Nothing Phone (1) – recenzja. Coś dodać, Nic ująć

Pojawił się znikąd i przez długi czas nic nie było o nim wiadomo. Zaczął obrastać mitem i wyrósł niemal na pogromcę smartfonów Google Pixel oraz iPhone’ów. Oto on – Nothing Phone (1), smartfon, który kładzie kamień węgielny pod ekosystem tak zintegrowany z naszym życiem, jakby go nie było. Czy rzeczywiście ma to „coś”?

Unboxing Nothing Phone (1). Ubogi zestaw na miarę bogatych flagowców

Nothing bardzo wzięło sobie do serca zapowiedzi o mierzeniu się Apple. W ładnym, papierowym pudełku znajdziemy smartfon, instrukcję obsługi, szpilkę do otwierania slotu na kartę SIM oraz kabel USB-C do USB-C. Koniec. Rzeczywiście, jeżeli Nothing Phone (1) ma sprawiać wrażenie flagowca, robi to świetnie od pierwszego wejrzenia.

Ekran jest co prawda przykryty folią ochronną, ale bardzo, bardzo ubolewam nad brakiem jakiegokolwiek etui w zestawie. W przypadku średniej półki to wręcz standard, a przecież ten smartfon, pomimo ambicji, do niej właśnie należy. Brakuje także przejściówki z USB-C do jack 3,5 mm. Ale najbardziej brakuje ładowarki lub klasycznego kabla USB-A do USB-C.

Ok, umieszczenie w pudełku kabla USB-C do USB-C ma między innymi związek z szybkim ładowaniem, które Nothing Phone (1) obsługuje. Ale wolałbym mieć kabel do jakiegokolwiek ładowania, niż kabel, którego nie mam gdzie wpiąć. To zagrywka pokroju usunięcia ładowarek przez Apple i wsadzenia do pudełka kabla USB-C do Lightning. Nieładnie.

Odkryj Nothing Phone (1) w x-komie


Design i jakość wykonania. Cyberpunk wśród smartfonów

Znajoma bryła, autorski sznyt

Wygląda znajomo? Ścięte krawędzie, szkło i aluminium, układ aparatów oraz cienkie, symetryczne ramki ekranu przypominają niemal do złudzenia iPhone’a 12. I porównania do smartfona, który w dniu premiery był prawie dwa razy droższy, są tylko na korzyść Nothing Phone’a (1). Urządzenie nie tylko wygląda premium, ale czuć od niego jakość godną flagowców, zwłaszcza że spasowanie elementów jest perfekcyjne. 

Oczywiście tym, co wyróżnia Nothing Phone (1) od reszty, są przezroczyste plecki. Chociaż ja jestem raczej zwolennikiem surowego minimalizmu, nie mogę nie odmówić temu designowi uroku. Pomysł może nie jest nowy i wcześniej zastosowali go m.in. HTC czy Xiaomi, ale Nothing nadało sporo świeżości koncepcji przezroczystych pleców. Poprzednicy pokazywali albo niewiele, albo po prostu atrapy. Nothing odsłania niemal całą powierzchnię plecków i pozwala spojrzeć na prawdziwe maskownice komponentów.

Pomimo kanciastości i niemałych rozmiarów, Nothing Phone (1) dobrze leżał w dłoni. Szczerze mówiąc, przekonałem się dzięki niemu, że ok. 6,5 cala to dla mnie idealny balans pomiędzy wielkością ekranu a komfortem użytkowania. Czasem musiałem wygiąć nieco paluszki, ale większość czasu moje przeciętnych rozmiarów dłonie były zdecydowanie ukontentowane.

Smartfon jest ponadto pyłoodporny, ale standard IP53 oznacza, że z wodą lepiej już nie szaleć. Zachlapanie zniesie dzielnie, ale od strumienia wody polecam trzymać go z daleka.

Nie wszystko złoto, co się świeci. Chyba że to Nothing Phone (1)

Tak, musimy przejść do najważniejszego. Pod szkłem na pleckach znajdują się taśmy LED, które układają się w charakterystyczny symbol. O ich funkcjonalnościach pomówimy sobie później. Natomiast czarna wersja kolorystyczna, którą otrzymałem do testów, po ich włączeniu wyglądała po prostu przepięknie. Naprawdę, Nothing Phone (1) to smartfon szalenie fotogeniczny i skutecznie wyróżniający się w tłumie.

Ekran Nothing Phone (1). Tak się robi dobre pierwsze wrażenie

Uwielbiałem patrzeć na Nothing Phone (1). 6,55-calowy panel OLED odświeżany w 120 Hz to prawdziwa wisienka na torcie, która podkreśla flagowe ambicje smartfona. Kolory są piękne, ostrość bez zarzutu, reakcja na dotyk wzorowa, a wysoka częstotliwość odświeżania to miód dla oczu. Ponadto wąskie, symetryczne ramki były dotychczas wyznacznikiem tylko najlepszych flagowców – iPhone’ów 13 czy Samsungów S22. Ekran Phone (1) mierzy zatem wysoko.

Jasność szczytowa sięgająca 1200 nitów robi swoje i Nothing Phone (1) pozostaje czytelny w jasnym słońcu. Ale przy jasności będąc – jedyny zarzut jaki mam, to dość dyskusyjne działanie automatycznej regulacji podświetlenia. Przez sporą część trwania testów ekran wieczorami był za jasny, a w ciągu dnia ciut za ciemny. To problem do wyeliminowania aktualizacjami, ale mimo wszystko negatywnie zwracał moją uwagę.

Poza tym jednak ekran jest naprawdę świetny. Ba, mój znajomy, który na co dzień korzysta z Samsunga Galaxy S20 FE przyznał, że ekran Phone (1) jest lepszy. A sięgając do mojego iPhone’a 12 czułem mocne ukłucie zazdrości.

Wydajność i nakładka. Jak czysty Android zamienił Passata w Porsche

Nakładka Nothing OS

Zacznę przewrotnie od nakładki. Dlaczego? Bo to na dobrą sprawę czysty Android 12 z paroma bajerami od Nothing. Czemu to takie ważne? Bo telefon działa jak burza. Chociaż na co dzień korzystam z ex-flagowego smartfona, to 120-hercowy ekran Nothing w połączeniu z lekkością systemu operacyjnego zauroczyły mnie.

Praktycznie nie napotkałem żadnych przycięć animacji ani spowolnień. Telefon pływa, jest szalenie responsywny. Nie czuć, powtarzam, nie czuć, że napędza go procesor ze średniej półki – Snapdragon 778G+. Ponadto brak śmieciowych aplikacji i gier, które bombardują powiadomieniami, to prawdziwy luksus w przeładowanym informacjami świecie. I ulga dla 8 GB RAM w moim testowym modelu.

Zobacz koniecznie:

Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie dodał odrobiny dziegciu do tej cysterny miodu. Wiem, że osoby, które wybiorą Phone (1) to raczej nie randomowi klienci operatorów, a świadomi użytkownicy. Dla nich kwestia spersonalizowania Androida będzie nie tylko fraszką, ale wręcz obowiązkiem. Ale osoba bez intencji „grzebania” w systemie może napotkać wiele ograniczeń, których nie obejdzie się bez dodatkowych nakładek.

Bardzo brakowało mi gestu zmniejszania ekranu do obsługi jedną ręką. Brakowało mi skrótów na ekranie blokady, zwłaszcza do aparatu. Brakowało także przycisku do wyłączania wszystkich aplikacji w tle jednocześnie. Mógłbym tak wymieniać, ale przykładowo Motorole, które też pracują na względnie czystym Androidzie, są już na start wyposażone w tak elementarne funkcje. I to bez znacznego uszczerbku na płynności działania.

W interfejsie nie brakuje także niedoróbek. Niektóre ustawienia nie zostały przetłumaczone, a najbardziej kuriozalny jest brak polskich znaków w autorskim foncie, który zdobi nagłówki w ustawieniach. Doceniam jednak, że zaraz po uruchomieniu dostałem aktualizację systemu, a poprawki bezpieczeństwa są bardzo świeże – z 1 lipca 2022 roku. Oby obietnice długiego wsparcia nie okazały się tylko kiełbasą wyborczą.

Interfejs Glyph

Zamiast maleńkiej diody powiadomień – cały wielki wzór na pleckach? Brzmi bosko! A jednak nie do końca. Tak, Glyph jest szalenie efektowny i rozświetla smartfon w piękny sposób. Tak, wyraźnie i wymownie sygnalizuje powiadomienia. Ale są to tylko przychodzące powiadomienia, a ja strasznie chciałbym widzieć przegapione notyfikacje. Tego Nothing Phone (1) mi nie daje.

Ponadto niebywale irytowało mnie, że po włączeniu „Flip to Glyph” każdorazowe odłożenie smartfona ekranem do blatu komunikowane było dwukrotnym, intensywnym pulsowaniem ledów. W klubie czy restauracji musiałem każdorazowo zasłaniać plecki ręką, żeby nie razić innych po oczach. Zakres regulacji jasności lampek też jest dość wąski i w ciemniejszych pomieszczeniach niewiele zmieniał.

Nothing Phone (1) - plecki
Źródło: Nothing

Nie odpuściłem sobie także przetestowania Wizualizatora Muzyki. Funkcja jest domyślnie zablokowana, ale można ją włączyć małym, prostym trikiem. Ale nie ma czym się zachwycać – synchronizacja z muzyką jest przeciętna, co najwyżej mocno basowy puls był względnie trafnie synchronizowany z diodami otaczającymi cewkę do ładowania indukcyjnego. Nie dziwota więc, że Nothing zdecydowało się póki co ukryć tę funkcję. Ale mam nadzieję, że ją udoskonali – potencjału nie brakuje!

No i najważniejsze – wszelkie systemowe dźwięki i dzwonki, które przy okazji mają zsynchronizowany wzór migania plecków, są okropne. Skrzecząco-piszczące, wibrujące w uszach, mordują całe wrażenie premium, jakie sprawia smartfon. Najłagodniejszym dźwiękiem okazał się, nie żartuję, budzik. Jeżeli tak ma brzmieć futurystyczność, to już wolę cofnąć się do epoki wiktoriańskiej.

Benchmarki i gry

Benchmarki wyraźnie pokazują, z jaką półką cenową mamy do czynienia. Nothing Phone (1) to dobry, ale bez wątpienia średniak. Patrząc na wyniki z Geekbench 5 czy Antutu widać, że jego wydajność porównywalna jest do flagowców sprzed ok. 2-3 lat. I… W zasadzie to dobrze, bo Snapdragon 778G+ w połączeniu z 8 GB RAM potrafi wyciągnąć wyniki w zbliżone do OnePlusa 8 czy Samsunga Galaxy S20 FE. Ale cyferki cyferkami, jak wygląda to w praktyce?

Jak zdążyłem już wspomnieć wcześniej, smartfon działa jak marzenie i nie mam żadnych zarzutów do kultury jego pracy. Także do gier Nothing Phone (1) sprawdzi się wyśmienicie. Zarówno klasyczne ścigałki (Asphalt 9), sieciowe strzelanki (Call of Duty Mobile) czy pretensjonalne FPS-y z zombie (Dead Trigger 2) wyglądają i działają bardzo płynnie i korzystają śmiało ze 120-hercowego odświeżania ekranu.

Pokusiłem się także o pogranie w Diablo Immortal i byłem pozytywnie zaskoczony. Rozdzielczość jest dość mocno skręcona, ale rozgrywka jest płynna i miodna, nawet w bardzo dynamicznych scenach. I co niezmiernie ważne, smartfon nagrzewał się, ale nigdy do nieprzyjemnego stopnia. Za to należą się wyrazy uznania.

Asphalt 9

Dead Trigger 2

Call of Duty Mobile

Diablo Immortal

Łączność i biometria

Nothing Phone (1) wyposażono w bardzo godziwe opcje łączności, wliczając obsługę najnowszych standardów Wi-Fi oraz sieć 5G. Nie zabrakło także NFC, więc Phone (1) nadaje się do płatności zbliżeniowych. I cóż, nie miałem żadnych zastrzeżeń do połączenia z internetem zarówno przez Wi-Fi, jak i przez sieć 5G. Bluetooth również działał bez zarzutu. Ale to funkcje, które muszą działać, aby smartfon był smart – zdziwiłbym się mocno, gdyby szwankowały.

Czytnik linii papilarnych zatopiony jest w ekranie i nazwałbym go zdecydowanie średniopółkowym. Nie działa najszybciej, aczkolwiek zwykle dość celnie. Przyznam szczerze, że wolałbym go zobaczyć albo na klawiszu bocznym (mój kciuk ląduje tam automatycznie), albo na pleckach (dobre i dla praworęcznych, i dla leworęcznych). Oczywiście czytnik w ekranie jest bardziej „wow” i pasuje do klasy urządzenia, zwłaszcza takiego, które ma flagowe ambicje.

Bateria i ładowanie

Okolice 4500 mAh to chyba już standard w smartfonach o takich gabarytach. Bateria Nothing Phone (1) sprawdzała się OK, choć nie pogardziłbym odrobinę większą grubością obudowy i pojemniejszym ogniwem. Telefon bez trudu wytrzyma dzień stosunkowo intensywnego użytkowania. Dwa dni nie powinny być dla niego wyzwaniem, jeżeli bardziej sporadycznie zatoniemy w social mediach i wyłączymy Bluetooth oraz zamienimy 5G na LTE.

W moim skromnym teście odpiąłem Nothing Phone (1) od ładowarki o godzinie 10:00. Poziom naładowania wynosił 100% (tak, wiem, to zbrodnia na akumulatorze, ale zrobiłem to tylko dla potrzeb recenzji). O godzinie 23:50, przed pójściem spać, poziom baterii wskazywał 42%. I uważam to za wynik tylko dobry, ale nie znakomity.

Smartfon miał włączony Bluetooth, 5G, a w mieszkaniu przełączał się na Wi-Fi. Jasność ekranu ustawiała się automatycznie. W międzyczasie przez ponad godzinę chodziłem po mieście w pełnym słońcu i 36-stopniowym upale i pstrykałem zdjęcia oraz kręciłem filmy. Ponadto słuchałem muzyki przez ok. 30 minut, spędziłem ponad godzinę w social mediach, trochę pograłem, a ekran był włączony przez prawie 3,5 godziny.

O poranku (7:55) poziom baterii wynosił 38%, a dopiero o 13:47 podłączyłem smartfon do ładowania, kiedy bateria spadła do 22%. Jednak odłączając telefon od ładowarki w zalecanych okolicach 80%, musiałbym pędzić do gniazdka już o poranku.

Smartfon obsługuje szybkie ładowanie 33 W (poniżej oczekiwań w tej cenie) oraz ładowanie bezprzewodowe 15 W, ale także ładowanie zwrotne 5W. Bardzo sobie to ceniłem, bo możliwość natychmiastowego zreanimowania słuchawek to coś, czego brakuje mi w moim iPhonie. 

Z drugiej strony, jedyne co mnie trapiło, to sama zasadność wprowadzenia ładowania zwrotnego. Czy kosztu tego flagowego bajeru nie było lepiej przesunąć gdzie indziej?

Dźwięk – głośno jak na stadionie, ale drugoligowym

Nothing Phone (1) ma głośniki stereo. To już nie dziwi w tej półce cenowej. Ich jakość jest OK – dolny głośnik gra zdecydowanie głośniej, ale efekt stereo jest ogólnie przyjemny, niekiedy pojawi się nawet jakiś bas. Nie jest to oczywiście poziom flagowych iPhone’ów czy Samsungów, w codziennych zastosowaniach jednak wystarczy. Jest głośno, aczkolwiek przy ustawieniu go na „full” tu i ówdzie potrafi zatrzeszczeć.

Dźwięk na słuchawkach brzmi dobrze, chociaż testy przeprowadziłem wyłącznie na słuchawkach bezprzewodowych – AirPodsach Pro oraz nausznych AKG N60NC. Względem iPhone’a 12, z którego korzystam na co dzień, środek jest nieco „spłaszczony”, ale z drugiej strony scena jest cudownie rozpięta. Jedynie prawdziwi puryści dźwiękowi do czegoś się przyczepią – 99% osób będzie bardzo zadowolonych z brzmienia Nothing Phone (1). Przy okazji to najlepszy smartfon do słuchania Modern Talking. Serio, Geronimo’s Cadillac nigdy nie brzmiał lepiej.

Aparaty w Nothing Phone (1)

Zestaw aparatów w Nothing Phone (1) wygląda dość standardowo dla tej półki cenowej, ale ma parę przyjemnych niespodzianek:

  • Aparat główny: 50 Mpix z OIS (ƒ/1.88),
  • Aparat szerokokątny: 50 Mpix z AF (ƒ/2.2 i 114°),
  • Aparat przedni: 16 Mpix (ƒ/2.45).

Nothing Phone (1) sprawił mi trudność. Traktować go bardziej jak średniaka, którym faktycznie jest, czy flagowca, na którego się trochę kreuje? Ponadto wobec tylnych soczewek miałem niemało oczekiwań. Obiektyw główny jest jasny, co powinno oznaczać niezłe rezultaty w gorszym oświetleniu. Aparat szerokokątny z autofocusem, na dodatek w wysokiej rozdzielczości, to także prawdziwe makro bez pseudo-soczewek dodawanych tylko dla marketingowego bełkotu. Jak wyszło? Tak, jak wskazuje na to cena urządzenia.

Obiektyw główny

Aparat główny łączy cztery piksele w jeden i wypluwa zdjęcia 12-megapikselowe. Dzięki temu w dobrym świetle szczegółów jest sporo, a kolory są przyjemne, na dodatek algorytmy odszumiania nie robią z fotografii efektownych akwareli. Mam jednak wrażenie, że Nothing Phone (1) lubi sobie solidnie wyostrzyć fotki, co widać na krawędziach kontrastujących ze sobą elementów kadru.

HDR natomiast działa bardzo subtelnie i prawie zawsze gubił nieco detali w cieniach. Dodam, że żadnego zdjęcia nie robiłem bezpośrednio pod słońce, kiedy mógłbym na pewne wady przymknąć oko. Ponadto dosyć często zdarzało mi się, że zdjęcia wychodziły delikatnie poruszone, nawet w słoneczny, letni dzień. To dość zaskakujące, jak na obecność optycznej stabilizacji obrazu.

Zdjęcia robione wieczorem mają potencjał, gdyż Nothing Phone (1) nie dąży do agresywnego podkręcania jasności i kontrastu ani podbijania saturacji, a stawia na naturalną tonację kolorów. Jednak zbyt łagodny HDR ubija detale w kontrastujących sceneriach — ciemne partiach kadru gubiły szczegóły, a niebu brakowało ostrości. Ponadto im mniej światła, tym łatwiej o poruszony kadr. W gorszym oświetleniu kilkukrotnie zwariował także autofocus, fundując dość impresjonistycznie rozmyty pejzaż. 

Zoom cyfrowy

Obiektywem głównym można także robić zdjęcia z zoomem, oczywiście cyfrowym. Dwukrotne przybliżenie wygląda całkiem w porządku, 5-krotne zaś sprawdzi się co najwyżej w social mediach na smartfonie. 20-krotnego natomiast unikajcie jak ognia – to symfonia rozmazanych pikseli, które oprogramowanie za wszelką cenę usiłuje wyostrzyć, robiąc im jeszcze większą krzywdę.

Tryb portretowy

Na kolana nie powalają także zdjęcia portretowe. Wykrywanie krawędzi nie jest mocną stroną Nothing Phone (1). W większości przypadków brzegi obiektu na pierwszym planie był bardzo miękko wykończone. Dość często smartfon po prostu błędnie separował plany i rozmywał trochę frontu, trochę tyłu. W obecnej formie tryb portretowy sprawdzi się głównie do uwieczniania osób lub rzeczy na kontrastującym, jednolitym tle, najlepiej z bliska.

Obiektyw szerokokątny

Obiektyw szerokokątny w smartfonach średniopółkowych zwykle mocno odstaje od głównego modułu. 50 megapikseli z AF w Nothing Phone (1) obiecuje dużo i jest to dobra jednostka jak na smartfon w tej cenie. Kolory są bledsze, niż w obiektywie głównym, detali także jest mniej, a odszumianie działa wyraźniej, chociaż nie jest brutalne. Autofocus rzadko się myli. Co ważne, ogólnie zdjęcia robią dobre wrażenie, zwłaszcza oglądane na ekranie smartfona. Jedyną bolączką jest, ponownie, zbyt łagodny HDR.

Makro

Moje oczekiwania były ogromne, bo szeroki kąt z autofocusem to wciąż rarytas, niezależnie od półki cenowej. I zdjęcia makro w Nothing Phone (1) stoją właśnie w rozkroku między różnymi półkami. Bowiem ilość szczegółów jest całkiem imponująca, chociaż kolory i kontrast wypadają przeciętnie. Ale ustalenie prawidłowego punktu ostrości jest trudne, prawie każde zdjęcie wychodziło mi niewystarczająco ostre. Zdjęcia wyglądają oczywiście wybitnie w porównaniu z 2-megapikselowymi pseudo-aparatami makro, ale spodziewałem się ciut więcej po tej 50-megapikselowej jednostce.

Tryb nocny

Zacznę od ważnego stwierdzenia – obydwa obiektywy robią bardzo przyzwoite zdjęcia po zmroku bez trybu nocnego, zwłaszcza w rozświetlonym latarniami mieście.  Fotografie z aparatu głównego są całkiem szczegółowe, choć rozpiętość tonalna i kontrast lubią się nieco spłaszczyć. Ale nawet szeroki kąt, który w smartfonach ze średniej półki często nie nadaje się po zmroku do niczego (hehe), w Nothing Phone (1) daje przyjemne rezultaty. A co się wydarzy, jak zadziała tryb nocny?

Obiektyw główny

Tryb nocny w obiektywie głównym mnie nie zawiódł. Skutecznie koryguje kontrast i kolory, a także wyostrza zdjęcie, dzięki czemu np. wrocławski Ratusz wyszedł pięknie, choć ciut za ostro. Co ciekawe, tryb nocny poradził sobie także w bardzo ciemnej scenerii, bez brutalnego zaszumienia i przekłamywania kolorów. Tego się zupełnie nie spodziewałem – brawo

Obiektyw szerokokątny

Podbicie kontrastu i kolorów jest jeszcze bardziej wyraźne w przypadku obiektywu szerokokątnego. Szczegółów jest całkiem sporo, aczkolwiek im ciemniej, tym ostrzej działają odszumianie i wyostrzanie. Niestety, niektóre zdjęcia nocne z obiektywu szerokokątnego robią się… fioletowe. Efekt jest tym bardziej widoczny, im ciemniejszy kard. Wygląda to kiepsko, ale to problem do jak najszybszego wyeliminowania aktualizacjami. No i trudno nie zauważyć sporych flar wokół źródeł światła, które wynikają już z konstrukcji aparatów.

Selfie

Aparat do selfie jest i robi co ma robić. W dobrym świetle zdjęcia wyglądają przyjemnie i mają dużo szczegółów, aczkolwiek HDR albo nie działa, albo działa byle jak, bo prześwietlone niebo to norma. W nieidealnie oświetlonych pomieszczeniach, nie mówiąc o zmierzchu, łatwo o rozmycie, kolory zaś bledną, a kontrast leci na bruk.

Tryb portretowy zgrabnie, choć nieidealnie odcina krawędzie. Ale upiększanie sobie odpuśćcie – wygląda równie naturalnie, jak dofinansowany przez Unię Europejską zrewitalizowany rynek w mieście powiatowym.

Wideo

Wideo to pole największych nierówności i software’owych niedoróbek Nothing Phone’a (1). Smartfon radzi sobie maksymalnie z 4K i 30 FPS i rezultaty są niezłe – klipy są szczegółowe, pełne barw, a stabilizacja dość skutecznie kontroluje drgania. Również tryb 1080p 60 FPS daje średnipółkowe, ale naprawdę solidne rezultaty, a obraz jest przyjemnie płynny. Jedyną bolączką jest łapiący ostrość autofocus (widoczne na klipie 4K), ale dzieje się to głównie podczas dynamicznego obracania smartfonem.

4K 30 FPS

1080p 60 FPS

Natomiast dwa tryby specjalne – HDR i Nocny – to dramat. Obraz wygląda jak z PlayStation 1, a mam na myśli tutaj zarówno pikselozę, jak i doprowadzające do mdłości drganie wszystkiego. Ba, na nagraniach dziennych ekspozycja miejscami tak szaleje, że smartfon powinien ostrzegać przed światłem stroboskopowym. Tryby nadają się wyłącznie do nagrywania nieruchomo. Nie włączajcie ich, chyba że Carl Pei i spółka poprawią to łatką.

Tryb HDR 1080p

Wideo nocne

Zwolnione tempo

Wideo w zwolnionym tempie także wypada poniżej oczekiwań. Maksimum możliwości to 120 FPS, na dodatek niezależnie od wybranej rozdzielczości – 720p lub 1080p. Wiele tańszych smartfonów potrafi dużo, dużo więcej.

Podsumowanie recenzji Nothing Phone (1)

Nothing Phone (1) to średniopółkowiec, który marzy o byciu flagowcem. Na pierwszy i drugi rzut oka zalicza się do klasy premium – jakość wykonania jest bardzo dobra, ekran robi świetne wrażenie, a ograniczenia procesora są skutecznie maskowane przez lekki system. Ale zagłębiając się dalej, zauważamy tylko dobrą, a nie znakomitą wydajność w grach, takie sobie głośniki stereo i niezłe, ale zdecydowanie nie-flagowe aparaty.

Konkurencja Nothing Phone’a (1) jest gigantyczna, bo za 2200-2600 zł dostaniemy i nowe superśredniaki, i ex-flagowce. Czy zatem warto go wybrać? Odpowiedź brzmi… tak! Bo nie oferuje mniej od konkurencji, ale wyróżnia się designem, czystym Androidem czy obiecanymi latami wsparcia. Chociaż wolałbym dostać ciut lepsze aparaty zamiast ładowania zwrotnego lub odrobinę lepszy procesor zamiast symetrycznych ramek ekranu, Nothing Phone (1) jest całkiem dobrze zbalansowany. I nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić z nim coś wielkiego. 

Wysoką ocenę wystawiam na zachętę. Liczę bowiem, że producent poprawi aktualizacjami większość bolączek, zwłaszcza tych dotyczących aparatów. W Nothing Phone (1) tkwi potencjał, ale Carl Pei i spółka jeszcze go w pełni nie uwolnili. Za tego smartfona i kolejne przedsięwzięcia firmy trzymam mocno kciuki.

Minusy

  • Ubogie wyposażenie
  • Mnóstwo drobnych niedoróbek w systemie operacyjnym
  • Koszmarne dźwięki systemowe
  • HDR i tryb portretowy do poprawki
  • Kiepsko działające specjalne tryby wideo
  • Brak slotu na kartę pamięci

Plusy

  • Ciekawy design
  • Wysoka jakość wykonania
  • Świetny ekran
  • Znakomita kultura pracy
  • Dobry czas działania na baterii
  • Jasny obiektyw główny
  • Skuteczny tryb nocny

Ocena redakcji

8/10