Pojawienie się tych słuchawek na rynku audio zrobiło dość sporo zamieszania. Kiedy dostałam wiadomość, że osobiście mogę je przetestować, nie mogłam przepuścić takiej okazji, w szczególności, że sama z zaciekawieniem podeszłam do informacji o premierze. Poznajcie słuchawki, które wywołały u mnie sporą dawkę najróżniejszych emocji. Zapraszam na test i recenzję Shure Aonic 40 ANC BT.
Na co dzień jestem użytkowniczką słuchawek dokanałowych przewodowych i TWS i bardzo cenię sobie wygodę i sposób przesyłania dźwięku, jakie oferują. Jednak od jakiegoś czasu w mojej głowie kiełkowała myśl, że przydałyby mi się jeszcze bezprzewodowe słuchawki wokółuszne (oprócz tych wokółusznych przewodowych no i paru innych dokanałowych, które jeszcze muszę kupić). Ta myśl pojawiła się po recenzji Fidelio L3 redakcyjnego kolegi Michała (pozdrawiam!), któremu Fidelio L3 ponoć zrujnowały życie. Lubię wyzwania, więc kiedy dostałam propozycje przetestowania Shure Aonic 40 ANC BT, to postanowiłam sprawdzić, czy one wywrócą moje do góry nogami.
Shure Aonic 40 ANC BT zapakowane są w zgrabne, czarne pudełko. Na jego froncie znajduje się wizualizacja słuchawek, a z tyłu rozpisana jest specyfikacja zestawu. W środku są: broszura informacyjna i krótka instrukcja obsługi oraz sztywne etui ze słuchawkami, a oprócz tego kabel USB-A – USB-C oraz kabel z jackami 3,5 mm i 2,5 mm. I to tyle. W moim odczuciu jest to całkiem fajny zestaw.
W tej części muszę opowiedzieć o swoich ambiwalentnych uczuciach. I mimo że patrząc całościowo na zestaw, raczej ma się pozytywne odczucia, to jednak biorąc pod uwagę poszczególne elementy słuchawek i przede wszystkim cenę, można by oczekiwać trochę lepszej jakości. Nie ma co ukrywać, że właściwie każda część słuchawek zrobiona jest z tworzywa sztucznego, żeby nie powiedzieć z plastiku.
Ale po kolei.
Zacznę od wyglądu nausznic. W środku, na wewnętrznej kratce kształtującej brzmienie znajduje się cienka gąbka obłożona materiałem. Każda nausznica oznaczona jest literą odpowiednią dla swojej strony.
W części miękkiej, tej która okala uszy, znajduje się gąbka dostosowująca się do kształtu głowy. Obłożona jest ekstremalnie miękką ekoskórą. Niestety gąbkowe pady nie są wymienne. Całość nausznicy na zewnętrznej części to plastik. I tutaj nie mam się do czego jak przyczepić, bo jest to naprawdę porządny odlew. Na wystającej części po każdej stronie wyraźnie odznacza się i połyskuje nazwa producenta.
Każda nausznica ma przypisane inne funkcje. Na lewej umieszczony jest przycisk włączania i łączności Bluetooth. Obok przycisku znajduje się dioda, która informuje o stanie połączenia oraz naładowaniu baterii. Na prawej nausznicy dzieje się nieco więcej. Tutaj znajdziemy przyciski pogłaśniania, przyciszania i odbierania połączeń. Oprócz tego przycisk obsługiwania ANC oraz Environment Mode. Na dole, w centralnej części znajdują się też dwa gniazda: jack 2,5 mm oraz USB-C.
Nausznice są połączone z pałąkiem za pomocą ruchomych w dwóch osiach zaczepów, które pozwalają na składnie słuchawek. I tu zrobię sobie krótki przystanek. Generalnie sama idea składania słuchawek jest świetna. Można z łatwością je przechowywać na płasko i przenosić w futerale. Jednak mechanizm, a raczej materiał, z jakiego jest wykonany, wzbudza u mnie trochę wątpliwości. Zawiasy są wykonane z tworzywa sztucznego, co prawda wzmocnionego śrubkami i aluminiową klamrą od strony pałąka, ale jednak najważniejsza część jest dość wątła. Mam wrażenie, że wystarczyłby jeden niefortunny upadek, żeby słuchawki przestały być w jednym kawałku.
Trochę lepiej jest już na pałąku, chociaż zewnętrzna jego część również zrobiona jest z plastiku. Na szczęście we wnętrzu pałąka znajduje się aluminium lotnicze, które mimo swojej wagi i niewielkiej grubości daje poczucie trwałości. Na jego podstawie zrobiona jest także obustronna regulacja. Na środku pałąka znajduje się silikonowa poduszka wypełniona powietrzem. W moim odczuciu to jednak dość nietrafiony materiał. Przy dłuższych odsłuchach niestety odczuwałam dyskomfort w miejscu, gdzie poduszka stykała się ze skórą głowy. Wierzę, że to tylko moje subiektywne odczucia, być może związane z najmniejszym rozstawem szerokości zestawu.
Podsumowując wygląd słuchawek: biorąc pod uwagę cenę, myślę, że producent mógłby dopracować kilka szczegółów. Przestrzenie na łączeniach materiałów mogłyby być mniej widoczne, a użycie solidniejszych materiałów nie wzbudzałby uczucia niepokoju o uszkodzenie zestawu.
Zacznę od podsumowania, żebyście nie myśleli, że tylko się czepiam. Aonic 40 BT to naprawdę wygodne słuchawki. Gąbki na nausznicach miękko otulają ucho i komfortowo opierają się na głowie, nie uciskają jej. Ani przez moment nie miałam odczucia gorącą, ani żadna kropelka potu nie pojawiła się pod nausznicami. Słuchawki są dobrze wyważone. Nie ciążą na głowie podczas noszenia. Nie spadają przy szybszych ruchach głową ani nie wywołują odruchu poprawiania podczas spokojnego słuchania. Są świetnymi towarzyszami podczas wykonywania domowych obowiązków. Jedyne „ale” to to, o którym wspomniałam wcześniej, czyli silikonowa poduszka na środku pałąka. Za wygodę wystawiam tym słuchawkom 8/10.
Jak wspominałam wyżej, słuchawki Shure Aonic 40 ANC BT umieszczone są w twardym futerale. To świetne rozwiązanie, bo daje gwarancję, że słuchawki pozostaną w jednym kawałku, gdy akurat nie mamy ich na głowie. Zwłaszcza podczas podróży na przykład komunikacją miejską, gdzie, jak wiadomo, bywa niekiedy ścisk.
Futerał składa się z dwóch części i zrobiony jest ze sztywnego tworzywa, obłożonego ekoskórą. Na górze pokrywy znajduje się wytłoczona nazwa producenta. Dookoła wszyty jest kryty zamek, który działa bez zarzutu. W środku futerał wyłożony jest pluszowym materiałem. Na dnie wytłoczona jest grafika, która podpowiada, w jaki sposób słuchawki powinny być złożone i przechowywane. Od wewnętrznej strony znajduje się gumka do przechowywania kable. Na klapie od środka mieści się elastyczna siateczka, idealna na przykład na kieszonkowego DAC-a.
W futerale producent umieścił jeszcze kartkę z instrukcją składania słuchawek. I słusznie, bo jeśli nie nauczymy się robić tego poprawnie, to potem trzeba kilka razy poprawiać. Nie jest to duży problem pod warunkiem, że nie będziemy dociskać na siłę pokrywy etui, bo faktycznie może grozić to uszkodzeniem zestawu. Całość jest bardzo precyzyjnie wykonana z dbałością o każdy szczegół i daje poczucie elegancji.
Zastanawiałam się, czy poświęcić tej czynności osobny akapit, ale zdecydowałam, że warto o tym wspomnieć, bo o ile w niektórych konkurencyjnych modelach występuje dość powtarzalny mechanizm, o tyle w Shure Aonic 40 BT jest to oryginalne rozwiązanie.
Jeśli chcemy schować słuchawki do etui, to należy zapamiętać odpowiednia kolejność czynności. Po pierwsze trzeba zredukować do minimum rozstaw szerokości. Odwracamy nausznice zewnętrzną częścią w naszym kierunku. Następnie prawą nausznicę kierujemy do środka, pod pałąk i lewą dociskamy do wnętrza. Zobaczcie poszczególne kroki na zdjęciach.
Tak złożone słuchawki wsadzamy do etui, ale tutaj kolejność też nie jest obojętna. Górę pałąka należy skierować na prawy bok etui i dosłownie oprzeć go o wystający, wzmocniony rant. Nie należy nic dociskać na siłę. Wystarczy przyłożyć wieczko i zamknąć zamek. Tak przygotowane słuchawki można bezpiecznie zabrać w każdą podróż. Co ważne, jeśli pominiemy któryś krok lub zmienimy kolejność, to słuchawki nie zmieszczą się w etui.
Aplikacja do słuchawek ShurePluse Play automatycznie znajduje i rozpoznaje model słuchawek. Oczywiście, aby to się wydarzyło, słuchawki muszą być włączone i sparowane z telefonem i tutaj też nie wystąpiły żadne problemy. Zestaw jest widoczny natychmiast w ustawieniach smartfona. Na głównej stronie, czyli w zakładce Device aplikacji widnieje zdjęcie sparowanych słuchawek oraz stan naładowania baterii. Niżej mamy panel „kontroli hałasu”, w którym można obsłużyć Active Noise Cancellation oraz Environment Mode. O tym, jak sprawują się te technologie, napiszę trochę później. Niżej znajdują się zakładka „personalizacja” oraz „pomoc”. Przeklikując się przez aplikację, trafiłam na ustawienia języka, ale niestety aplikacja nie ma wersji polskiej.
Drugą w kolejności zakładką jest Equalizer, w którym można ustawić gotowe presety lub zarządzać dźwiękiem manualnie. W presetach dodamy basowego uderzenia, wzmocnimy treble oraz średnicę. Można także dodawać i zapisywać spersonalizowane presety i w tym momencie aplikacja przenosi do trybu manualnego. Tutaj ustawimy częstotliwość w zakręcie między 40 a 20000 Hz, BW w zakresie od 0.8 do 4 oct oraz gain od 0 do 10 dB. Kolejną zakładką jest Muzyka, w której można zapisywać utwory. Na końcu zakładki znajduję się Ustawienia, które zawierają techniczne informacje o zestawie.
ANC w słuchawkach Shure Aonic 40 BT spełnia swoją funkcję dobrze i tylko dobrze. Generalnie konstrukcja sama z siebie delikatnie wycisza dźwięki z otoczenia. Pozwolę sobie krótko wtrącić, że przeciwnie jest natomiast w drugim kierunku. Słuchawki mocno oddają dźwięk na zewnątrz i to nawet przy średniej głośności. O ile nie przeszkadza to, kiedy jesteśmy sami w domowym zaciszu, o tyle w biurze warto mieć głośność na uwadze.
Wracam do ANC. Tę funkcjonalność można ustawić w trzech trybach: light, normal oraz max. Skupię się tylko na najmocniejszym ustawieniu ANC. Przy włączonej muzyce, kiedy uruchamia się wyciszanie hałasów wyraźnie słychać moment odcięcia hałasów w tle. Na pewno da też się zauważyć, że brzmienie delikatnie się zmienia, kiedy ANC jest włączone. Bas się wzmacnia, treble się ocieplają. Podczas słuchania muzyki słychać mocniejsze hałasy, takie jak trzaskanie drzwiami, czy szalony stukot recenzentki w klawiaturę laptopa. Dobrze wytłumione są rozmowy. Głośniejsze wybuchy śmiechem są słyszalne, ale zdecydowanie nie są drażniące. ANC, mimo że nie jest idealne, to daje komfort odcięcia się od otoczenia.
Tryb środowiskowy jest bardzo delikatny. Uczciwie mówię, że właściwie, gdyby producent z niego zrezygnował, to byłaby to niewielka strata. Oczywiście dźwięk jest wzmocniony, wyraźnie słychać takie odgłosy jak szum samochodów i klikanie klawiatury. Jeśli chodzi o rozmowy, to te oddalone o około metr słychać dość wyraźnie. Ale prawie identycznie jest, kiedy na słuchawkach nie ma włączonych dodatkowych funkcjonalności. Przy wyłączonych trybach i bez muzyki mniej słyszalny jest ogólny gwar, ale pojedyncze dźwięki docierają dość dobrze.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że bateria w tym modelu jest naprawdę udana. Producent zapewnia, że pełny akumulator wystarczy na 25 godzin pracy i tak jest w istocie. Właściwie, kiedy rozładowywałam zestaw specjalnie, muszę przyznać, że przebierałam nogami, żeby bateria wyczerpała się wcześniej. Ale w końcu się udało.
W momencie, kiedy pozostało dosłownie kilka procent baterii, na moment przyciszała się muzyka i zestaw przekazywał wiadomość, że battery is low. Dioda na lewej słuchawce też sygnalizowała wyładowanie baterii i migała na czerwono, ale w momencie, kiedy przez dłuższy czas słuchawki leżą na głowie, to nie ma szans, by zobaczyć światełko. Poziom baterii jest również widoczny w aplikacji.
W tym miejscu wspomnę jeszcze, że w aplikacji można ustawić czas, po którym słuchawki się wyłączą od momentu rozłączenia z Bluetooth, co bardzo pomaga zadbać o zużycie baterii. Do wyboru jest 10 minut, jedna godzina, cztery godziny lub opcja, by zestaw nie wyłączał się wcale. W tym miejscu dodam jeszcze, że podładowanie zestawu przez 15 minut daje 5 godzin słuchania muzyki. To świetny wynik. Zobaczcie, jak szybko ładują się słuchawki:
14:24 – 1%
14:54 – 35 %
15:04 – 50%
15:13 – 61%
15:30 – 90%
Wystarczy godzinka z hakiem i macie słuchawki gotowe na kolejne dłuuugie godziny pracy.
Jeśli powiem, że słuchawki Shure Aonic 40 BT oferują bardzo dobry dźwięk, to tak jakbym nic nie powiedziała. Ale zanim opowiem Wam o poszczególnych dźwiękach, to przypomnę tylko, że słuchawki działają zarówno poprzez łączność Bluetooth, jak i po podpięciu do źródła za pomocą mini jacka 3,5 mm. Zestaw reaguje też na zewnętrzne karty dźwiękowe, co cieszy, bo to jeszcze więcej dobrego dźwięku do porównania.
Słuchawki, niezależnie od tego, czy grają przewodowo, czy nie, dają przyjemnie dynamiczny dźwięk, o dość neutralnej, ale delikatnie ciepłej charakterystyce. Ale rozbijmy ten dźwięk na czynniki pierwsze.
Miałam już mniejszą lub większą przyjemność testowania słuchawek bezprzewodowych i w niektórych przypadkach zdarzało się, że wydobywający się dźwięk był elektronicznie sztuczny. Tutaj zupełnie nie ma takiego zjawiska. Nie ma mowy u studyjnym dźwięku, ale jest on na tyle czysty, że daje ogromną przyjemność ze słuchania właściwie każdego rodzaju muzyki.
Pewnie większość się ze mną zgodzi, że fajny basik jest fajny, ale kiedy jest go za dużo, to czasem bywa męczący. W Aonic 40 BT bas w neutralnych ustawieniach jest absolutnie idealny. Jest sprężysty, dynamiczny, ale nie dominujący. A jeśli chcemy poczuć trochę basu w klatce piersiowej, to wystarczy, że włączymy Bass Boost w aplikacji i wtedy bywa, że poczujemy w klatce piersiowej przyjemne dudnięcie. Na przykład w Are We Here? z najnowszej płyty Orbital (polecam!) bas na początku jest tak energiczny i sprężysty, że już pierwsze jego uderzenia podrywają nogi to wystukiwania rytmu. Z kolei subbas w środkowej części utworu mruczy tak przyjemnie, że chciałoby się w nim utonąć.
Średnica jest po prostu bardzo poprawna. Na przykład w Gonna Lose Built To Spill wokal i gitary utrzymują się równo na środku i są tak samo wyraźne. Dokładnie słychać gitarę prowadzącą, a solówki w tym kawałku to majstersztyk. Ani gitara basowa ani talerze nie wysuwają się przed szereg.
Do oceny trebli w słuchawkach Aonic 40 BT idealnie nadaje się utwór Underwater Sun’s Signature. Sopran, którym śpiewa wokalistka (znana z Cocteau Twins), jest tak czysty i przyjemny, że trafia przez uszy gdzieś dużo głębiej. Skrzypce i talerze nie drażnią i nie kłują w uszy, są delikatnie docieplone.
Sprawdziłam na tym zestawie właściwie każdy rodzaj muzyki i muszę przyznać, że pod tym względem te słuchawki przypadną do gustu większości użytkowników, a w razie potrzeby można dostosować dźwięk do swoich preferencji w aplikacji mobilnej.
Jeśli podpinamy słuchawki do źródła dźwięku przez kabel, zarówno USB, jak i mini jack, to nie trzeba włączać słuchawek za pomocą przycisku. Po podpięciu zestawu automatycznie wyłącza się łączność Bluetooth. Od razu powiem, żeby mieć tę kwestię już za sobą, że Aonic BT po podpięciu przez USB bardzo traci na jakości dźwięku. Więc jeśli nie musicie, to nie róbcie tego. Dźwięk przesyłany przewodowo przez jacka bezpośrednio do laptopa nie różni się właściwie od tego przesyłanego przez Bluetooth. Natomiast trochę się dzieje, jeśli podepniemy zestaw do zewnętrznego DAC-a. W moim przypadku był to Qudelix 5k, który sprawił, że dźwięk płynący ze słuchawek dostaje sporo przestrzeni i powietrza. Bas delikatnie traci na mocy, ale dzięki temu uwypukla się średnica.
Świetne jest to, że Aonic 40 BT to wielofunkcyjny zestaw, który zapewnia nie tylko dobrą rozrywkę, ale też świetnie sprawdza się podczas pracy. Przewrotnie zacznę od rozrywki. Oglądanie filmów i słuchanie podcastów to czysta przyjemność. Przy połączeniu przez Bluetooth nie ma żadnych opóźnień. Podczas oglądania filmów czy materiałów na YouTube dźwięk zawsze jest zsynchronizowany z obrazem. I całe szczęście, bo takie opóźnienia psują całą przyjemność z rozrywki. Dźwięk podczas oglądania filmów jest dynamiczny i szczegółowy. Dialogi są wyraźne nawet w scenach z jakimś zamieszaniem w tle.
Rozmowy wideo i te klasyczne, służbowe po podpięciu do laptopa czy prywatne, na przykład na spacerze, przeprowadza się zawsze niebywale komfortowo. Na zewnątrz, nawet przy dużym wietrze po mojej stronie, rozmówcy słyszeli mnie wyraźnie. Podczas rozmów służbowych słuchawki sprawdziły się równie dobrze. Mikrofon dokładnie zbiera głos i wycisza szumy docierające z otoczenia.
Shure Aonic 40 BT to wielozadaniowy zestaw, który swoim dźwiękiem i funkcjami, trafi w serca i gusta wielu. By jednak w pełni cieszyć się z modelu, warto wcześniej go zmierzyć i przez chwilę ponosić na głowie. Kwestia wykorzystanych materiałów pozostawia przestrzeń do powstawania obaw o jakość, ale podczas testów nie wystąpiły żadne niepokojące sytuacje, które mogłyby wskazywać, że coś złego miałoby się z nim stać. Słuchawki nie rozciągnęły się, system regulacji cały czas utrzymywał ustawienia na jednym poziomie.
Technologia ANC działa, ale nie jest mocną stroną słuchawek. Największą zaś zaletą Shure Aonic 40 BT jest to, na czym chyba producentowi z założenia zależy najbardziej, czyli bardzo dobra jakość dźwięku. I w tym miejscu odpowiadam sobie na pytanie ze wstępu: czy te słuchawki zrujnowały moje życie? Nie zrobiły tego, ale dzięki nim będę miała kolejny punkt odniesienia podczas poszukiwań idealnych słuchawek.
Z większością wniosków tego testu zgadzam się całkowicie a w szczególności że świetną jakością dźwięku z pewną małą drzazgą, ale o tym za chwilę. Co do nauszników są wygodne i tylko wygodne. Osobiście odczuwam docisk, szczególnie w dolnej części, w okolicach jak zaczyna się szczęka. Pałąk aż tak mi nie przeszkadza. W sumie jest całkiem dobrze, ale daleko im do momentum 4 (te są naprawdę komfortowe). Mistrzostwo świata to equalizer parametryczny, ale wyłącznie dla obeznanego z tym użytkownika. Wracając do wspomnianej drzazgi w dźwięku. Jedno to słyszalny szum po włączeniu anc (szczególnie w przerwach pomiędzy utworami), a drugie to dziwne chwilowe zakłócenia przypominające czasy gramofonów. Co jakiś czas pojawia się jakby taki ciepły trzask ciche tupnięcie. Naprawdę ciężko to opisać, ale mam wrażenie, że to jakiś błąd kodeka?. Podsumowując, osobiście zdecydowałem się je zostawić. W moich poszukiwaniach pośród kilkunastu wyższych modeli bowers, audiotechnika, Sony, technics, edifier, skulcand, bang&olufsen, bose, JBL i innych , nie znalazłem lepiej brzmiących (oprócz momentum 4 które ciut lepiej grały).
Miałem kilkakrotnie styczność z podobnymi „efektami specjalnymi” jak Michał opisujesz, ale wymieniałem słuchawki do skutku. W audiotechnice jeden na cztery egzemplarze okazał się bez przydźwięku, trafiły mi się też dwa razy bose z lekkim piskiem. Takie coś uważam za wadę i reklamuję słuchawki do skutku.