Ostatnie zdanie szefa Take-Two Interactive zostało odebrane właśnie jako dyplomatyczny „pomidor”.
Jak gdyby coś rzeczywiście było na rzeczy w kwestii, którą Zelnick całkowicie pominął w swojej odpowiedzi.
Trudno powiedzieć, co to oznacza. Jeden rabin powie, że dużo, inny powie, że nic. Może być tak, że Take-Two prowadzi już jakieś negocjacje z FIFA, a ogłaszanie tego przed ich zakończeniem stawiałoby firmę w gorszej pozycji negocjacyjnej. Z drugiej strony może to po prostu blef ze strony Zelnicka, wyrachowana „gra w podchody” z inwestorami i opinią publiczną. Nie wiadomo.
Fakt jest taki, że gdyby spekulacje mediów okazały się prawdą, a rzekomy deal pomiędzy obiema stronami został klepnięty, branża gier wideo zaczęłaby metaforyczne i zbiorowe sikanie po nogach.
Fani wirtualnego futbolu już od dawna apelują o większą różnorodność w kwestii wyboru tytułów, bo na ten moment wygląda to tak, że mamy FIFĘ, długo, długo nic, tuzin taczek z obornikiem, w dalszej kolejności eFootball, a potem już całkowitą pustkę, którą warto byłoby sensownie zagospodarować.
Pamiętać trzeba również o tym, że logo Take-Two z miejsca stanowi obietnicę produktu wysokiej jakości. Wystarczy zerknąć na to, jak dziś wygląda seria NBA 2K, o innych, pozasportowych tytułach nie wspominając.
Gdyby firma zdecydowała się na stworzenie własnej gry piłkarskiej i przeznaczyła na starcie setki milionów dolarów na samo prawo do korzystania z nazwy FIFA w tytule, to raczej znaczyłoby, że traktuje projekt bardziej niż poważnie.
Czy w związku z tym wypada trzymać kciuki za to, aby współpraca Take-Two z FIFA stała się faktem? Komentarze pod tekstem są do Waszej dyspozycji.
*tak naprawdę takie słowa nie padły.