Cowboy Bebop na Netflix – pierwsze wrażenia
Wraz z premierą aktorskiej wersji Cowboy’a Bebopa pojawiają się też pierwsze wrażenia i recenzje. Na portalu Rotten Tomatoes serial ma obecnie 49 procent od krytyków (na podstawie 43 recenzji) oraz 65 procent od widzów (na podstawie 49 recenzji). Nowy Bebop ma, zdaniem krytyki, wystarczająco zabawną załogę, by spędzić z nią czas, ale głęboka uczuciowość materiału źródłowego jest zastępowana kiczem.
Na portalu Metacritic na podstawie 21 opinii krytyków Cowboy’a Bebopa oceniono na 45, co oznacza, że ma mieszane lub przeciętne recenzje. W najbardziej pozytywnej Maureen Ryan z Vanity Fair pisze, że choć pilot jest akceptowalny i nietrudno zauważyć pot (sugerujący niepewność – MG), to gdy serial zaczyna bardziej siebie rozumieć, okazuje się być znakomitym wehikułem dla charyzmy i skali aktorskiej Johna Cho. Recenzentka chwali też pełne życia budowania świata czy bogatą scenografię w stylu retro. Jej zdaniem to serial, który chce być dziwny i głupkowaty przy jednoczesnym pokazywaniu dużo serca.
Z kolei w najgorszej recenzji – z portalu Collider – Rafael Motamayor wyrzuca, że nowy Cowboy Bebop to pozbawiony duszy remake, który z jednej strony ciągle kieruje uwagę do oryginału, ale z drugiej zmienia tyle, że znika znaczenie tego, co próbuje naśladować. Styl neo-noir i metodyczna narracja ustępują miejsca stylistyce grindhouse’u z lat 70. Korzystając z niej serial nabiera tempa, ale wypada tanio i bezbarwnie. Układy walk wychodzą amatorsko, a choć obsada jest wspaniała i robi co może, to sposób wypowiadania kwestii i kostiumy sprawiają, że aktorzy wyglądają jak cosplayerzy, zmuszeni do naśladowania obsady dubbingu.
Podzieleni są też inni recenzenci. Przykładowo: Alessandro Fillari z CNET-u pisze, że Cowboy Bebop na Netflix jest nie tylko zabawny i porywający, rozumiejący dynamiczną i pełną uczuć postać oryginału. Zostawia też własny ślad, w sposób, który niekiedy poprawia wersję anime. Toussaint Egan z Polygonu uważa natomiast, że klasyczna japońska animacja została zamieniona na szaloną sobotnią kreskówkę. Jego zdaniem to raczej brikolaż najbardziej godnych uwagi scen i momentów oryginału niż dokładne odtworzenie, ale jakiekolwiek pojawiające się nawiązanie sprawia, że jest przyćmiewany przez pierwowzór. Recenzent wskazuje na nieudane próby humoru, ukazywanie wprost tego, co w anime było podtekstem czy wykonanie, przez które wybory przy odtwarzaniu i unowocześnianiu historii dla globalnej, gotowej na binge-watching widowni nie mogą znaleźć własnego rytmu (choć projekt sam w sobie jest ambitny).
Na portalu The Verge Cowboy Bebop na Netflix został z kolei zrecenzowany przez fana oryginału Asha Parrisha i niezaznajomionego z universum Andrew Webstera. Pierwszy z nich podchodził do nowej wersji z optymizmem, który uleciał po dwóch pierwszych, amatorsko wyglądających epizodach. Parrish chwali aktorskie wersje postaci, utrzymujących jego zainteresowanie – szczególnie Faye, której transformacja jest przykładem, że nowy serial jest wierną reprezentacją ducha serialu, a nie prostym odtwarzaniem. Docenia też zmiany, jak w stosunku do przedstawiania postaci queer.
Nowicjusz Webster przyznaje, że serial także początkowo go nie porwał, co jednak z czasem się zmieniło. Wskazuje, że choć na ekranie dzieje się dużo i inspiracje czerpane są z różnych źródeł, wszystko jest spójne. Powodem miałoby być przyłożenie dużej uwagi do szczegółów w budowaniu świata. Nierówne są natomiast efekty komputerowe.