Co zyskał Epic na konflikcie z Apple? Przede wszystkim niezły PR. Społeczność Fortnite’a w większości łyknęła zapewnienia o tym, że Epic walczy nie tylko o interesy swoje i oraz innych deweloperów wyzyskiwanych przez duopol Apple-Google, ale przede wszystkim o dobro graczy (Apple i Google też powoływało się na dobro użytkowników, ale znacznie bardziej nieudolnie).
Demonstracja nowego systemu była w tym pomocna, bo pokazała, że gracze mogliby sporo zaoszczędzić na dokonywaniu mikrotransakcji, gdyby nie chciwy Tim Cook i jego zgniłe jabłko.
Epic dość zmyślnie stworzył narrację, w której obwieścił się partyzantem w walce z systemem: złym, niesprawiedliwym, nastawionym na zarabianie bez względu na wszystko. Akcja #freefortnite spotkała się z pozytywnym odzewem ze strony branży oraz samych graczy, co w całości zamaskowało fakt, iż w gruncie rzeczy Epic dopuścił się szantażu emocjonalnego, grając na najprymitywniejszych instynktach opinii publicznej.
Wszystko dlatego, że sam złamał regulamin, na który wcześniej świadomie się zgodził.
O ile wizerunkową bitwę Epic wygrał bezapelacyjnie, tak na wygranie wojny wielkich szans nie ma. Wszystko wskazuje na to, że odważnym posunięciem, jakim był bunt przeciw zasadom ustalanym przez Apple, firma Tima Sweeneya postawiła się pod ścianą.
Apple braku Fortnite’a nie odczuje tak mocno, jak Fortnite braku Apple’a.
Tym bardziej że już nie o samego Fortnite toczy się rozgrywka, ale o wszystkie gry tworzone na należącym do Epic Games silniku Unreal Engine. Jak się bowiem okazuje…