Umówmy się, są rzeczy, które wolelibyśmy zachować dla siebie: wiadomości do byłych, historię przelewów na rachunku bankowym czy fakt, że to nie pies, na którego zgoniliśmy, zjadł czekoladę. Nikogo również nie powinno obchodzić, jakie treści wideo oglądamy (o ile, oczywiście, nie łamiemy prawa ich oglądaniem), włączając w to filmy dla dorosłych. Niestety wrażliwe dane mogą wpaść w łapska osób niepożądanych, czy tego chcemy, czy nie. Dlatego sprawdźcie (albo powiedzcie koledze, który pytał), jak bezpiecznie oglądać porno w sieci.
Mamy 2021 rok, a na świecie wciąż jest sporo ludzi, którzy po wejściu na tryb Incognito czują się, jak Rami Malek w Mr. Robot. Owszem, tryb ten to podstawowy i najłatwiejszy sposób ochrony przed upublicznieniem danych dotyczących odwiedzanych stron.
Przede wszystkim zapobiega krępującym sytuacjom związanym z autouzupełnianiem. To szczególnie przydatne, gdy z urządzenia korzysta więcej niż jedna osoba. Na przykład gdy mowa o domowym laptopie czy desktopie. Używając trybu Incognito, przeglądarka nie będzie zapisywać przeglądanych adresów. Nie będzie również tym samym sugerować ich w ramach autouzupełniania.
Tym samym unikniecie krępujących sytuacji, gdy któryś z domowników zechce sprawdzić pogodę na najbliższe dni i po wpisaniu pierwszych dwóch liter przeglądarka zasugeruje mu po… portal, na którym kiedyś reklamowaliśmy myszki dla leworęcznych. Albo gdy udostępnicie ekran podczas firmowego calla, a autouzupełnianie wprowadzi Was na szczyty zażenowania.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że tryb Incognito nie czyni Was niewidzialnymi w przestrzeni internetowej. W dalszym ciągu istnieje prawdopodobieństwo, że Wasze dane – również te dotyczące stron dla dorosłych – wpadną w niepowołane ręce. Co prawda Wasze wyszukiwania, odwiedzone strony, dane logowania i pliki cookie nie zostaną zapisane na urządzeniu po zamknięciu prywatnych okien, jest jednak jedno „ale”.
Tryb incognito nie ukrywa ruchu przed osobami trzecimi, nie zabezpiecza przed atakami hakerów i lukami w zabezpieczeniach. Dane przeglądania dalej mogą być gromadzone przez dostawcę internetu, pracodawcę (nie polecamy koledze oglądania filmów dla dorosłych na komputerach i smartfonach służbowych) i inne podmioty, które mogą śledzić Wasz adres IP.
Podsumowując: jeśli kolega jest koneserem filmów porno, przeglądanie ich w trybie incognito zmniejszy ryzyko dekonspiracji przez osoby z najbliższego otoczenia. Jednocześnie tryb ten nie zamazuje wszystkich śladów aktywności kolegi w sieci, bo te są gromadzone chociażby przez firmę, która dostarcza internet.
Przy okazji, niech kolega sprawdzi też inne nasze teksty:
Wręcz przeciwnie. Mark, a raczej Facebook, którego jest szefem, otwiera je wtedy jeszcze szerzej. Podobnie rzecz ma się z Google i innymi internetowymi gigantami. Dla nich dane o aktywności użytkowników, zbierane nieustannie, są twardą walutą, często cenniejszą od samych pieniędzy.
Tak czy inaczej, nawet jeśli szanowny kolega używa trybu Incognito, nie ukryje się przed wszystkowidzącym okiem największych internetowych potentatów. Nie szkodzi, że dane o przeglądanych stronach nie będą zapisywane w historii przeglądarki; Google zapamięta, czego szukaliśmy i jakie strony otworzyliśmy w Chrome. Tak samo Facebook, który szybko zintegruje pozyskane dane ze swoimi modułami analitycznymi i reklamowymi.
Czy można się przed tym uchronić? W stu procentach pewnie nie. Na stronie kaspersky.com, którą możemy uznać za wiarygodne źródło, przeczytamy jednak, że istnieją alternatywy, które nie zbierają o koledze wszystkich danych, jakie tylko się da. Jako przykład wskazano tam Mozillę. Firma kładzie olbrzymi nacisk na prywatność, dlatego Firefox nie tylko nas nie szpieguje, ale też blokuje narzędzia do śledzenia innych osób.
Inne przeglądarki z kolei – DuckDuckGo i Startpage.com – nie przechowują historii wyszukiwania. Nie oznacza to od razu, że z nimi kolega może czuć się w stu procentach bezpieczny. Posługując się metaforą, są trochę jak bezludna tropikalna wyspa, na której bez skrępowania biegać można z gołym tyłkiem, gdy taki Chrome przypomina bardziej przeludnione polskie plaże, na których więcej jest parawanów niż ziarenek piasku.
Wyszukiwarkową alternatywą dla Google może być na przykład Boodigo. Jest to wyszukiwarka skupiona wyłącznie na witrynach z treściami dla dorosłych. Zasięgiem obejmuje m.in. hostingi wideo, tradycyjne witryny członkowskie, blogi gwiazd porno oraz sklepy z zabawkami erotycznymi.
Co ważne, Boodigo odeśle kolegę wyłącznie do witryn, które zostały zweryfikowane pod kątem wirusów i złośliwego oprogramowania, sama firma natomiast zobowiązuje się do niezbierania żadnych danych osobowych użytkowników. Nikt więc nie sprzeda pozyskanych informacji o aktywności kolegi żadnym reklamodawcom, a wyszukiwarka nie będzie automatycznie podpowiadać ulubionych fraz, gdy ktoś inny użyje urządzenia po koledze.
Podsumowując: wielokrotnie mówi się o tym, że jeśli nie płacimy za produkt, to sami jesteśmy produktem. W kontekście największych internetowych gigantów powiedzenie to pasuje jak ulał, bo ci sprzedają dane na nasz temat, śledząc użytkowników na każdym kroku. Także wtedy, gdy kolega otwiera kolejny niegrzeczny film o dostarczycielu pizzy, który nadzwyczaj chętnie oferuje gospodyniom domowym inne usługi. Co zatem zrobić? Unikać mainstreamu i wybierać przeglądarki, które dbają o prywatność użytkowników i nie zapisują historii przeglądanych stron.
To dość częsty scenariusz i niemal zawsze ten sam schemat.
Kolega dostaje maila. W treści znajduje się informacja o tym, że jego komputer został zainfekowany złośliwym oprogramowaniem. W wyniku tego nadawcy maila udało się, za pomocą kamery internetowej w laptopie, nagrać film z „zabaw” kolegi, gdy ten aktywnie konsumował jedno z fabularyzowanych dzieł filmowych klasy „P”.
Teraz czas na groźbę.
Jeśli kolega nie chce, aby wideo z jego udziałem trafiło do jego żony, matki, teściowej, szefa, kolegi z pracy, proboszcza etc., musi zapłacić hakerowi okup, najczęściej w określonej przez oszusta kryptowalucie, aby trudniej było zweryfikować strony „transakcji”.
Co robić w takiej sytuacji? Najlepiej nic. Zignorować maila, wywalić go do spamu. W sporej większości przypadków oszuści nawet nie wiedzą, czy kolega oglądał porno, czy nie, a już na pewno nie mają żadnych obciążających go nagrań. Po prostu ślą masowo te same wiadomości na przypadkowe (zwykle będące częścią kupionych baz adresowych) adresy e-mail, w nadziei, że ktoś się przestraszy i wykona przelew.
Dziwnym trafem jest to strategia, która im się opłaca, bo całkiem sporo adresatów wiadomości przystaje na żądania oszustów…
Warto nadmienić, że tego typu maile, często wysyłane są… z adresu odbiorcy wiadomości. Tj. tak, jakby kolega wysłał wiadomość ze swojego adresu na… swój adres. Jest to zabieg mający na celu uwiarygodnienie groźby i wzbudzenie w odbiorcy strachu. W rzeczywistości za tego typu włamy najczęściej odpowiadają boty mające dostęp do wykradzionych adresów i haseł. W takim przypadku warto jak najszybciej zmienić hasło skrzynki mailowej i wprowadzić dodatkowe zabezpieczenia.
Trochę gorzej sytuacja wygląda, gdy w mailu są screeny, na których widać oblicze kolegi w sytuacji, która może zostać odebrana jako niedwuznaczna. Wtedy kolega, z dużą dozą prawdopodobieństwa, może uznać, że jest to atak wymierzony konkretnie w jego osobę.
Podsumowując: w większości przypadków mailowe żądania okupu za nieujawnienie rzekomego nagrania kolegi, gdy ten znajduje się w „krępującej” sytuacji, można zignorować, wrzucić do spamu, przestać się martwić i o wszystkim zapomnieć. A już na pewno nie płacić spamerom. Krople potu na skroni redukuje również wygooglowanie treści takiego maila i upewnienie się, że trafił on, w tej samej formie, do wielu innych użytkowników sieci.
Nawet potencjalnie najbezpieczniejsze miejsca w sieci, w których udostępniane są materiały porno, trzeba traktować z rezerwą, a przede wszystkim nie zapominać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa.
Jedna z nadrzędnych mówi o tym, aby przed rozpoczęciem przygód z „seansami filmowymi” odpowiednio się zabezpieczyć. Podstawą jest oczywiście oprogramowanie antywirusowe; to taki metaforyczny bodyguard, stojący na straży tego, by kolega nie miał problemów z powodu nietrzymania rączek na kołdrze.
Kolega nie wie, jakiego antywirusa wybrać? Podeślijcie mu link do naszego rankingu polecanych programów antywirusowych.
Podsumowując: doradźcie koledze, aby zajrzał do rankingu, który podlinkowaliśmy, i wybrał dla siebie jedną z propozycji programów antywirusowych.
„Powiększ swojego penisa aż o 21,37%”. „Napalone kobiety w okolicy tylko czekają, aż się z nimi umówisz”. „Inni mężczyźni go nienawidzą; odkrył sposób na to, jak robić to nieprzerwanie przez całą noc”. To tylko kilka przykładów (mniej lub bardziej wymyślonych) clickbaitowych reklam, na jakie można się natknąć, odwiedzając takie bądź inne strony.
Duże serwisy agregujące filmy dla dorosłych, jak choćby ten zaczynający się na „P” i zakończony „B”, dbają o swoją reputację, coraz odważniej atakując marketingowy mainstream, dotąd szczelnie zamknięty dla biznesu porno. Toteż reklamy, które godzą się zamieszczać, są najczęściej gruntownie weryfikowane pod kątem bezpieczeństwa użytkowników.
To jednak wciąż jedynie wierzchołek góry lodowej, wystający ledwie metr ponad powierzchnią wody. Poniżej znajduje się cała góra witryn spod ciemnej gwiazdy, żerujących reklamami na naiwności koneserów kina porno.
Strony, do których prowadzą linki zakotwiczone w reklamach, to często złośliwe phishingowe witryny. Zachęcają odwiedzających do wprowadzania danych osobowych, obiecując gruszki na wierzbie i cukinie w spodniach, a potem wykorzystują je do niecnych celów.
Powszechną strategią oszustów, na przykład na stronach, gdzie można zakupić cudowne erotyczne specyfiki, jest podrabianie ekranów logowania do banku. Ofiary, chcąc zapłacić za zakupy, wprowadzają dane logowania, oddając je oszustom wprost do rąk.
Witryny phishingowe często też podszywają się pod strony porno, wyłudzając numery kart kredytowych i dane osobowe odwiedzających. Na szczęście większość przeglądarek internetowych skutecznie radzi sobie w wykrywaniu tego typu stron, a oprogramowania antywirusowe – jeszcze lepiej.
Podsumowując: gorąco namawiamy Waszego kolegę, aby nie wierzył w bajki o tym, że hodowany przez X lat owoc podwoi swoje rozmiary po podlaniu czarodziejskim specyfikiem. Innymi słowy, niech nie klika w reklamy, nawet te najbardziej kuszące i wiarygodne.
Tak naprawdę VPN to skrót od angielskiego Virtual Private Network. Na polski tłumaczy się to jako „Wirtualną Sieć Prywatną”. VPN z założenia gwarantuje, że komputer staje się niemożliwy do śledzenia, a więc dzięki niemu kolega może chronić swoje dane osobowe podczas oglądania pornografii w dowolnej publicznej sieci Wi-Fi. z VPN-em strony, które odwiedzamy, nie będą w stanie zobaczyć oryginalnego adresu IP kolegi ani zlokalizować miejsca, w którym się znajduje.
Niestety w kontekście VPN najlepiej sprawdzają się rozwiązania płatne. Na przykład VPN Unlimited, którego cena – za dożywotnią subskrypcję – wynosi 39 dolarów.
Więcej o działaniu VPN dowiecie się z innego naszego tekstu.
Tak jak zasygnalizowaliśmy wcześniej, istnieją witryny z treściami pornograficznymi z dobrą reputacją, wypracowywaną latami (jakkolwiek komicznie to brzmi). I zwykle jest na nich tyle contentu, że obejrzenie wszystkiego od deski do deski zajęłoby koledze setki lat. Nie będziemy tutaj strzelać konkretnymi polecajkami, tym bardziej że kolega zapewne wie, jakie strony mamy na myśli.
Podkreślmy inną rzecz: mówi się, że lepsze jest wrogiem dobrego, dlatego czasem (w tej kwestii szczególnie) warto pozostać przy sprawdzonych rozwiązaniach i markach, z którymi kolega będzie się czuć względnie bezpiecznie.
Przy okazji, zanim wejdzie na konkretną stronę, niech sprawdzi, czy adres URL zaczyna się od „http”, czy „https” (tutaj jeszcze powinna pojawić się ikonka zielonej kłódki). To najbardziej podstawowy (ale jednak) wyznacznik bezpieczeństwa witryny. Co z tego wynika? Adresów z „http”, szczególnie tych, za którymi kryją się strony z treściami dla dorosłych, należy bezwzględnie unikać.
Mamy trzecią dekadę XXI wieku. Powoli wyzbywamy się pornohipokryzji pt. „kolega pytał”, uznając pewne potrzeby za coś naturalnego oraz – w odpowiednich warunkach – nieszkodliwego. Najlepszym tego symptomem jest dziś chyba komercjalizacja branży porno na płaszczyźnie mainstreamowej.
Takie serwisy jak Pornhub już dawno udowodniły, że mogą z powodzeniem funkcjonować w popularnych social mediach, nie łamiąc ich regulaminu. Za tymi wizerunkowymi zmianami musiało pójść położenie większego nacisku na kwestie bezpieczeństwa użytkowników. Wiecie, takie, które wykraczają poza wyskakujący popup z pytaniem „czy masz 18 lat?”.
Głównym zagrożeniem, związanym z bezpieczeństwem przeglądania treści pornograficznych, pozostają sami użytkownicy. Warto pamiętać, że w tym konkretnym, jakże specyficznym, przypadku, często biologia, podekscytowanie, podniecenie (jak zwał, tak zwał) biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Niejeden „rozpalony” kolega, szukając treści porno, nie zważa na ostrzeżenia wydawane przez przeglądarkę czy oprogramowanie antywirusowe.
To błąd, nad którego rozwiązaniem warto popracować (i znów: jakkolwiek komicznie i irracjonalnie to brzmi).
Bezpieczeństwo na stronach porno nie różni się zanadto od ogólnie przyjętych zasad bezpieczeństwa w sieci. Tyle, że tutaj często konsekwencje zaniedbań, ignorancji, naiwności i niewiedzy mogą być większe, niż wtedy, gdy podamy swój numer telefonu na forum o wędkarstwie, w konsekwencji czego miła pani Grażynka będzie nas nękać telefonami w sprawie pokazów garnków.
Dlatego najlepszą radą, jaką możecie udzielić koledze, który pyta, jak bezpiecznie oglądać porno, jest kierowanie się zdrowym rozsądkiem. Nawet wtedy, gdy hormony buzują, a w głowie gotuje się jak w kotle Gargamela.
Źródła: menshealth, cosmopolitan, kaspersky.com, pcmag, quora.com, materiały własne
Świetny artykuł! Proponuję iść za ciosem: Jak bezpiecznie kupić narkotyki w Internecie?
Obecnie brakuje idealnego miejsca. Swego czasu był SilkRoad, ale FBI ich zamknęło. Pojawiło się kilka alternatyw, ale żadna nie zdobyła rynku. Z wyrazami szacunku.
Świetny tekst i nietuzinkowe grafiki❤️