Michał Radomił Wiśniewski: Internet i aplikacje to prawdziwy świat

Są pierwszą rzeczą, od której większość z nas rozpoczyna dzień i na której go kończy. Oczywiście nie chodzi tu o ćwiczenia, a o aplikacje, które także w trakcie całego dnia dostarczają nam nieskończoną ilość treści. Skoro stały się częścią naszego życia, to warto wiedzieć, w jaki sposób zmieniają otaczającą nas rzeczywistość. Coś na ten temat wie Michał R. Wiśniewski, autor książki „Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły świat”, z którym rozmawiamy właśnie o aplikacjach. Czyli o życiu.

TikTok stał się czymś w rodzaju żywych bibliotek

Grzegorz Majchrzak: Na samym wstępie muszę Ci się do czegoś przyznać. Nie mam zainstalowanego TikToka. I odczuwam z tego powodu dysonans. Z jednej strony wiem, że coś mnie omija – przecież prawdopodobnie jest tam wiele świetnych rzeczy. Ale z drugiej strony jestem świadomy, że to będzie droga w jedną stronę i nie odzyskam już tego czasu, który tam poświęcę. Czy to są już te sławne problemy Pierwszego Świata?

To jest ciekawe, bo odnotowano, że jest duży przepływ użytkowników, którzy na rzecz TikToka rezygnują np. z oglądania telewizji. W TikToku podoba mi się to, że on jest dopasowany do naszych czasów, w których mamy nadmiar mediów i różnych bodźców. Na to dopasowanie składa się kilka różnych czynników.

Jakich?

Po pierwsze, na TikToku rzeczy nie przepadają tak jak w innych serwisach – Facebooku, Instagramie czy Snapchacie. Ten ostatni był oparty na FOMO, czyli uczuciu, że jak coś przegapimy, to już tego nie dostaniemy. I Snapchat bardzo wykorzystywał te mechanizmy potrzeby uczestnictwa do monetyzacji. A zwalczanie tego mechanizmu jest zawarte w istocie TikToka. On jest oparty na replikacji, czyli powielaniu czegoś – memów czy trendów. Jeżeli tam pojawi się coś ciekawego, to na pewno to nie przepadnie, tylko zostanie wzmocnione. Dlatego można mieć świadomość, że nie przegapimy czegoś fajnego, bo społeczność to zauważy i dla nas to wydobędzie.

Po drugie, TikTok bazuje na krótkich fragmentach filmów. Zdarza się, że ktoś wysyła mi film na YouTube i mówi, żebym go obejrzał, bo zgadza się z tym typem. I wtedy okazuje się, że żeby zrozumieć, z czym ta osoba się zgadza, to ja muszę poświęcić 40 minut na obejrzenie tego filmu. Na TikToku natomiast są 15-sekundowe czy 1-minutowe piguły. Nawiasem mówiąc, teraz wprowadzili format 3-minutowy, co mi się bardzo nie podoba. Ale tak krótkie formaty pozwalają bardzo dobrze organizować sobie czas. Jak nic nam się nie chce robić, to można się patrzeć w TikToka nawet i 5 godzin, ale jeżeli mamy jakąś kontrolę nad tym, co robimy w sieci, to można spędzić kwadrans w tej aplikacji i najpewniej nie zmarnować tyle czasu, co w innych mediach.

Po trzecie, TikTok wymaga skupienia. To mocno odróżnia go od podcastów czy seriali. Nie da się włączyć TikToka tak, żeby leciał w tle.

what do you meme gra
Źródło: Walmart

Czy ten model konsumpcji, który wymaga skupienia, jest przez to bardziej efektywny w stosunku do innych mediów? Pisałeś w książce, że 1-minutowy film na TikToku nagrany przez osobę z zespołem Tourette’a dał Ci więcej niż przeczytanie długiego, wnikliwego artykułu na ten temat.

Ten model konsumpcji przede wszystkim jest dobry dla aplikacji, a nie dla nas. Dzisiaj oglądamy wyścig zbrojeń między różnymi platformami o naszą uwagę. Netflix jest świadomy, że ludzie nie będą chcieli oglądać seriali na smartfonie bez przerwy, bo im to wszystko przesłoni, a oni potrzebują przerywać oglądanie. I dlatego pojawiła się funkcja oglądania Netfliksa w małym okienku, żeby móc jednocześnie gapić się na Facebooka czy Twittera bez odrywania od serialu. I TikTok w tym momencie wychodzi z czymś takim: chcesz nas oglądać, to musisz być skupiony i nie robić niczego innego. W ten sposób staje się tą platformą, która w piramidce robienia kilku rzeczy naraz jest na samym szczycie.

A druga rzecz, o którą pytałeś, dotyczy formy. Medium TikToka to wideo. Na daną chwilę jest to najbardziej autentyczne doświadczenie, jakie można mieć w sieci, pomijając rozmowy twarzą w twarz. Fotografia jest z natury zafałszowana. Tekst jest bardzo alienujący – pozbawia nas kontaktu międzyludzkiego, nie widzimy emocji ani drugiego człowieka. Natomiast wideo pozwala spotkać się twarzą w twarz z kimś, z kim nigdy byśmy się nie spotkali.

Dzięki temu, że filmy są krótkie, a użytkowników jest tak dużo, to ten algorytm nie tylko dopasowuje filmy do naszych preferencji, ale też próbuje zaznajomić nas z czymś nowym. Podrzuca je nam na zasadzie: słuchaj, a może zainteresuje Cię spotkanie z kimś takim? I nagle się okazuje, że – jak we wspomnianym przez Ciebie przykładzie – mogę przeczytać artykuł, w którym wszystko jest opisane i przyjmę sobie to do świadomości jako fakt, że istnieją tacy ludzie i mają takie i takie problemy. Ale ta chwila – te 15 czy 60 sekund, kiedy obcuję z tą osobą, która opowiada o swoim życiu i widzę, jak to wygląda w praktyce, to jest to kompletnie inne doświadczenie. Na takiej zasadzie zresztą była oparta idea żywych bibliotek, że można było spotkać się z przedstawicielem jakiejś mniejszości czy innym ciekawym człowiekiem i po prostu porozmawiać, zadać mu pytania. TikTok w tym momencie stał się właśnie czymś w tym rodzaju.

zabójcze aplikacje książka
Źródło: Czarne

Potrzebujemy uczciwej rozmowy o wadach i zaletach technologii

Dobrze, że o tym powiedziałeś, bo to też ma szansę odczarować TikToka wśród starszych odbiorców, którzy uważają, to denna aplikacja dla dzieci. Ale rozmawiamy o tym wszystkim, ponieważ wydałeś niedawno książkę, której tytuł to „Zabójcze aplikacje”. Czy te aplikacje rzeczywiście mogą według Ciebie takie być, czy ten tytuł jest użyty bardziej w formie przestrogi?

Ten tytuł jest dwuznaczny. Jest w nim zawarty pewien kalambur. Zabójcze aplikacje w żargonie określa się jako takie, które są bardzo pożądane i dla których kupimy dane urządzenie, jeśli nie będzie ich na innej platformie.

Ale ta zabójczość aplikacji jest też czymś, czego się obawiamy. Ostatnio żyjemy w takim napięciu, bo ten cyfrowy sen, który mieliśmy jeszcze 10 lat temu, że Twitter przyniesie nam demokrację, został mocno zweryfikowany przez ostatnie lata. Okazało się, że żyjemy w świecie kapitalizmu inwigilacji, w świecie podglądania, wykradania i monetyzowania naszych danych przez korporacje i rządy. Okazało się, że tak naprawdę te komputerki, które miały nam pomagać, są używane przeciwko nam. Wszystko, co robisz w sieci, będzie użyte przeciwko Tobie i ta świadomość coraz bardziej narasta. A przez to, że jesteśmy wpleceni w ten system, że smartfony i internet stały się niezbywalnym elementem codzienności, to musimy odczuwać wiążący się z tym niepokój.

Chciałem też rozwiać niektóre obawy. Zależało mi na odejściu od skrajnych narracji. Do tej pory mieliśmy z jednej strony cyber-optymistyczną narrację, w której cieszymy się kolejnymi funkcjami smartfonów i jesteśmy zadowoleni, że możemy żyć w takich fajnych czasach. A z drugiej strony jest popularne jakieś straszenie dla samego straszenia. Przykładem może być tutaj popularny dokument Social Dillema z Netfliksa, który był nakręcony w manierze Black Mirror, czyli takiej ponurej, dystopijnej wizji, w której użytkownicy są straszeni. Tylko że kiedy kogoś nastraszymy bez pokazywania mu drogi ewakuacji, to zostaniemy tylko ze zlęknionym użytkownikiem, albo z kimś, kto sobie pomyśli, że to jest tylko takie gadanie i machnie na to wszystko ręką.

To, czego potrzebujemy, to uczciwa rozmowa. Jakie są zalety technologii i jakie są jej wady. Bez straszenia, ale też bez sztucznego nadymania tego balonika.

Mówisz o tym, że rzeczywistość weryfikuje technologię, dlatego chciałbym jeszcze podrążyć kwestię podtytułu, który brzmi: „Jak smartfony zmieniły nasz świat”. Nie bój się, nie poproszę Cię o odpowiedź na to pytanie, ale chciałbym się dowiedzieć, czy według Ciebie smartfony nie są już tym alternatywnym światem, który lepiej rozumiemy i w którym lepiej się odnajdujemy? Wiem, że to ryzykowne wartościowanie, ale czasem odnoszę takie wrażenie.

Cały czas jestem zdania, że internet i to, co robią aplikacje, to jest prawdziwy świat, że to jest jego poszerzenie. Żyjemy w erze komunikacji, mamy narzędzia, których do tej pory nie było, żeby rozmawiać z ludźmi. 30 lat temu nie było takich możliwości porozmawiać z kimś o swoich problemach, więc teraz wiele rzeczy zaczęło wychodzić na wierzch. To, że mamy teraz do czynienia z kryzysem zdrowia psychicznego u młodzieży, moim zdaniem nie wiąże się bezpośrednio ze smartfonami i aplikacjami, ale z tym, że żyjemy w czasach ogólnego kryzysu – klimatycznego i ekonomicznego. Otacza nas dużo różnych lęków związanych z codzienną egzystencją.

A rolą smartfonów w tym wszystkim jest to, że możemy oglądać dzięki nim wszystkie ważne wydarzenia. Wszystkie dramaty, które działy się 40 lat temu na świecie nie były tak blisko nas – nie pokazywała ich telewizja i nie były w zasięgu smartfona. Dzisiaj media społecznościowe pokazują wszystko.

rozmowa telefon mem
Źródło: Demotywatory

To prawda, że możemy komunikować się jak nigdy wcześniej, natomiast mam wrażenie, że i tak trochę demonizujemy tę komunikację internetową. Jest taki stereotyp, że prywatnych spraw nie załatwia się przez Messengera. I jasne, są sprawy, które należy załatwić osobiście, ale czasami to właśnie tekst może być najlepszym rozwiązaniem. Jak się z kimś kłócisz, to masz szansę przemyśleć, co chcesz napisać i to zrobić, albo z tego zrezygnować. Na żywo emocje często biorą górę, czego potem żałujemy.

Aplikacje do komunikacji tworzą taki bufor. I jak każda technika ma swoje wady i zalety. Wadą jest pewna alienacja przy pisaniu, bo nie widać drugiej osoby. Zaletą jest wspomniana przez Ciebie możliwość przemyślenia sobie czegoś, skomponowania wypowiedzi. Tylko że to też nie zawsze jest dobre, bo przy tym komponowaniu człowiek potrafi się jeszcze bardziej nakręcić.

Więc to nie jest nigdy tak, że sama technika nas zbawi. Ona nam będzie dostarczała pewnych narzędzi, które mogą nas wspomóc. Internet na początku był wybawieniem dla osób, które określały się jako introwertyczne – miały problemy z nawiązaniem kontaktu w świecie rzeczywistym, bo odczuwają wstyd lub mają inne opory. Jest cała masa różnych uwarunkowań, które utrudniały do tej pory ludziom komunikację.

Wyobraź sobie, że jesteś nastolatkiem jakieś 30 lat temu i musisz podejść do dziewczyny przy całej klasie i spytać się, czy się z Tobą spotka. I to się dzieje w świecie, gdzie może nie ma kamer, ale są oczy i czujesz, że Cię to przytłacza. A dzisiaj nastolatki wyciągają smartfon i tam się kontaktują i to jest coś, czego ja młodzieży bardzo zazdroszczę. Widzę ogromną różnicę między nowym pokoleniem a moim (urodziłem się w 1979 roku) pod tym względem, jak oni się komunikują ze sobą. Oni zaczęli rozmawiać ze sobą dużo wcześniej niż my.

Młodzi ludzie pewnie mają dużo więcej przegadanych tematów niż starsze pokolenia w ich wieku.

Można się zastanawiać, czy nie są przeładowani tą komunikacją? Czy utrzymywanie tylu kontaktów naraz nie okazuje się ciężką pracą emocjonalną? Na pewno to jest zupełnie inny świat niż ten, w którym ja się urodziłem i wychowałem.

Timeline generacji
Timeline generacji/źródło: PEW Research Center

Samotność w sieci po prostu nie istnieje

To jest inny świat, bo żadne pokolenie do tej pory nie zmagało się z problemami, z którymi zmaga się nowe pokolenie. Ono jest pierwszym, które ma trudniej od poprzedniego. Wcześniej nie było widma katastrofy klimatycznej, a do tego wspomniany przez Ciebie kryzys ekonomiczny czy niesprzyjające nastroje społeczne – szczególnie w Polsce. A mimo to, pokolenie Z jest moim zdaniem krzywdząco traktowane przez te starsze pokolenia, które uważają, że te zombiaki siedzące w telefonach nie mają nic ciekawego do powiedzenia. A przecież mają.

Przez wiele lat to Millenialsi byli tymi takimi chłopcami do bicia. Kiedy coś złego działo się ze światem, to przez tych Millenialsów, którzy siedzą w internecie. Teraz jest to najnowsze pokolenie Z i ono też właśnie obrywa. I to mi się nie podoba w tym całym dyskursie na temat smartfonów, że dyskusja się kończy na tym, że one robią dzieciom krzywdę. Widzimy dzieciaki ze smartfonami i już załamujemy ręce. I to jest straszny błąd. Powinniśmy wiedzieć, co oni robią na tych smartfonach, jakie potrzeby na nich realizują. To musi być bardzo dokładna i poważna rozmowa o tym, co robi młodzież w sieci i jak sobie z tym radzi.

W czasach tej nagonki na LGBT i nienawiści sączonej w mainstreamie okazuje się, że na Twitterze czy TikToku można sobie zbudować bezpieczną przestrzeń, sieć wsparcia. To jest dla mnie poruszające, że na Twittera przychodzą młodzi ludzie i opowiadają o tym, że zrobili coming out przed rodzicami i dostają od razu gratulacje i wsparcie od znajomych, których pewnie nigdy w życiu nie widzieli na oczy. Dzięki temu oni nareszcie nie są sami. I to jest wspaniałe w tych czasach, że w internecie nikt już nie jest sam. Samotność w sieci po prostu nie istnieje. To jest coś dobrego, co się wydarzyło dzięki sieciom społecznościowym.

A ludzie do dobrego i wygodnego bardzo szybko się przyzwyczajają. Tylko że jak coś jest wygodne, to bardzo łatwo stracić obiektywizm i widzieć tylko pozytywne strony, a nie zauważać konsekwencji.

To dlatego, że cały nowoczesny cyfrowy kapitalizm jest oparty na sprzedawaniu przyjemności. Facebook zarabia na sprzedawaniu naszych danych dla reklamodawców, ale jednocześnie, żeby te dane pozyskiwać, dostarcza nam rozrywki. Głaska nas i utula cyfrowym kokonikiem. I oczywiście w tym celu Facebook używa różnych emocji, nie tylko pozytywnych. Jest teraz taki silny trend podrzucania bardzo niepokojących wiadomości na Facebooku, które są wyciągane z portali. Oczywiście pytanie, dlaczego portale publikują takie newsy w hurtowych ilościach? Kto tu zaczął? Czy oni to robią, bo Facebook to wyciąga czy Facebook to wyciąga, bo oni to robią? Myślę, że obie strony są tutaj winne, a my cierpimy.

Ale z drugiej strony ludzie lubią horrory, ludzie lubią czytać, że ktoś kogoś zabił. Cała literatura popularna opiera się teraz na tym, że ludzie są zafascynowani śmiercią i zbrodnią. Mam silne wrażenie, że media społecznościowe bardzo żerują na ludzkiej naturze. To nie jest tak, że one nas zmieniły. One albo wykorzystały nasze słabości, albo zostały zaprojektowane tak, żeby to, co w nas tkwiło, po prostu wydobyć.

uber mem
Źródło: memy.pl

Naszych problemów nie da się rozwiązać aplikacjami

Okej, nas może nie zmieniły, ale na pewno zmieniły przestrzeń, w której żyjemy. Jednym z moich ulubionych wątków Twojej książki był ten o cyberkierowcach, Uberze i Airbnb. Chętnie przeczytałbym więcej na ten temat, ponieważ widzę po sobie i znajomych, że często brakuje świadomości, dlaczego te aplikacje mogą być złe i jak działają – mimo że wszyscy z nich korzystamy.

To jest tak naprawdę temat na osobną książkę. Problem świata, w którym żyjemy polega na tym, że żyjemy w świecie z książki Zamieć Neal’a Stephensona. To jest opowieść o upadłej Ameryce, gdzie wszystko zostało sprywatyzowane, a Ameryka nadal robi najlepsze rzeczy związane z programowaniem. Stephenson świetnie przewidział przyszłość, bo dziś Ameryka jest upadłym państwem, gdzie system opieki zdrowotnej, infrastruktura czy mieszkalnictwo nie działają zbyt dobrze, a w porównaniu z Europą działają po prostu tragicznie. A jednocześnie Stany mają niesamowicie rozwiniętą Dolinę Krzemową i cały rynek aplikacji. I dużo aplikacji powstało po to, żeby tymi amerykańskimi problemami się zajmować.

Jeżeli mamy miasto, w którym nie ma komunikacji zbiorowej i ludzie, którzy nie mają samochodu, są skazani na tkwienie w swojej dzielnicy, to faktycznie – przykładowy Uber robi coś dobrego w tym mieście. Ale jeżeli tego Ubera wrzucimy do rozwiniętego miasta, np. Warszawy, gdzie jest metro, autobusy, tramwaje i taksówki, to wygląda to tak, że nagle zjawia się jakiś przybysz z dzikiego kapitalizmu, który na różnych sztuczkach podatkowych próbuje robić dumping cenowy i psuje to, co w tym mieście zostało już wypracowane.

I znowu rolę odgrywa tutaj ta wygoda użytkownika, ponieważ tak naprawdę w tym aplikacjowym procederze wszyscy jesteśmy wspólnikami. Wspomniałeś, że nie myślimy o konsekwencjach i dlatego właśnie dalekosiężnym skutkiem Ubera będzie zniszczona tkanka komunikacji miejskiej, którą do tej pory udało się zbudować. A my przyczyniamy się do tego dosłownie za parę groszy. To już się wszystko kiedyś wydarzyło. Pojawienie się mniejszych i trochę tańszych busików sprawiło, że popularne kiedyś PKS-y upadły. I tak by też wyglądało wchodzenie Ubera na różne rynki, gdyby miasta czy państwa nie reagowały na to.

No właśnie, możemy jakoś na to zaradzić?

Musi pojawić się wola polityczna, co na szczęście się dzieje. Widziałem na przykład, że w Warszawie Uber jeździ z napisem „Taxi”, więc zostało to w jakiś sposób uregulowane. Natomiast w Berlinie hulajnogi elektryczne muszą mieć tablice rejestracyjne, więc są pod większą kontrolą niż w Warszawie, gdzie one leżą sobie wszędzie i każdy – choćby pijany może wsiąść na nią i się zabić, albo zostawić ją, żeby ktoś się potknął i wybił sobie zęba.

Linkiewicz mem
Źródło: Obrazkowo

A co z Airbnb?

To jest skutek większej patologii, czyli korporacji, które skupują sobie mieszkania na inwestycje. Wspomniany Berlin teraz mocno walczy, żeby zapobiegać takim zakupom masowym. I dobrze, bo nagle okazuje się, że żyjemy w świecie, w którym ktoś nakupi sobie 10 mieszkań, żeby leżeć brzuchem do góry, podczas gdy inni nie mają gdzie mieszkać. Natomiast u nas to idzie w zupełnie drugą stronę. Prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski, w zeszłym roku chwalił się nawiązaniem współpracy z Airbnb.

Ciasnota była problemem, o którym kiedyś się mówiło. A dzisiaj mam wrażenie, że popkultura ucieka od tego tematu. Kiedy pokazujemy, że dorośli ludzie mieszkają razem, to wcale nie jest dramat, że człowiek nie ma swojej prywatnej przestrzeni, tylko to jest serial Przyjaciele, w którym to jest taka fajna komuna. (śmiech)

Nie brzmi to zbyt optymistycznie.

Tak, mówisz, że to jest mało pocieszające, ale to jest generalnie nasz problem. Większość problemów, z którymi się teraz borykamy to nie są rzeczy, które da się rozwiązać aplikacjami. Nie ma aplikacji, która powstrzyma kryzys klimatyczny. Tymczasem nowoczesne aplikacje i technika lubią się na takie kreować.

Jest reklama BMW, przez którą myślałem, że wstanę i wyjdę z kina. Reklamują w niej ogromnego, elektrycznego SUV-a i pokazują modeli, którzy na designerskich ciuchach mieli ponaszywane hasła strajku klimatycznego, np. „nie ma planety B”. Czyli przychodzi korporacja i używa tych haseł, żeby reklamować swoje auto elektryczne. Ja je lubię, bo redukują smog, ale nie są rozwiązaniem systemowym na dłuższą metę. Siedzę sobie czasem w takiej kawiarence w Szczecinie i widzę, jak ludzie z Niemiec przyjeżdżają tankować polski prąd z elektrowni węglowych – i w tym momencie to jest cała ta ekologia. O ile nie będzie wielkiej, systemowej zmiany, gdzie przejdziemy na czystą energię, czyli atom i odnawialne źródła energii, to żadna aplikacja w niczym tu nie pomoże.

To prawda, moc aplikacji jest ograniczona, ale z drugiej strony jasno piszesz w swojej książce, że aplikacje są polityczne. Te największe korporacje przypominają takie państwa z własnymi rządami i prywatnymi regulaminami. I kwestia regulowania ich to chyba jedno z największych wyzwań, przed jakim stoimy.

Kwestia tego, jak uregulować te korporacje cały czas spędza mi sen z powiek. Kończę książkę sloganem o demokratycznej kontroli. Widzimy w Chinach, jak wygląda totalitarna kontrola nad aplikacjami. Kiedy tamtejszy rząd uznał, że dzieci za dużo grają w gry, to po prostu je wyłączył. I poniekąd ja to rozumiem, choć nie popieram. Ważne jest prześledzenie procesu, jak do tego doszło.

Chiński rząd zidentyfikował problem, stwierdził, jakie są jego konsekwencje, znalazł rozwiązanie i je wprowadził. Pamiętajmy też, że kultura grania w Chinach różni się od europejskiej. Tam jest więcej uzależniających mechanizmów, np. elementów hazardowych. To, co u nas jest uznawane za negatywne, tam jest normą. I chciałbym, żebyśmy działali w taki sam sposób – to znaczy potrafili zidentyfikować problem i następnie znaleźć rozwiązanie, ale oczywiście z poszanowaniem zasad demokracji. Polak się nie zgodzi, żeby przyszedł rząd i wyłączył mu gierki.

Tymczasem to, co oglądamy, to jakiś teatrzyk. Co jakiś czas wezwą Zuckerberga na dywanik, pokażą go w telewizji, jak siedzi blady i roztrzęsiony i odpowiada na pytania, a potem mało się zmienia. Bo póki to jest system kapitalistyczny, to dopóty on będzie służył kapitałowi. Więc dopóki za rzeczy, które nas dręczą, odpowiada kapitał, nie jesteśmy w stanie w ramach tego systemu za wiele zdziałać.

Widać w krajach socjaldemokratycznych jak Szwecja czy Niemcy, że da się to zrobić, jeśli się chce. Przykład tych ostatnich pokazuje, jak doświadczenia z przeszłości, np. inwigilacji przez Gestapo czy Stasi, są obecne w popkulturze i w świadomości Niemców, co przekłada się na technologię. W Berlinie wszędzie płaci się gotówką, a Google nie zostało tam wpuszczone, żeby zrobić zdjęcia wszystkim ulicom, co nawet dzisiaj można zobaczyć, że tam są stare zdjęcia sprzed 10 lat.

Żeby wyjść odrobinę z tego dekadenckiego nastroju – spora część książki jest napisana w taki nostalgiczny sposób, gdzie opisujesz drogę elektroniki użytkowej aż do momentu, jak to wygląda dzisiaj. I pytanie, czy dziś szczególnie tęsknisz za czymś lub doceniasz starsze rozwiązania z perspektywy czasu?

Ja wiem, że to brzmi nostalgicznie, ale nie tyle chciałem robić nostalgiczną wycieczkę, co pokazać, że to była ewolucja, że to wszystko nie zleciało z kosmosu. To dlatego, żebyśmy nie traktowali aplikacji jak jakiegoś ciała obcego, bo one cały czas odpowiadały na jakieś potrzeby.

A to, za czym tęsknię, to chyba stary iPod. Dzięki niemu można było mieć swoją dyskografię zawsze ze sobą na dysku. A teraz by to tak nie zadziałało, bo jest już za dużo wszystkiego, żyjemy w kompletnym przeładowaniu.

Apple iPod różne generacje
Źródło: YouTube/512 Pixels

iPod dawał Ci możliwość skupienia się na muzyce, spokojnej, uważnej konsumpcji. To trochę jak z TikTokiem, o czym wspominaliśmy.

Tak, chociaż zdaję sobie sprawę, że Spotify jest dużo wygodniejsze i fajniejsze. Dzięki temu teraz słucham muzyki, do której nie miałem kiedyś jak trafić. Tylko że Spotify nie jest fajne dla twórców. Oni zarabiali na muzyce sprzedawanej właśnie na iPody czy na płytach CD (sam ciągle zresztą je kupuję). Odrodzenie winyla natomiast pokazuje, że cały czas mamy potrzebę uczestniczenia w muzyce w sensie fizycznym, bo ta cyfrowość sprawia, że nie mamy czego dotykać. A dotyk jest nam potrzebny. Mnie to cieszy jako pisarza, bo papierowe książki też będą ciągle żyły. Może w jakiejś swojej niszy, ale będą.

Pod koniec „Zabójczych aplikacji” pokazujesz, w jaki sposób dzieci mogą korzystać z telefonu rozważnie. Byłbyś w stanie udzielić tym bardziej dojrzałym użytkownikom takich niebanalnych rad, jak świadomie i rozważnie korzystać z aplikacji?

Dzieciom dużo łatwiej jest coś wytłumaczyć niż dorosłym, bo mają bardziej otwarte umysły. Dorosłym bym po prostu sugerował, żeby nie wchodzili w dyskusje z trollami na Twitterze i sprawdzali, skąd są wiadomości, które podają dalej. Ale to jest jednak ciężka praca, żeby sprawdzić, skąd pochodzi wiadomość, bo ludzie są zbyt wygodni. I znowu, jesteśmy współwinni temu, bo problem fake newsów polega na tym, że ludzie ich chcą, bo one ich utulają w wygodnej banieczce, w której ich światopogląd jest reprezentowany, a prawda ich nie interesuje. Na dorosłych nie mam pomysłu. (śmiech)

I tym pozytywnym akcentem podziękuję Ci za rozmowę!

Dziękuję, przyjemnie mi się rozmawiało!