Mam ostatnio szczęście do ciekawych słuchawek. Ledwo skończyłem przygodę z Nuraphone’ami G2, a na moim biurku już leżały Shure Aonic Free. I muszę przyznać, że te TWS-y od znanej i cenionej w audiofilskim (pół)światku amerykańskiej marki naprawdę mnie zaskoczyły. Są bowiem takim produktem, który dość mocno idzie pod prąd. A czy przynosi to więcej korzyści, czy problemów, dowiecie się z recenzji Shure Aonic Free.
Wciąż należę do osób, dla których opakowanie ma znaczenie. Może to banał, ale właśnie pierwszy kontakt z produktem dostarcza mi najwięcej emocji. Dobrze więc, kiedy pudełko – a jeszcze lepiej jego zawartość – czymś się wyróżnia. W przypadku Shure Aonic Free mamy do czynienia z pierwszą opcją.
Słuchawki znajdują się w niewielkim, ale solidnym, wykonanym z dobrej jakości tektury opakowaniu o kształcie koła. Wizualnie sprawia ono niezłe wrażenie – na pokrywie znajduje się wizualizacja produktu, a na rewersie zbiór najważniejszych informacji o nim.
A co czeka w środku? Raczej typowy i dość skromny zestaw, na który składają się:
Choć pudełko jest kompaktowe, umieszczone w nim słuchawki są… bardzo duże. Oczywiście jak na standardy TWS. Już samo etui znacznie przewyższa rozmiarami najczęściej spotykane na rynku rozwiązania. Spokojnie, to jeszcze nie ta wielkość i waga, która będzie Wam ciążyć, ale gdyby przyszło Wam do głowy trzymać ten box w kieszeni spodni, prawdopodobnie czulibyście dyskomfort.
Same słuchawki również nie są małe. Mają za to bardzo oryginalny kształt. Składają się bowiem z dość sporej płytki i zgrzanej z nią „fasolki”, z której wystaje tubka akustyczna. Całościowo prezentuje się ciekawie i – moim zdaniem – bardzo estetycznie. Zwłaszcza w przypadku czerwonej wersji kolorystycznej, która do mnie trafiła.
Szczególnie dobrze słuchawki prezentują się w uszach. Sami zresztą zobaczcie.
Ode mnie spory plus za powiew świeżości w dość skostniałym świecie słuchawek true wireless.
W tej kwestii nie mogę Shure Aonic Free niczego zarzucić. Tak etui, jak i słuchawki są wykonane z wysokiej jakości tworzywa sztucznego. Jedynym słabym punktem, jaki namierzyłem, jest zawias etui ładującego. Na szczęście klapka przylega na tyle mocno do korpusu, że jej przypadkowe otwarcie raczej nie wchodzi w grę.
I jeszcze taka mała „ciekawostka”. Tubki akustyczne w recenzowanym modelu są wręcz ekstremalnie cienkie. Sami zresztą zobaczcie.
Oznacza to, że do słuchawek nie pasują standardowe nakładki. Na szczęście nie zamyka to drogi do testowania innych rozwiązań. Do słuchawek powinny pasować silikonowe tipy z modelu Shure SE215, a jeśli chcielibyście uzupełnić kolekcję pianek – szukajcie tych oznaczonych jako „T-100”.
Jeden rabin powie: „tak”, a inny rabin powie: „nie”. I w sumie mam mocne przeświadczenie, że na postawione wyżej pytanie po prostu nie da się odpowiedzieć inaczej. Wynika to oczywiście z faktu, że Aonic Free różnią się od typowych TWS-ów. Są większe, cięższe, a do tego można założyć na nie wyłącznie dołączone do zestawu pianki Comply.
Ocenę komfortu korzystania z słuchawek zacznę od mojej perspektywy. Dla mnie Aonic Free są po prostu superwygodne. Za ich największy plus uważam imponującą stabilność. Nie ma tu mowy o jakimkolwiek przesuwanie się czy luzowaniu słuchawek. Ba, żeby wyjąć je z ucha, trzeba niekiedy trochę mocniej pociągnąć.
Ceną za tę świetną stabilność jest jednak lekki nacisk, który słuchawki wywierają na wewnętrzną stronę ucha. W moim przypadku nie był on żadną przeszkodą. Dodam tu jeszcze dla porządku, że korzystałem ze średnich pianek, a w połączeniu z innymi słuchawkami zazwyczaj używam największych nakładek. Może to więc zasługa moich całkiem sporych kanałów słuchowych (mamusiu, jak to brzmi…).
Bo pianki nie są tak delikatne i tak gładkie, jak standardowe nakładki silikonowe, a kiedy się z nich korzysta, czuć łagodne tarcie. Właśnie z tego powodu redakcyjna koleżanka (pozdrawiam Agnieszkę!) na pewno nie wybrałaby Aonic Free. Jeśli więc i Wy uważacie pianki za średnio przyjemne, pomyślcie o dokupieniu nakładek silikonowych (tej opcji nie przetestowałem, więc nie podzielę się wrażeniami).
Dodam jeszcze, że podczas testów słuchawki udostępniłem łącznie pięciu osobom. Trzy uznały, że są wygodne i śmiało mogłyby z nich korzystać. Dwie miały na temat wygody Aonic Free zgoła odmienną opinię.
Producent na szczęście zrezygnował ze sterowania dotykowego. Na szczęście, bo przy tak dużej powierzchni płytek przypadkowe dotknięcia byłyby na porządku dziennym. Zamiast tego na górnych krawędziach obu słuchawek znajdują się przyciski, które pozwalają precyzyjnie sterować ich pracą.
Jeśli chodzi o parowanie ze smartfonem, Aonic Free raczej nie sprawiają problemów. Piszę „raczej”, ponieważ dwa razy zdarzyła mi się sytuacja, w której jedna ze słuchawek postanowiła się wyłączyć, a ja zostałem tylko z lewą (wychodziłoby na to, że „pierwszeństwo” ma ta słuchawka, którą jako pierwszą wyciąga się z etui).
Na szczęście udało się to dość łatwo rozwiązać. Wystarczyło zresetować Aonic Free, czyli włożyć obie słuchawki do etui i przytrzymać przyciski przez około siedem sekund.
Natomiast w samej kwestii zasięgu mam do powiedzenia tylko tyle, że jest po prostu świetnie. Na odległości do 10 metrów od źródła słuchawki grają płynnie, i to nawet jeśli smartfon jest za ścianą czy na wyższym bądź niższym piętrze.
I jeszcze taka informacja: słuchawki mogą być aktywnie sparowane wyłącznie z jednym źródłem. Można za to korzystać z pojedynczej słuchawki – akurat z tej, która jest w trybie „master”, czyli z etui została wyjęta pierwsza.
Żeby podsumować ten fragment, napiszę, że w moim odczuciu Aonic Free to wygodne słuchawki, z których na co dzień korzysta się komfortowo i w zasadzie bez trudności. A jeśli te trudności wystąpią – patrzcie: wyłączenie się jednej słuchawki – można je w miarę łatwo rozwiązać.
Kiedy większość producentów wypuszcza do swoich słuchawek dość proste, często ograniczone w liczbie funkcjonalności aplikacje, Shure idzie w zupełnie inną stronę. Plus Play daje sporo możliwości – tak w aspekcie personalizacji sterowania, jak i brzmienia.
W aplikacji dostępne są następujące zakładki:
Jak już się pewnie domyśliliście, aplikacja nie jest dostępna w języku polskim. Trochę szkoda, ale na szczęście wszystko dość łatwo da się ogarnąć. Zacznijmy od ustawień słuchawek.
Na górze ekranu widać informację o naładowaniu każdej ze słuchawek. Poniżej znajdują się opcje sterowania trybem transparentnym. Co ciekawe, jego „moc” można dostosować na mającej aż dziesięć stopni skali. Moim zdaniem to trochę za dużo, bo różnice między na przykład stopniem pierwszym a trzecim są w sumie trudne do zauważenia.
Jeszcze niżej widać opcje dostosowywania sterowania. Do każdej słuchawki można przypisać trzy funkcje – odpowiednio dla jedno-, dwu- i trzykrotnego wciśnięcia przycisku. Dostępne są:
Sterowaniu przypisano także odrębne funkcje w sytuacjach, kiedy telefon dzwoni albo trwa rozmowa. W pierwszym przypadku pojedyncze kliknięcie odbiera połączenie, a długie przytrzymanie przycisku ją odrzuca. Natomiast podczas rozmów można:
Co ważne, dla dwukrotnego i trzykrotnego przyciśnięcia można przypisać własne funkcje, ale tylko spośród trzech opcji: trybu transparentnego, wyciszania i braku akcji.
Tutaj do wyboru są albo gotowe presety,
albo equalizer manualny. Ten drugi może wydawać się nieco skomplikowany, ponieważ operuje się zakresami częstotliwości (wyrażonymi także w oktawach). Korzystanie z niego nie jest jednak przesadnie trudne.
A jak brzmią efekty działania equalizera? Choć zakres korekty sięga dziesięciu decybeli w dół i tyluż samo w górę, zmiany nie są przesadnie mocne. Kiedy słuchałem muzyki z Tidala, musiałem nawet dość uważnie się wsłuchiwać, aby dostrzec jakąś różnicę. Natomiast w przypadku dostępnego w aplikacji odtwarzacza było to jak gdyby łatwiejsze. Tutaj tylko nadmienię, że zgodnie z zapewnieniami producenta equalizer powinien działać także w połączeniu z aplikacjami zewnętrznymi.
Korzystanie z niego było dla mnie przyjemną podróżą sentymentalną. Wizualnie przypomina bowiem ten, który pamiętam jeszcze ze smartfonów Sony. Jest więc elegancko i przejrzyście, a kilka rozwiązań naprawdę zaskakuje swoją intuicyjnością. Wystarczy na przykład kliknąć na equalizer lub przedstawioną w procentach głośność (znajdują się pod okładką), aby wygodnie zmienić ustawienia.
Koniec końców myślę, że ten odtwarzacz spokojnie mógłby zastąpić mi Tidala bądź Spotify (gdybym tylko miał odpowiednią ilość pamięci, aby trzymać wszystkie albumy, których i tak nie słucham…).
A tak dla porządku i podsumowania napiszę tylko, że aplikacja Shure Plus Play to w mojej ocenie naprawdę znakomite i przyjemne oprogramowanie. Trochę tylko brakuje opcji zlokalizowania słuchawek, ale da się to przeżyć (pewnie dlatego, że słuchawki są duże i rzucają się w oczy.
Tym, co na pewno zwraca uwagę w specyfikacji Shure Aonic Free, jest brak ANC. Nie chciałbym już tutaj pisać, na ile jest to wada testowanego sprzętu, więc po prostu zostawiam informację o braku tej funkcji. Jeśli wiecie, że Wasze słuchawki muszą mieć ANC, recenzowany model po prostu sobie odpuśćcie.
No chyba że nad ANC przekładacie jakość brzmienia. W takim razie zaczekajcie, bo rezygnując z Aonic Free, moglibyście popełnić błąd.
Nieco inaczej niż większość dostępnych na rynku TWS. Ale od początku.
Zacznijmy od krótkiego testu odpowiedzi na częstotliwości. Akurat w przypadku tych TWS-ów warto go przeprowadzić.
Test Shure Aonic Free z wykorzystaniem profesjonalnych nagrań pokazuje, że mocnymi stronami słuchawek są scena oraz bas w średnim i wyższym zakresie. A jak wygląda to podczas słuchania muzyki?
Mając na uwadze wynik powyższego testu, włączam Limit to Your Love (James Blake) i czekam na charakterystyczny moment z pulsującym basem. I tu pierwsze zaskoczenie. Dźwięk nie schodzi może tak nisko, jak w konkurencyjnych słuchawkach, ale wciąż zachowuje imponującą moc. Następna pozycja to Wildfire (SBRTKT). Tutaj wyraźnie czuć spłycenie subbasu, ale to, co dzieje się „wyżej”, moim zdaniem z nawiązką rekompensuje ten niedostatek. No to jeszcze jedna próba. Tym razem Addict (Kosheen). I tutaj subbas – że tak powiem – nie dojeżdża. Trochę brakuje mi tego mocnego, odczuwalnego pomruku. Za to w średnim i wyższym zakresie basu jest lepiej niż dobrze.
Wniosek jest jeden: Shure Aonic Free są nieco ograniczone w zakresie subbasu. Nawet jeśli dźwięk schodzi w granice 40-60 Hz, jest spłaszczony i prawie jednonutowy. Za to w wyższych zakresach dzieje się już naprawdę dużo, i to z ponadprzeciętną mocą.
W praktyce oznacza to, że kiedy na przykład włączycie kawałek jak If I Ruled the World (Nas, Ms. Lauryn Hill) albo Audio, Video, Disco. (Justice), to bas pewnie wyda Wam się trochę zbyt sztywny, okrojony z tego przyjemnego, głębokiego pomruku. Ten brak będzie odczuwalny w wielu utworach rapowych czy elektronicznych. Ale moim zdaniem spokojnie da się z tym żyć, tym bardziej że w średnim i wysokim zakresie bas jest już naprawdę okazały, energiczny i dynamiczny.
A kiedy przełączycie się na bardziej gitarowe granie, zupełnie zmienicie perspektywę, ponieważ…
Tak, to zdecydowanie najmocniejszy aspekt brzmienia Shure Aonic Free. Są wyraźnie podbite w dolnym i wyższym zakresie, co przekłada się na imponującą dynamikę i bardzo dobrą szczegółowość. Na przykład w takim Gets Me Through (Ozzy Osbourne) gitara nie jest przyciemniona, ale gra z pazurem i sporą ilością detali. Podobnie zresztą jest w Sabbath Bloody Sabbath (Black Sabbath), w którym słuchawki zachowują charakterystyczną, surową sygnaturę brzmienia.
Coś spokojniejszego? W Suck (Yuck) gitarowe detale prezentują się po prostu świetnie. Równie przyjemnie słucha się szarpania (a może muskania…) strun w utworze Black (Pearl Jam). Ale żeby nie było, że tony średnie to dla recenzującego wyłącznie gitary, włączam jeszcze Winter (Tori Amos). To, z jaką lekkością i finezją wybrzmiewają kolejne nuty, świetnie oddaje klasę Shure Aonic Free.
A jak wygląda sytuacja z wokalami? W moim odczuciu preferowane są głosy żeńskie – rozbrzmiewają bliżej słuchacza, z większą szczegółowością i mocą. Męskie są odrobine schowane za instrumentami, ale nie powinno to stanowić problemu, bo w ogólnym rozrachunku średnica w Shure Aonic Free brzmi po prostu świetnie.
Tutaj sięgnąłem po Flowers in December (Mazzy Star) oraz Pink Panther Theme (Danish National Orchestra). I od razu zwróciłem uwagę na przyjemną naturalność i lekkość tonów wysokich. Nie są przyciemnione i pozbawione błysku, a jednocześnie nie przekraczają granicy, za którą ich brzmienie staje się nachalne i zbyt atakujące.
Słuchawki budują ją głównie na osi x (poziomo). Nie jest przesadnie szeroka, ale z niezłym efektem tworzy wrażenie przestrzenności i pozycjonuje instrumenty w różnej odległości od słuchacza. Głębia natomiast nie jest przesadnie odczuwalna, choć i tak określiłbym ją jako lepszą niż w wielu konkurencyjnych słuchawkach. Da się to odczuć na przykład w nagraniach realizowanych na żywo (choćby The Day the World Went Away, NIN), w których głos publiki słychać delikatnie za uchem.
W ogólnym ujęciu brzmienie Shure Aonic Free jest nieco odchudzone z subbasu, ale za to z wyraźnym akcentem na średni i wyższy zakres najniższego pasma. Średnica – podbita na dole i górze – robi dobre wrażenie szczegółowością i dynamiką, a tony wysokie są naturalne, bardzo dobrze wyważone. Wszystko to na całkiem przestrzennej scenie, która sprzyja dobrej separacji i lekkiemu napowietrzeniu dźwięku. To po prostu słuchawki stworzone do muzyki instrumentalnej.
Tutaj oczywiście nie można niczego Shure Aonic Free zarzucić. Spisują się dobrze. Czasem jednak można odnieść wrażenie, że w filmach – zwłaszcza takich, które rzucają na ekran wartką akcję – brakuje głębszego zejścia basu. Ale to drobiazg.
Jak już wspomniałem, Shure Aonic Free nie mają ANC. Jednak ze względu na zastosowanie pianek Comply oraz dość znaczną długość tubek akustycznych słuchawki oferują naprawdę dobre tłumienie pasywne. Kiedy wkręci się je do uszu (dobrze zrobić to takim właśnie ruchem), nieźle odcinają od otoczenia, dając na pewno lepszy efekt niż np. słuchawki douszne z ANC. Co ważne, izolacja pasywna lepiej niż aktywna redukcja szumów radzi sobie z tonami wysokimi i średnimi.
Osobiście podczas przejażdżek tramwajami po „pięknym” Krakowie korzystałem ze słuchawek ustawionych na 80-90% głośności i to naprawdę wystarczyło, aby totalnie odciąć mnie od stukotu czy gwaru.
Spisuje się całkiem dobrze. Kiedy na przykład ustawicie głośność na około 60%, z łatwością usłyszycie mocniejsze dźwięki z otoczenia. Oczywiście jeśli ustawicie skuteczność trybu transparentnego na maksimum.
Nie chcę być zbyt surowy, ale prowadzenie rozmów zdecydowanie nie jest powołaniem Shure Aonic Free. Rzecz jasna da się pogadać, ale czasem coś przerwie, czasem coś zaszumi. Mam też wątpliwości odnośnie do współpracy słuchawek z aplikacją Messengera – w przypadku takich połączeń zdarzały się chwile, w których ledwo słyszałem rozmówców (problem ustępował po przełączeniu się na smartfon).
Podsumowując – jeśli celujecie w perfekcyjną jakość rozmów, na pewno znajdziecie lepszy w tym aspekcie sprzęt. Ale jeżeli rozmawiacie tylko czasem i raczej krótko – Aonic Free sprostają Waszym potrzebom.
Tutaj jeszcze próbka głosu (z nieudolnego czytania Koloru Magii):
Producent informuje, że słuchawki na jednym ładowaniu baterii mogą grać nawet 7 godzin. Mnie jednak nie udało się przekroczyć sześciu godzin i dwóch minut (przy głośności w przedziale 60-80%). Etui z kolei spokojnie wystarcza na dwukrotne naładowanie słuchawek do 100%.
Jeśli chodzi o uzupełnianie energii, to w przypadku słuchawek 15 spędzonych w etui minut wystarcza na godzinę odsłuchów. Natomiast samo etui, żeby odzyskało pełnię wigoru, trzeba podłączyć do przewodu na około dwie godziny. W sumie da się to przeżyć, choć konkurencja – nawet wyraźnie tańsza – wykręca lepsze wyniki.
Jeśli chodzi o dźwięk, Shure Aonic Free są bardzo dobrą propozycją dla wszystkich tych, którzy szukają TWS-ów o wyrównanej charakterystyce brzmienia (bez nadmiaru basu) i dobrej szczegółowości. Słuchawki najlepiej sprawdzą się w muzyce instrumentalnej, ale i w elektronice nie powinny zawieść (choć miłośnicy mocnego subbasu powinni raczej poszukać czegoś innego).
Z kolei pod kątem wygody i funkcjonalności na pewno nie są to słuchawki dla każdego. Głównie ze względu na pianki Comply. Jeśli więc wcześniej nie korzystaliście z piankowych nakładek, warto sprawdzić, czy to w ogóle Wasza bajka. No i ta jakość rozmów. Gdybym miał kupić TWS-y z myślą przede wszystkim o rozmowach i „dosłuchiwaniu” sobie muzyki w wolnych chwilach, raczej wybrałbym inny sprzęt.
No ale Shure Aonic Free kupuje się (chyba) z myślą przede wszystkim o słuchaniu muzyki. I do takiej formy rozrywki polecam je z czystym sercem.
Tak naprawdę jednak znacznie bliżej mi do oceny 8,5/10. Może kiedyś doczekamy takich not na Geeksie. 🙂