bardziej stanowcze – zwłaszcza w tym najniższym zakresie.
Zaobserwowałem natomiast inną ciekawą przypadłość. Otóż okazuje się, że aktywacja ANC (domyślnie wyłączonego) nie dość, że skutkuje pojawieniem się słyszalnego szumu, to jeszcze powoduje odczuwalną zmianę charakterystyki brzmienia. Najbardziej zyskują na tym tony niskie, które zostają wzmocnione o kilka decybeli (przydałby się sprzęt pomiarowy). W konsekwencji ogólna charakterystyka staje się odrobinę ciemniejsza. Dlatego zaznaczam, że testy przeprowadziłem z wyłączonym ANC.
Reakcja na częstotliwość
Odgłosy stukania do drzwi brzmią naturalnie i donośnie. Jeśli chodzi o ich lokalizację, to trudno mówić o przesadnie szerokiej scenie. Powiedziałbym, że źródła obu dźwięków znajdują się dokładnie w miejscu umieszczenia słuchawek. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych może to brzmieć absurdalnie, dlatego pospiesznie dopowiadam, że niektóre słuchawki pozycjonowały dźwięk na przykład z tyłu głowy słuchacza.
Bas FreeBudsów 4 bardzo mnie zaskoczył. Choć w najniższych częstotliwościach jest nieco okrojony, to już od około 50-60 Hz nabiera mocy i wyrazistości. Mało tego, ma to, czym wiele słuchawek nie może się pochwalić – bardzo dobrą precyzję i punktowość. No i zachowuje szczegółowość – niskie tony są czyste i nie ciągnie się za nimi występujący niekiedy pogłos. Fajnie słychać to na przykład w utworze Colors (Black Pumas), a dokładniej około drugiej minuty i ósmej sekundy. FreeBudsy 4 oddają gitarę basową naturalnie, w sposób całkiem zbliżony do tego, jaki osiąga mój wzorcowy zestaw (w TWS za ok. 200 zł dało się z kolei usłyszeć lekkie rozmycie basu).
W ogólnym ujęciu niskie tony są wyraźne i dobrze słyszalne, ale – całe szczęście! – zupełnie nieprzesadzone. Bas potrafi zamruczeć czy nawet lekko potrząsnąć głową słuchacza – jak w No Sanctuary Here (Marian Herzog). Z reguły jednak zna swoje miejsce i stanowi mocną podstawę dla tonów średnich.
Naturalne, szczegółowe i prezentowane w sposób bezpośredni. W przypadku FreeBudsów 4 trudno mówić o uczuciu, że tony średnie dobiegają z pewnego dystansu. To oczywiście odbywa się z korzyścią dla szczegółowości i nadaje brzmieniu słuchawek ciekawej, dość intymnej charakterystyki.
Także wokale są bardzo blisko słuchacza, reprodukowane z mocą i dużą ilością szczegółów. Podczas testu odniosłem wrażenie, że słuchawki nieco lepiej radzą sobie z wokalami męskimi, a głosy kobiece odrobinę „odchudzają” i „przyciemniają”. W mojej ocenie jest to jednak drobiazg.
To akurat ciekawy przypadek. Z jednej strony wyraźnie chowają się za średnicą, a z drugiej mają zdecydowanie bardziej naturalną fakturę, niż ma to miejsce w wielu słuchawkach, które podbijają soprany. Efektem jest łatwe w odbiorze, niemęczące i ani odrobinę nieprzesadzone brzmienie. W sumie wydaje mi się, że to świetny kompromis. Dlaczego?
Long story short: mam takie słuchawki TWS (pewnie nie tylko ja!), w których – przez nadmierną emfazę na tony wysokie – na przykład In Bloom (Nirvana) brzmi po prostu niestrawnie. Każdemu uderzeniu w struny gitar towarzyszy nieprzyjemny, syczący odgłos talerzy. We FreeBudsach 4 udało się tego uniknąć, jednocześnie zachowując świetną dynamikę i całą moc kawałka. W spokojniejszych utworach tony wysokie po prostu subtelnie zaznaczają swoją obecność. I z tym zdecydowanie da się żyć.
Że są całkiem dynamiczne, już się trochę wygadałem. To akurat prawda – FreeBudsy 4 potrafią zagrać energicznie, z mocą. W tym dopatrywałbym się przede wszystkim zasług dobrze kontrolowanego basu oraz wiernie oddawanych tonów średnich.
Natomiast w przypadku sceny jest akurat tak sobie. Rozciąga się ona głównie na szerokość i niekiedy wyraźnie czuć, że brakuje odrobinę przestrzeni, a ścieżki trochę na siebie nachodzą. Mimo wszystko nie ma co narzekać, bo przecież tony niskie i średnie są nieźle zrównoważone, a to pozwala wyłapać sporo szczegółów. Sama separacja poszczególnych pasm również stoi na niezłym poziomie.
Muzycznie FreeBudsy 4 to słuchawki dla tych, którzy szukają odskoczni od nieco zbyt mocno basowych TWS. W porównaniu do wielu modeli oferują bowiem lepszą, wyrazistszą i bardziej naturalną średnicę. I nie zrozumcie mnie źle, basu wcale nie brakuje – jest go pod dostatkiem, a w dodatku jest to bas o dobrej jakości i szczegółowości. Spokojnie można więc założyć, że FreeBudsy 4 sprawdzą się jako uniwersalne słuchawki do różnych gatunków. Tylko ta trochę słabsza scena może niekiedy narzucać pewne ograniczenia.
Tutaj FreeBudsy 4 zdecydowanie nie zawodzą. Wszystko słychać głośno i wyraźnie, choć czasem chciałoby się, żeby scena była jeszcze ciut szersza (odgłosy tła nachodzą niekiedy na kwestie wypowiadane przez bohaterów). I tak nie ma jednak powodów do narzekania. W przypadku podcastów trzeba nawet pochwalić bardzo dobrze, naturalnie reprodukowane głosy.
Cóż, można było się spodziewać, że ANC we FreeBudsach 4 nie zadziała tak dobrze, jak we FreeBudsach Pro. Trzeba natomiast przyznać, że radzi sobie wyraźnie lepiej niż w poprzednich dousznych TWS tego producenta. Choć mimo wszystko powodów do zachwytów nie ma.
W domowych czy biurowych warunkach słuchawki (bez włączonego odtwarzania) nieźle poradzą sobie z szumem stojącego blisko wiatraka, przytłumionymi odgłosami rozmów z sąsiedniego pomieszczenia czy z odgłosami ulicy (jeśli ma się to szczęście i mieszka się przy takiej całkiem ruchliwej). Ale to wszystko, na więcej nie ma co liczyć. Gdy ktoś stanie obok i coś powie, wszystko usłyszycie. W sumie powiedziałbym więc, że FreeBudsy 4 redukują około 30% intensywności dźwięków o niskich częstotliwościach. Nieco słabiej radzą sobie z pasmem średnim w jego dolnych rejestrach, a wyżej po prostu składają broń.
Włączenie muzyki i ustawienie głośności na ok. 80% pozwoli w sumie rozprawić się z większością niemile słyszanych dźwięków z tła. Koniec końców powiedziałbym jednak, że z włączonym ANC FreeBudsy 4 osiągają poziom zbliżony do tego, co oferują słuchawki dokanałowe z dobrze dobranymi nakładkami (oczywiście bez aktywnej redukcji szumów).
W tym aspekcie Huawei przyzwyczaił do absolutnie topowej jakości. Nie inaczej jest i tym razem. Podczas rozmów FreeBudsy 4 spisują się bardzo dobrze. Ani razu nie miałem problemów ze zrozumieniem rozmówców, a w drugą stronę działało to podobnie. Trzeba jednak odnotować, że w gwarnym środowisku jedna słuchawka nie wystarczy – trzeba skorzystać z obu.
Jeśli chodzi o funkcję głosu HD w rozmowach, to u mnie nie zadziałała. Nawet po jej aktywowaniu wyświetlała się ikonka SQ. Ale i tak nie było na co narzekać.
A poniżej zostawiam próbkę głosu:
Dodam jeszcze krótkie didaskalia: w tle działa sobie wiatrak, a w momencie, w którym zaczynam czytać o zachowaniu i ekologii, włączam jeszcze muzykę (jest odtwarzana z laptopa, poziom głośności wynosi 78/100).
Wychodzi na to, że możliwości FreeBudsów 4 są naprawdę imponujące.
Zanim tu coś napisałem, długo siedziałem i bezsilnie wpatrywałem się w ekran. No bo jak można zrobić naprawdę udane słuchawki, które pod (prawie) każdym względem przewyższają poprzednią generację, a potem zabić je skandalicznie krótkim czasem pracy? Ogromna szkoda, bo dla wielu osób ten minus może być akurat trudny do przełknięcia.
Sam czas pracy przedstawia się następująco:
I nawet opcja szybkiego ładowania, dzięki której w 15 minut można uzupełnić zapas energii na dwie godziny grania, jest tutaj marnym pocieszeniem. Bo przecież jeśli słuchawki będą działać z ANC, to czas ten skróci się do około 50-70 minut. Choć może ma to jakieś pozytywne strony? Na przykład pomoże zadbać o słuch…
Etui rzeczywiście wystarcza na cały dzień. U mnie – kiedy słuchałem z włączonym ANC – energii brakowało po pięcio- bądź sześciokrotnym naładowaniu słuchawek.
Niestety nie sprawdziłem, czy bez ANC uda osiągnąć się deklarowane 22 godziny. To dlatego, że co jakiś czas zdarzało mi się je włączać. I w takim cyklu mieszanym osiągałem od 16 do 18 godzin.
I co ja mam tu napisać? Jak (mam nadzieję) pokazuje recenzja, Huawei FreeBuds 4 mają mnóstwo zalet. Oferują co najmniej dobre brzmienie (moim zdaniem wyraźnie powyżej rynkowej średniej), świetną jakość rozmów i niezły komfort na co dzień. Do tego są ładne, starannie wykonane i lepiej niż poprzednie generacje wykorzystują potencjał aplikacji. I pewnie nawet można byłoby im wybaczyć nierobiące wielkiej różnicy ANC (bo i ono jest krokiem do przodu). Ale na pewno nie można im wybaczyć zdecydowanie za krótkiego czasu pracy. Wiadomo, że nic nie może (przecież) wiecznie trwać, ale bez przesady…
Właśnie z tego powodu, choć oceniam je wysoko, nie daję FreeBudsom 4 rekomendacji. Przed zakupem tych słuchawek warto starannie się zastanowić. Jeśli te dwie bądź cztery godziny nie są dla Was problemem i lubicie słuchawki douszne, bierzcie śmiało. Nie zawiedziecie się. Ale jeśli liczy się dla Was przede wszystkim dłuuuuuugiiiii czas pracy, to chyba lepiej będzie się obejść smakiem. Albo spróbować oswoić się z dokanałowymi FreeBudsami Pro lub 4i.