Michał Pol: Widzę się jako ambasador esportu w zawodowym sporcie

Przed rozmową z Michałem Polem postawiłem tezę, że jest on najbardziej punkowym dziennikarzem sportowym w Polsce. Nie broniłem jej za wszelką cenę, a jednak w trakcie rozmowy okazało się, że za moją teorią istnieją spore przesłanki: dymy i kociołki na streamach, brawurowa aktywność w social mediach i zamiłowanie do esportu, na które ze zdziwieniem patrzy część jego kolegów po fachu. Michał opowiedział mi także o kulisach powstawania Kanału Sportowego i przekonał, że pewnych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć.

Dziennikarz sportowy czy influencer?

Michał, czy Ty lubisz muzykę punkrockową?

Tak! Bardzo lubię muzykę punkrockową. Chodziłem na koncerty punkrockowe, których w moich latach nie było za dużo, bo to były czasy schyłkowego PRL-u. Byłem raz na koncercie zespołu Siekiera czy wczesnego Kultu. Przede wszystkim słuchałem wtedy tej muzyki w dostępnych stacjach radiowych. Pamiętam, że nagrywałem całe płyty, przystawiając głośnik do głośnika magnetofonu szpulowego i skasowałem tacie w ten sposób jakieś ważne nagrania. Teraz dzięki Spotify jest łatwość przypominania sobie tych kawałków. Zrobiłem sobie nawet playlistę punkową z ulubionymi kawałkami.

Czyli dobrze Cię wyczułem! A zapytałem Cię o to, ponieważ wokalista mojego ulubionego zespołu Rise Against kiedyś powiedział, że czasem w życiu trzeba wyskoczyć z samolotu bez świadomości, czy na plecach masz spadochron. I ja mam wrażenie, że Ty takich skoków w swojej karierze zawodowej wykonałeś przynajmniej kilka. Zgodzisz się z tym?

Trochę tak, ale to może nie do końca były takie skoki, bo ja nie wyskakiwałem z bezpiecznej pracy, zawsze gdzieś tam w tle ją miałem. Jeśli już, to skok bez spadochronu robiłem we wszystkie nowe kanały komunikacyjne, jakie tylko się pojawiały. 

Pierwszym z nich był Twitter, na którym absolutnie nikogo nie było, więc tweetowałem z kolegą siedzącym obok mnie przy biurku. Nikogo tam nie znaliśmy. Pamiętam, że Zbigniew Hołdys był jednym z pierwszych użytkowników i byłem bardzo szczęśliwy, że mnie zaczął obserwować. Do dzisiaj się followujemy i znamy. Podczas mundialu w RPA w 2010 roku rozmawialiśmy wiele o piłce i wielokrotnie mnie zainspirował. Mimo że nie było tam wielu użytkowników, to można było spotkać niesamowitych ludzi i sobie z nimi rozmawiać.

Natomiast ten skok bez spadochronu to o tyle trafne porównanie, że ja nigdy nie robiłem tego z kalkulacji. Kto mógł przewidzieć, czym stanie się  Twitter? Że będę miał tam tak wielką społeczność? Mam dzisiaj ponad 500 tysięcy followujących. Wszystko to robiłem dla funu, ciesząc się z tego.

Jak jest się dziennikarzem sportowym, to jeździ się w miejsca niedostępne dla kibiców. Jest się za kulisami tego wielkiego sportu, prowadzi się rozmowy z gwiazdami, idolami. Na przykład jeździ się na Turniej Czterech Skoczni i spędza 5 sylwestrów z Adamem Małyszem. Ja się cieszyłem tym, co robię i dawałem temu wyraz na wszystkich tych komunikatorach. Więc to nie była żadna kalkulacja na zasadzie: jak ja tu wejdę, to kiedyś może być tak ważne medium, że moja aktywność może się przełożyć na to, że się uniezależnię w pracy w jakiejkolwiek redakcji i będę mógł skomercjalizować swoje media społecznościowe, stać się tzw. influencerem. [Michał grzmi satyrycznym tonem – red.]

No właśnie, dzisiaj granica między dziennikarzem sportowym a influencerem staje się bardzo cienka.

Ja bardzo lubię tę nazwę, bo to są liderzy opinii. Nie jesteśmy tymi influencerami, którzy są znani z tego, że są znani. Jesteśmy znani z opinii, z którą można się zgadzać lub nie. Mam wrażenie, że w naszym przypadku to jest najczystszy rodzaj influenceryzmu, by tak rzec. Ja często się bawię tą nazwą, którą nas ochrzczono.  

Kiedyś zaczęliśmy używać nazwy mejweni wobec dziennikarzy skupionych wokół Misji Futbol. Mejweni z języka hebrajskiego to są wise guys – ci, którzy wiedzą, tacy liderzy opinii. W Nowym Jorku funkcjonowało określenie social media meywen. Czyli już nie guru, ale mejwen. To taki żart, ale to jest też taki dziennikarz, który potrafi stworzyć aktywną społeczność w social mediach, z którą wymienia opinie. W moim przypadku widzowie współkreują programy, które ja tworzę; są współwydawcami, bo ja zawsze idę tym rytmem, który jest na czacie. Po co gadać o tym, co ludzi nie interesuje? Często cała koncepcja programu się zmienia, bo ktoś wprowadza ciekawy wątek i gadamy na ten temat. Zachodzi pełna interakcja i jest to zupełnie naturalne tak jak zresztą w sporcie. Pod względem merytorycznym to też nie jest żadna polityka, gdzie są jakieś dwa zwaśnione plemiona. Oczywiście możemy trafić na plemię Legii i plemię Widzewa, ale one się neutralizują, kiedy rozmawia się o reprezentacji Polski.

Na plemię Widzewa czy Legii najlepiej w ogóle nie trafić w nieodpowiedniej dzielnicy o późnej porze. Swoim kanałem na YouTube, o którym wspomniałeś, potwierdzasz moją tezę, że jesteś najbardziej punkowym dziennikarzem sportowym w Polsce, nawiązując do początku naszej rozmowy. Jak chcesz zrobić sobie dymy na streamie, to je po prostu robisz. Zastanawiałeś się nad tym, skąd w Tobie jest taka swoboda działania? W końcu wśród dziennikarzy sportowych często nie ma aż tak dużego dystansu do własnej osoby i chęci robienia show.

Na pewno jest jakaś chęć robienia show, tylko moi koledzy robią to trochę inaczej. Nie mówię, czy lepiej, czy gorzej – po prostu inaczej, często bardziej merytorycznie. A ja po prostu jestem sobą! Jak zakładałem kanał na YouTube, to na początku robiłem vlogi, ale z czasem uległem nastrojom na czacie. Nie wiedziałem, że jest coś takiego jak dymy czy kociołki, bo nie oglądałem patostreamów. Ale te zabawne rzeczy z patostreamingu pojawiły się, ponieważ ludzie domagali się dymów, to zacząłem robić dymy.

No i to jest właśnie punkowe DIY w praktyce!

Ale jest też oczywiście czas, kiedy mówi się merytorycznie o ważnych sprawach piłkarskich. Ja to robię w studiach, które prowadzę, czy w różnych programach, w których jestem gościem. Podczas transmisji na żywo na YouTube jestem natomiast ze swoją społecznością, a to nie jest telewizja publiczna, gdzie wymagane są jakieś konwenanse. Możemy się powygłupiać z nicków, czy z twojego starego pijanego. Ja na początku nie znałem tego kodu i zakładając kanał, uczyłem się go. Ale to było bardzo zabawne i w ogóle nie widzę w tym niczego ujmującego dziennikarzowi, którym już nie do końca się czuję. Ja teraz czuję się bardziej YouTuberem i bardziej mi odpowiada ta nazwa też dlatego, że widzimy, co się dzieje z dziennikarstwem w Polsce. Widzimy, co się dzieje z podziałem partyjnym, a ja się z tym nigdy nie identyfikowałem i tym bardziej teraz tego nie robię. To zdystansowanie się jest mi wręcz na rękę i kiedy chcę, to jest merytorycznie, a kiedy chcę, to lubię się powygłupiać.

Absolutnie nie chciałem powiedzieć, że w robieniu show jest coś ujmującego. Po prostu wydaje się, że dostosowujesz się do trendów internetu lepiej niż niejeden nastolatek, a do tego masz w sobie jakiś magnetyzm przyciągający inne zwariowane osoby i to działa!

Ciągnie się za mną taka historia, że jestem kojarzony z pączkami, a wszystko zaczęło się przez przypadek, bo wymyśliłem taki vlog o piłkarskich pączusiach – piłkarzach, którzy nie trzymają diety i mają spore brzuchy, np. Ronaldinho. Przy okazji kolega przyniósł mi dwa pączki przed programem, one stały na stoliku i tak mnie kusiły, że zjadłem jednego w trakcie, oblizując palce z lukru. Kto mógł przewidzieć, że to tak podziała na widzów i ich rozbawi? Teraz gdziekolwiek nie jestem i z kim się nie spotykam, zawsze dostaję tony pączusiów. I to się dla mnie źle skończy.

Natomiast w internecie wygrywa wszystko to, co jest naturalne. Każda poza zostałaby rozpracowana. Ludzie akceptują tę naturalność. Pamiętam, kiedy Twitter zaczynał już być modny i po prostu nie wypadało tam nie być, to kolejni politycy tam dołączali i jeden z nich miał wejście w stylu: Cześć! Jestem Grzesiek i uwielbiam surfować po internecie! (śmiech). Rozegrał to po prostu najgorzej i już nie mógł się z tego wygrzebać. Pamiętam też, że za Mariuszem Błaszczakiem ciągnęło się jego proste, krótkie dzień dobry.

Rzeczywiście, nawet takie małe „nietakty” często skreślają daną osobę.

Tak, internauci potrafią kogoś tak samo zaakceptować, jak i zniszczyć, znielubić, dać mu w kość. Myślę też, że dystans do własnej osoby i umiejętność śmiania się z siebie jest bardzo doceniana. Ale to jest śmieszne, kiedy jest naturalne.

Jak ktoś tworzy na mój temat memy, albo mnie nazywają „łysym-kudłatym”, to z drugiej strony to jest fajne! Ja to lubię, bo to jest znak akceptacji. W gruncie rzeczy to jest przyjemne, że ktoś robi mem na mój temat, że ludziom się chce. Ja sam robiłem ich wiele o piłkarzach, np. przerabiając sceny z filmów na jakieś sytuacje piłkarskie. A tutaj nagle sam jestem bohaterem mema. Jest to zabawne i nawet jeśli czasami jest to złośliwe, to nie przekracza pewnej granicy złośliwości, więc bardzo to doceniam.

Michał Pol mem łysy kudłaty
Źródło: Demotywatory

Kanał Sportowy… miał być sportowy

Jasne, memy są nam bardzo potrzebne i w sumie można uznać, że jest to jakiś tam wyznacznik tego, czy kogoś można nazwać influencerem. Natomiast mam wrażenie, że Kanał Sportowy ten poziom influencerskości wśród dziennikarzy sportowych wniósł na zupełnie nowy poziom. Jak powiedziałeś, nie dało się tego przewidzieć, a jednak na tym kanale praktycznie od samego początku lądowało sporo treści rozrywkowych.

To wszystko było przez zupełny przypadek. Każdy z nas na Kanale Sportowym jest inny, każdy ma inny temperament i przygoda każdego z nas była inna w innych mediach. My się od siebie bardzo różnimy. W zamyśle Kanał Sportowy miał być stricte sportowy, bo to miało być przedłużenie Misji Futbol, którą tworzyliśmy z Mateuszem Borkiem i Tomaszem Smokowskim, a czasami wpadał do nas też Krzysztof Stanowski. Wszyscy są niesamowitymi liderami opinii na temat piłki nożnej czy sportu w naszym kraju i raczej planowaliśmy programy głównie merytoryczne.

Ale pandemia sprawiła, że nie mieliśmy możliwości robienia programów o sporcie. Ruszyliśmy 28 lutego, a 13 marca zablokowano większość rozgrywek na kilka miesięcy i nikt nie wiedział, jak długo to potrwa. Przesunięto Euro 2020, na które chcieliśmy robić program. Ale musieliśmy coś robić, bo przed nagraniem pierwszego filmu nasz kanał miał już 70 tysięcy subskrypcji. To oznaczało, że ludzie czekają na nas, że dają nam w ciemno kredyt zaufania. A zaufanie to największa waluta.

Jednym z formatów zupełnie przez przypadek miał być Hejt Park i miał go poprowadzić Krzysztof Stanowski, bo to miał być odpowiednik tego, co robił w radiu Weszło. Pomyśleliśmy zatem, żeby każdy z naszej 4 raz w tygodniu miał swój HP, zapraszał gościa i odbierał telefony od widzów. I ponieważ nie było wydarzeń sportowych, to zaczęliśmy zapraszać ludzi zainteresowanych sportem. Pamiętam, że jednym z pierwszych gości był Quebo, co się zbiegło w czasie z premierą jego płyty i z jego coming outem, o czym u nas opowiadał. Zaraz na początku był Marcin Najman, którego nie wiem do końca, czy można nazwać sportowcem, czy może bardziej showmanem. Ale na pewno nikt nie przypuszczał, że to się tak rozwinie. Okazało się, że ten program ma bardzo dużą akceptowalność i ludzie doceniają, że poznają kogoś nowego, niekoniecznie sportowca. Ale sportowcy też się pojawiają, nie ograniczamy się do piłki. Kiedy mogę, to zapraszam niepełnosprawnych sportowców, paraolimpijczyków, amp futbolistów czy szachistów.

Fajne jest po prostu to, że robimy co chcemy. To jest nasza wielka przewaga nad korporacją, że kiedy nagle Boniek zwalnia Brzęczka, to my w 2 godziny organizujemy ekipę i robimy spontaniczny program na żywo. Każdy już coś wie, nie trzeba się przygotowywać, dzwonimy do dziennikarza ESPN w Stanach Zjednoczonych czy Gmocha w Grecji i potem nasz program ląduje na 1. miejscu w Karcie Na Czasie. Jesteśmy w stanie się tak skrzyknąć, bo co może być piękniejszego, niż spotkać się z kumplami i pogadać o najważniejszych wydarzeniach sportowych, wciągnąć do tego jeszcze ekspertów piłkarskich i widzów, którzy mogą do nas zadzwonić i podzielić się swoją opinią na ten temat?

Tak, rzeczywiście czuć u Was tę radochę działania. W ten przewrotny sposób z Kanału Sportowego powstała taka mieszanka sportowo-kulturowa. Czy w trakcie działalności na KS wyklarowała się u Was jakaś misja, np. żeby pokazać, że nie ma co sportu zawsze traktować śmiertelnie poważnie?

Jan Paweł II powiedział, że sport to najważniejsza z tych najmniej ważnych rzecz i raczej coś takiego chcemy przekazać. Wiemy, jak sport w czasie pandemii okazał się ważny, żeby odciążyć psychicznie miliony kibiców na świecie. Start rozgrywek na całym świecie pomógł zatrzymać w domu wielu kibiców. Są momenty, kiedy bawimy się sportem, a kiedy podchodzimy do niego na poważnie, więc wydaje mi się, że jest to dobrze zbalansowane na naszym kanale. Na pewno będziemy robić merytoryczne programy na Euro 2021, analizujące wszystkie mecze polski i rywali.

Stworzyliśmy też pomeczowe Hejt Parki, kiedy równo z gwizdkiem wchodzimy na antenę i komentujemy z widzami boiskowe wydarzenia. To jest dla mnie takie wejście do pubu prosto ze stadionu, gdzie wszyscy przekrzykując się, gadają o tym co zobaczyli i oceniają to. Cieszę się, że ludzie chcą z nami być, chcą z nami przeżywać te sportowe emocje.

Czy esport to sport?

Świetnie oddałeś sedno tego programu. Natomiast często do HP zapraszasz też esportowców. Wydaje mi się, że akurat Ty jesteś idealną osobą do tego, żeby pokazywać Polakom świat esportu. Jesteś osobą o bardzo otwartej głowie i nie traktujesz nikogo z góry. A ludzie w Polsce często traktują tę dyscyplinę z jakimś dystansem, trochę nie wiedzą jak się do tego wszystkiego zabrać i co o tym właściwie myśleć. Jak Ty to odbierasz?

Doceniam wagę esportu i nie wolno go lekceważyć. Ja nie mówię, że coś jest lepsze czy gorsze, ale doceńmy, że w nim też jest rywalizacja. To jest gigantyczna społeczność, która była bardzo długo niedoceniana w Polsce. Moi koledzy, dziennikarze sportowi, wręcz mnie krytykowali: jak ja, człowiek sportu, mogę się ekscytować esportem? Przecież to nie jest sport! Ja im od początku tłumaczę, że to właśnie nie jest sport i jeśli mówimy o wejściu dyscyplin esportowych do programu Igrzysk Olimpijskich, to nie dlatego, że esportowcy tego chcą, tylko Ruch Olimpijski tego potrzebuje, bo u młodych widzów zwykły sport traci na zainteresowaniu.

Kiedyś zmroziły mnie badania na temat tego, jaką średnią wieku mają widzowie poszczególnych dyscyplin sportowych w USA. Okazało się, że najstarsza jest oczywiście widownia golfa – ponad 60 lat, ale w większości dyscyplin średnia wieku to ponad 50 lat. Piłkę nożną ogląda jeszcze stosunkowo najmłodsza widownia, ale średnia wieku to i tak ponad 40 lat.

oglądalność sportów w tv
Inne badania średniego wieku widowni sportów w telewizji w USA z 2017 roku. Źródło: Statista

A w esporcie średnia wieku zjeżdża do około 25 lat, gdzie mówimy tylko o widowni telewizyjnej. Wiadomo przecież, że najmłodsi oglądają takie rozgrywki na Twitchu czy YouTube.

Ja esportem zainteresowałem się trochę przez moje dzieci. Mój syn grał w Counter-Strike’a i już w 2014 z ciekawości pojechałem na IEM do Katowic. Nagle zobaczyłem pełny spodek widzów reagujących jak na stadionie piłkarskim. Akurat wtedy Virtus.pro, polska drużyna, wygrało cały IEM – to było apogeum ich popularności. Zobaczyłem, jak wielka to jest społeczność, dla której esport jest bardzo ważny. Mój syn i jego koledzy nie mają już telewizorów, nie oglądają sportu, bo dla nich ciekawszy jest esport na 2 ekranach. Na jednym z nich grają w gierkę, a na drugim oglądają jak ktoś streamuje jakiś fantastyczny mecz w CS-a czy LoL-a. Dzisiaj tak młodzi ludzie dzisiaj konsumują swój wolny czas i w ten sposób się bawią.

Do tego pandemia, która zamroziła wydarzenia sportowe i zatrzymała nas w domach sprawiła, że esport miał szansę zakwitnąć. Myślę, że to jest przyszłość. Poznałem mnóstwo fantastycznych esportowców o ciekawym spojrzeniu na świat i na to, co robią. Powtórzę, że to środowisko, którego absolutnie nie wolno lekceważyć. Poza tym to jest fajne! Po prostu trzeba to sobie trochę pooglądać.

A czy jak teraz powiedziałeś, że to jest fajne, to czy nie czułeś, jakby to był jakiś swego rodzaju „coming out”?

Dziennikarze coraz bardziej szanują esport i widzą ten problem. Jedni odnoszą się cały czas z lekceważeniem, ale ja już przeżyłem to lekceważenie. Wielu lekceważyło media społecznościowe na zasadzie, że najważniejszy jest artykuł napisany do gazety, a jakieś internety, robienie wideo to zabawa. Nie chcę się przechwalać, ale ja się bardzo szybko wkręciłem w robienie sportowego wideo. Jeździłem na czołowe mecze ekstraklasy, żeby porozmawiać z jakimś zawodnikiem i robiliśmy takie magazyny na zupełnym spontanie. Mój szef się na mnie wtedy obruszył i powiedział, żebym brał urlop, jak chcę robić takie rzeczy.

Moje uzależnienie od Twittera było troszeczkę obśmiewane, aż do czasu, kiedy w 2011 roku w studiu oglądaliśmy mecz Ligi Mistrzów, w którym Bayern Monachium wygrał z Manchesterem City i najdroższy piłkarz MC nawet nie wszedł z ławki. Zastanawialiśmy się, jak to się stało, że oni przegrywają, zaraz odpadną, a ten trener idiota [Roberto Mancini, przyp. red.] nie wpuszcza Carlosa Teveza na boisko. I dosłownie minutę przed wejściem na antenę przeczytałem na Twitterze, że wiarygodny, angielski dziennikarz napisał, że Carlos Tevez obraził się, że usiadł na ławce rezerwowych. Kiedy Mancini chciał go wpuścić na boisko, to ten odmówił. Trener wtedy rzucił, że to jest koniec Teveza w tym klubie i nigdy już w nim nie zagra. W ten sposób miałem newsa, dzięki któremu nie spekulowaliśmy w pustkę. Pamiętam, że to był jeden z takich momentów, kiedy udowodniłem, że jednak Twitter na coś się przydaje, jeśli śledzi się właściwe osoby.

Michał Pol, Puki Style, Delord na Kanale Sportowym
Michał Pol podczas Hejt Parku z esportowcami Puki Style i Delord

Nie chcę przez to powiedzieć, że dziś wielu tych, którzy wypowiadają się lekceważąco o esporcie za jakiś czas będzie prowadziło programy esportowe. Ale tej siły i tego zainteresowania esportem nic nie zatrzyma. Raczej przyjdzie taki moment, że esport będzie bardziej popularny niż sport. Może takie dyscypliny jak piłka nożna czy koszykówka, a zwłaszcza NBA, zachowają swoją pozycję, ale już teraz zainteresowanie większością dyscyplin olimpijskich jest nieporównywalnie mniejsze niż gier. Jakby popytać w Azji, to gracze w CS-a czy w FIFĘ są dużo bardziej rozpoznawalni w świecie niż np. skoczkowie narciarscy.

Może to naiwne pytanie, ale skoro widzisz taki potencjał w esporcie, to nie bierzesz pod uwagę przebranżowienia się?

Nie, nie patrzę tak na to. Ja jednak bardzo lubię sport, głównie piłkę nożną i czuję się w tym dobrze. Żeby być ekspertem, to musiałbym oglądać dużo więcej streamów i zdecydować się na którąś grę. A tutaj trudno by było wybrać między np. FIFĄ, a CS-em, choć bliżej mi oczywiście do FIFY. Ona zresztą szybciej wejdzie do jakiegoś programu IO niż każda inna strzelanka, chociaż nie można tak powiedzieć o CS-ie, bo to jest gra taktyczna.

Ja ślizgam się po tym świecie. Od czasu do czasu robię jakieś programy o esporcie, rozmawiam z esportowcami o zawodach i turniejach, ale też na bardziej uniwersalne tematy. Jednak wszystkie moje doświadczenia są bardzo pozytywne z tymi zawodnikami, z którymi się spotykałem. Bardzo chętnie będę w ten sposób otwierać dla widzów ten świat. Podsumowując, bardziej niż jako ekspert esportowy, widzę się jako ambasador esportu w zawodowym sporcie.

Brzmi super i myślę, że bardzo dobrze pełnisz swoją rolę. Na Geex zajmujemy się technologią, a wnioskując po Twoim wspomnianym uzależnieniu od Twittera, smartfon jest dla Ciebie jednym z najważniejszych narzędzi pracy. Masz jakieś preferencje do sprzętu, z którego korzystasz? Czy może jest Ci obojętny i wystarczy, że znajdzie się na smartfonie etui z koszulką piłkarza, co powoli staje się Twoim znakiem rozpoznawczym?

Najważniejszy jest w moim przypadku smartfon z dobrym aparatem i dobry powerbank, który zresztą mam dzięki uprzejmości Waszego sklepu. Nie ma większego dramatu dla twitteristy czy YouTubera niż rozładowany smartfon.

Tak się składa, że od kilku lat korzystam ze smartfonów Samsunga. Bardzo dobrze wspominam model Galaxy S7 Edge, którego miałem na IO w Rio De Janeiro. Byłem wtedy w attaché paraolimpijczyków, mieszkałem w wiosce paraolimpijskiej i na legendarnym stadionie Maracana szedłem w ceremonii otwarcia z cała naszą ekipą. To było takie przeżycie, że chciałem to odpowiednio udokumentować, więc kręciłem kamerą 360° ze środka Maracany! Cudowne doświadczenie. Potem próbowałem różnych smartfonów, ale bardzo długo byłem wierny tej S7 Edge.

Bo to był udany smartfon.

Tak. Wypróbowałem w terenie też Samsunga Galaxy S10, na przykład robiąc nim transmisję z finału Ligi Mistrzów w 2019 roku, kiedy tuż po wyjściu ze stadionu zamontowałem go na selfiesticku.

Skoro już wspominamy o sukcesach piłkarskich, to na sam koniec muszę zapytać Cię o to, jak oceniasz szanse Rakowa na wygranie Ekstraklasy w tym roku? [pytanie zadane w styczniu przed startem rundy wiosennej – przyp. red.]

Jestem pełen podziwu dla Rakowa, tego jak szybko się rozwija. Może paradoksalnie właśnie dlatego, że nie ma tam aż takiej presji szybkości, tak dużo im wychodzi. Zbliża się 100-lecie klubu, ale z tego co wiem, to nie było chyba tam żadnej presji, że trzeba zdobyć Mistrzostwo Polski z tej okazji. Raczej jest koncentracja na europejskich pucharach. Mimo wszystko dla mnie faworytem do zdobycia Mistrza Polski jest Legia z uwagi na szeroką kadrę, doświadczenie i całe attaché. Teraz jest tam świetny trener Czesław Michniewicz, nie ujmując niczego nadzwyczajnemu Markowi Papszunowi. Myślę, że Legia, która umie tę presję wytrzymywać, wygra. Z drugiej strony kadra Legii uszczupla się z dnia na dzień, a nie ma wzmocnień. Ale widzę Raków jak najbardziej na podium, może nawet jako wicemistrza. 

Choć oczywiście ta nasza Ekstraklasa jest bardzo nieprzewidywalna w okresie popandemicznym. Inni oczywiście grają dużo częściej, nasi piłkarze odpoczywają więcej niż ich koledzy z Premier League, La Liga czy Serie A, ale wydaje mi się, że nie będzie aż takiej kumulacji meczów w Ekstraklasie, żeby to miało wpłynąć na jakąś sensacje. Niektórzy uważają, że Raków może powtórzyć sensacyjne zdobycie Mistrzostwa Polski przez Piasta Gliwice. Na dzisiaj typowałbym jednak Raków na podium, a Legię jako triumfatora.

Obyś się mylił! Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę.

Dziękuję również!

Pytania od czytelników

Andrzej pyta, jakie są idealne pączki?

Michał: Mmmm pączusie… Jak dla mnie idealne są tylko takie z nadzieniem różanym, lukrem, a nie z żadnym cukrem pudrem i skórką pomarańczową na wierzchu. Nie mogą być za duże, najlepiej jak mieszczą się w dłoni. Próbowałem innych nadzień – np. ostatnio solonego karmelu czy wanilii madagaskarskiej, ale to jednak nie to! No i nie może być śladowych ilości tego nadzienia, tylko musi ono dotrzeć do naszych kubków smakowych już po pierwszym gryzie. Nienawidzę wgryzać się w suchego pączka 😉    

Maciek pyta, czego piłkarze mogą nauczyć się od amp futbolistów?

Przede wszystkim pasji do sportu i do życia. Determinacji i zaangażowania. Jeszcze nie widziałem meczu amp futbolistów, w którym zawodnicy nie graliby na 110%. Żadnego odpuszczania, żadnego przechodzenia obok meczu. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. U naszych piłkarzy niestety jest z tym różnie. I nie mówię tu już o Ekstraklasie, ale nawet o Reprezentacji Polski, jeśli wspomnimy ją z mundialu w Rosji czy eliminacji (o czym wspominał nawet Kamil Glik). U amp futbolistów coś takiego jaki „niski pressing” nie istnieje 😉 

Marek pyta, czy Reprezentacja Polski w piłce nożnej pod wodzą nowego trenera odniesie sukces na Mistrzostwach Europy?

Parafrazując Killera: sam chciałbym to wiedzieć, Marek. Ale uważam, że zmiana selekcjonera była konieczna i wyjdzie kadrze na lepsze. Wierzę, że Paulo Sousa wykorzysta potencjał piłkarzy, czego nie potrafił zrobić Jerzy Brzęczek. W szczególności chodzi mi o Piotra Zielińskiego czy Roberta Lewandowskiego, kapitana reprezentacji, który w tej kadrze strzelał o połowę mniej goli niż za Adama Nawałki.

Pytanie też co definiujemy jako sukces na ME? Dla mnie sukcesem będzie powtórka z Euro 2016, czyli ćwierćfinał, po którym będziemy czuli niedosyt. Sam awans do 1/8 finału sukcesem dla mnie nie będzie, bo przy trzech wychodzących reprezentacjach z grupy to obowiązek.