Gry stare, ale ciągle jare [#3] – To the Moon

Przez dotychczasowe lata mojej fascynacji grami przeszedłem wiele tytułów. Były typowe strzelanki, były długie erpegi, ogrywałem MMO najróżniejszej maści, wyścigi, a nawet przewinęły się RTS’y, chociaż ich fanem nie jestem. Na palcach jednej ręki mogę jednak wyliczyć gry, które wycisnęły ze mnie takie pokłady emocji i po których skończeniu tuliłem do piersi misia, rzewnie łkając pod kocykiem w kącie pokoju. A taką właśnie produkcją jest To the Moon.

Historia gry To the Moon

Ojcem gry To the Moon jest Kan „Reives” Gao, który w 2007 roku założył własne studio deweloperskie Freebird Games. Przed stworzeniem tego tytułu Reives wyprodukował kilka mniejszych, eksperymentalnych gier. W późniejszym czasie to zdobyte doświadczenie pomogło mu w przygotowaniu swojego pierwszego, pełnoprawnego tytułu, czyli właśnie To the Moon. Same umiejętności byłyby jednak niczym, jeżeli pomysł na grę okazałby się nietrafiony.

Inspiracją do historii przedstawionej w To the Moon okazało się samo życie. W 2010 roku dziadek Kana bardzo mocno zachorował, ocierając się o śmierć. Po tym doświadczeniu twórca zaczął zastanawiać się nad własną śmiertelnością, co w życiu jest tak naprawdę ważne i czy sam przed własną śmiercią będzie żałować podjętych decyzji.

To the Moon Johnny

Po rozpisaniu fabuły przystąpił wraz z pomocą kilku innych pracowników studia do przeniesienia swojej wizji na ekrany komputerów. To the Moon miało swoja światową premierę dnia 1 listopada 2011 roku tylko w formie dystrybucji cyfrowej. Do polski ten tytuł zawitał dwa lata później, czyli 20 lutego 2013 roku dzięki platformie GoG. Gra okazała się niesłychanym sukcesem, szczególnie biorąc pod uwagę jej tematykę i prezentację.

W późniejszym czasie To The Moon trafiło także na inne platformy, a obecnie dostępne jest na pecetach z systemem Windows, MacOS, Linux, oraz smartfonach z systemem Android i iOS, a nawet na przenośnej konsoli Nintendo Switch.

Fabuła gry To the Moon. O co w niej chodzi?

W grze wcielamy się w dwójkę doktorów, Dr Evę Rosalene i Dr Neila Watts. Są oni pracownikami firmy Sigmund Corp., wykorzystującej technologię zmiany wspomnieć pacjentów. Technologia ta wpływa na prawdziwe wspomnienia, niejednokrotnie całkowicie je wymazując i zastępując zupełnie nowymi, dlatego legalne jest wykorzystanie jej tylko na osobach bliskich śmierci.

To the Moon walka

W ten sposób poznajemy głównego bohatera gry To the Moon, Johnna Wylesa. Johnny będąc bliski śmierci, zapragnął, aby jego wspomnienia zostały zmienione na takie, w których udało mu się wylądować na tytułowym księżycu. Aby podmiana wspomnień się udała, konieczne jest znalezienie w pamięci pacjenta przedmiotów silnie związanych z jego historią życiową i wykorzystanie ich tak, aby nowe wspomnienie było możliwie realnie zaimplementowane. Problem w tym, że Johnny nie pamięta, dlaczego tak bardzo chce wylądować na księżycu.

Zadaniem Dr Rosalene i Dr Watts staje się więc wejście coraz głębiej w pamięć Johnnego w celu odnalezienia, dlaczego nie pamięta on przyczyny swojej fascynacji podróżą kosmiczną. Po drodze są oni świadkami lepszych i gorszych chwil przeżytych przez Wylesa. Jego późniejsze problemy z chorą żoną czy to, jak zbudował własny dom, stają się katalizatorem do rozwiązania zagadki historii bohatera.

To the Moon doktorzy

Gameplay gry jest bardzo prosty. Nie ma w niej w zasadzie żadnego systemu walki, a głównym zadaniem gracza jest rozwiązywanie zagadek i łączenie odnajdywanych wskazówek w całość. Uproszczona rozgrywka jest jedynie środkiem do przekazania tego, co To the Moon ma do opowiedzenia.

Wymagania sprzętowe – To the Moon

Jeżeli masz jakieś urządzenie z przyciskami do sterowania i ekranem, to jest niemal pewne, że To the Moon na nim pójdzie. Gra została zbudowana w edytorze RPG Maker XP, a jej grafika przypomina JRPG’i sprzed ponad 30 lat, dlatego niezwykle niskie wymagania sprzętowe nie powinny dziwić.

  • OS: Windows 98, XP, Vista, 7, 8, 10, Linux, Mac OS X
  • Procesor: Intel Pentium III 800 MHz lub nowszy
  • Pamięć RAM: 512 MB
  • GPU: 1024×768
  • DirectX®: 9.0
  • Dysk Twardy: 100 MB wolnej przestrzeni

Czy To the Moon to wciąż dobra gra?

Niezaprzeczalnie i niepodważalnie TAK! Nie jestem fanem gier z widokiem izometrycznym bądź z widokiem z góry, nie mówiąc już o pixelarcie bądź stylizacji retro. Jestem także graczem nastawionym raczej na duże, „tłuste” tytułu AAA, mające wielkie budżety, mówione dialogi i znane nazwiska stojące za produkcją. Dlatego też gdy tylko zobaczyłem pierwsze screenshoty z To the Moon od razu poczułem to, co czuje zagorzały fan Gojiry gdy słyszy nowy utwór Zenka Martyniuka. Stwierdziłem, że to kolejna niby-retro popierdółka, niewarta mojego zachodu.

Po jakimś czasie grą zainteresowała się jednak moja narzeczona. Przeszła całe To the Moon dosłownie w chwilę, a jej reakcja i relacja spowodowała, że postanowiłem dać temu tytułowi szansę. Usiadłem więc wraz z nią na łóżku z laptopem na kolanach i odpaliłem grę.

Kilka godzin później siedziałem całkowicie rozklejony, wycierając co chwilę łzy z twarzy przemoczoną chusteczką. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek jakakolwiek gra wywołała we mnie takie pokłady emocji. Mimo bardzo prostej grafiki, raczej przeciętnego gameplay’u i dość krótkiego czasu, potrzebnego do jej ukończenia To the Moon jest idealnym przykładem, że czasami naprawdę wystarczy dobry pomysł i intrygująca fabuła, aby stworzyć arcydzieło.

To the Moon prom kosmiczny

Jeżeli więc na widok takiej grafiki nie dostajesz drgawek i odruchów wymiotnych, a chcesz doświadczyć niezapomnianej i pięknej historii, radzę sięgnąć po To the Moon, bo ta gra mimo już kilku lat na karku wciąż jest zdecydowanie jara. Sądzę, że jej naprawdę przepiękna i wzruszająca fabuła dotknie nie jednego twardziela, a osobom bardzo wrażliwym radzę przygotować wiadra do łapania strumieni łez. Tym bardziej że w ten klejnot elektronicznej rozrywki można teraz zagrać na niemal każdym komputerze, smartfonie czy nawet na Nintendo Switch.

Gry stare, ale ciągle jare – czyli odkurzanie wirtualnej półki

W serii tekstów „Gry stare, ale ciągle jare” autor stara się przywrócić do świadomości graczy tytuły, które lata swojej świetności mają już za sobą. Osobom niezaznajomionym z danym tytułem przedstawia jego historię, jak wygląda rozgrywka i dlaczego w ogóle warto teraz po niego sięgnąć. Fanów gry natomiast utwierdzi w przekonaniu, że ich miłość do niej pomimo wad jest jak najbardziej uzasadniona i że dobrze co jakiś czas o niej wracać.

Zobacz też inne wpisy z serii Gry stare, ale ciągle jare