I choć eksploracja jest faktycznie nieco łatwiejsza, to ciężko mi sobie wyobrazić nową formułę bez tych zmian. Dla przykładu, wprowadzenie wierzchowca i umożliwienie szybkiego przemieszczania się jest tutaj koniecznie. Bez tego otwarty, wymagający przemierzania większej liczby kilometrów świat, byłby zwyczajnie nużący i frustrujący, a konieczność dojścia do miejsca zgonu po utracone runy z bardzo odległych miejsc mogłaby niepotrzebnie marnować czas i siły gracza. A tych potrzebować będziemy sporo…
Wyzwań tu nie brakuje. Bo ten nowy Souls co rusz zmienia się w stare dobre Soulsy. Otwarty świat to tylko część gry. W naszej podróży trafimy na licznie jaskinie, które wymagają od nas klasycznej rozgrywki i kończą się zwykle bardzo wymagającym bossem. Ponadto, otwarte, rozleglejsze lokacje spojone są swojego rodzaju przejściami. Musimy je pokonywać tradycyjnie: pieszo i liniowo, mierząc się zawsze z potężnym przeciwnikiem gwarantującym co najmniej kilka zgonów.
Gra jako całość, wcale nie wydaje się łatwiejsza. Wszystkie wspomagacze służą tutaj raczej dostosowaniu rozgrywki do nowych rozwiązań niż sięgnięciu w stronę graczy, którzy do tej pory od soulslike’ów się odbijali. Elden Ring wciąż nie wybacza, ale też ciągle pozwala skorzystać z pomocy innych graczy.
Rozgrywka online wygląda tutaj bardzo podobnie, możemy przywoływać lub sami być przywoływani, czy to w charakterze przeciwnika, czy sojusznika. Osobiście korzystam raczej z tej drugiej opcji, szczególnie gdy dwudziesty raz próbuję bezskutecznie przejść bossa…