StarCraft: Cartooned, czyli grywalny świat Blizzarda w bajkowej odsłonie

Gotowi na kosmiczną przygodę? Ona już trwa, lecz jeśli nie słyszeliście jeszcze o StarCraft: Cartooned, zobaczcie koniecznie, jak ekipa Carbot Animations podeszła do brutalnego w gruncie rzeczy uniwersum StarCraft, zmieniając śmiercionośne machiny i obleśne stwory w urocze animacje.

StarCraft wiecznie żywy

Moja przygoda ze StarCraftem zaczęła się dość późno, bo w 2002 roku. Gra istniała już sobie 4 lata, a ja, nowicjusz i gimnazjalista w jednym, dopiero poznawałem fantastyczne uniwersum, w którym 3 frakcje toczą ze sobą zażarty bój o międzygwiezdną dominację.

Wybrałem rasę Zergów. Głównie dlatego, że spodobała mi się ich struktura – ogromny, wiecznie nienasycony Rój sterowany przez Nadświadomość. Żywe budynki oraz creep, który rozlewał się po ziemi i tworzył macierz pozwalający wzrastać kolejnym formom. Ewolucje totalnie zmieniające wygląd bazy. Każda konstrukcja i każda jednostka miały swój początek w Larwie. Niepozornej i bezbronnej, lecz jednocześnie niebywale wytrzymałej kreaturze. Jeśli wierzyć legendom, to właśnie odporność Larw umożliwiła Zergom szybką adaptację do nowych przestrzeni na podbijanych planetach.

Uwielbiałem i nadal uwielbiam StarCraft, szczególnie pierwszą część, bo gdy Blizzard wydał drugi epizod, ja kończyłem studia i zaczynałem pierwszą poważną pracę. Mimo wszystko wracałem okazjonalnie do gry, opłacając przerwy w ćwiczeniach sromotnymi klęskami. Wracałem, bo tak działa magia StarCrafta.

StarCrafts od Carbot

Idea przeniesienia uniwersum StarCraft do świata animacji narodziła się dzięki twórczości studia Carbot Animations. Owo studio w 2012 roku, wzięło na tapetę grę StarCraft z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie spodziewajcie się zatem heroicznego przedstawienia świata znanego z gry, lecz prześmiewczej parodii. Wysmakowanego pastiszu, który w wybornej wprost formie eksponuje zarówno zalety, jak i absurdy kultowej produkcji Blizzarda.

W animacjach wytłuszczono kwestie, które doprowadzają graczy do szewskiej pasji. Widać to choćby w odcinku poświęconym jednostkom Protoss Carrier. Są to potężne gwiezdne sterowce, machiny określane mianem jednostek rozstrzygających. Same w sobie są drogie (na każdego trzeba uzbierać duuużo minerałów i gazu), a zanim pierwszy opuści hangar, musimy zbudować kilka innych konstrukcji, to z kolei wymaga wcześniejszego przygotowania się do operacji Carrier.

Równocześnie Carrier sam w sobie jest… bezbronny! Cele w naziemne i w powietrzu może razić dopiero po zbudowaniu Interceptorów. Małych statków walczących w imieniu potężnego Carriera. Interceptory są z kolei bardzo podatne na zniszczenie i jeśli przypadkiem zabrakło nam minerałów lub mieliśmy za mało Pylonów, Carrier wisiał sobie bezczynnie. Na to tylko czekały wrogie jednostki.

Poza tym w ciekawy sposób pokazano, że to właśnie taktyka i strategia decydują o zwycięstwie, a nie liczebność jednostek, czy rasa, którą gramy.

StarCraft: Cartooned. Gotowy do pobrania

Od serialu animowanego do gry było już z górki. Programiści przenieśli 1:1 kreskówkowe postaci, pojazdy, budynki, stwory oraz lokacje, tworząc jedyny w swoim rodzaju mod.

Gdzie pobrać StarCraft: Cartooned? Najlepiej z
oficjalnego sklepu Blizzard w cenie 9.99 Euro. Uwaga! Jest to koszt samego modu, a nie pełnoprawnej gry. Po Heart of the Swarm oraz Legacy of the Void odsyłam do sklepu x-kom.

Po zainstalowaniu modu naszym oczom ukażą się nowy interfejs gry. Wszystko, ale to wszystko uległo w nim zmianie. Pokuszono się nawet o nowe trailery (dla pierwszej i drugiej części). Menu i występujące w nich postaci także są animowane. A gdy wybierzemy już rasę i odpalimy grę, zobaczymy taki oto widok:

Nie zmieniono jedynie dźwięków i soundtracków. Ja bynajmniej nie wyobrażam sobie innej mowy Marines, pomruków Zergów, ani wzniosłych deklaracji u Protossów. Zachowano także wszystkie specjalności jednostek. Oznacza to, że Arbiter wciąż będzie zamrażać wybrane cele, Królowe spowolnią przeciwników splunięciem, a Tropiciel porazi wroga śmiercionośnym promieniem.

Co tu dużo mówić, zabawa jest przednia, a StarCraft: Cartooned doczekał się już nawet oficjalnych mistrzostw. Metamorfoza strony wizualnej nie tylko nie uszczknęła z gry ani krzty możliwości, lecz tchnęła w nią dużo świeżości.

Może dlatego tkwię w swym przekonaniu, że nie traktuję modów do gier jako czegoś złego. Jeśli jest nieudany, oczywiście trzeba o tym mówić, ale StarCraft: Cartooned jest modem pomysłowym, nietuzinkowym, przezabawnym. Moje wspomnienia z lat nastoletnich nie legły w gruzach, a ja, mając lat ponad 30, wciąż świetnie się bawię.