Mam za sobą kilkanaście godzin korzystania z Lenovo Legion GO i… mieszane uczucia

Gałąź z „pecetowymi handheldami” jest coraz bardziej obciążana nowymi propozycjami od różnych producentów. Protoplastą segmentu był oczywiście Steam Deck, po drodze pojawił się ASUS ROG Ally, a teraz czas na Lenovo Legion GO. Tak się składa, że miałem okazję poobcować z nim dobrych kilkanaście godzin. I choć jest to zdecydowanie za krótko, bym mógł napisać pełnoprawną recenzję, chciałbym podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami, które towarzyszyły mi podczas korzystania z tego urządzenia.

Komfort grania stoi na wysokim poziomie (jak na handhelda)

Muszę przyznać, że kiedy już odpaliłem jakąś grę i „wypracowałem” dla niej odpowiednie ustawienia graficzne, na Lenovo Legion GO grało mi się prześwietnie. Frajda z możliwości grania w pełnoprawne tytuły na tak kompaktowym urządzeniu jest olbrzymia. A już szczególnie, kiedy ta rozgrywka jest wygodna.

Nie miałem co prawda jak dotąd zbyt wiele czasu na testy, bo raptem kilkanaście godzin, natomiast to, co zobaczyłem, w zupełności mi wystarcza, aby potwierdzić, że Lenovo Legion GO został dobrze zaprojektowany pod kątem komfortu i ergonomii grania.

Owszem, jest masywny, a taki Switch wygląda przy nim jak tablet dla przedszkolaka, natomiast są to cechy wynikające ze specyfiki urządzenia, cechy, których potencjalny użytkownik musi być świadom jeszcze przed zakupem.

Poza tym jednak jest naprawdę nieźle. Lenovo Legion GO świetnie leży w dłoniach, choć te czasem będą potrzebować podpórki z uwagi na ciężar urządzenia. Przyciski na padach są rozmieszczone tak, że nietrudno się do nich przyzwyczaić. Same kontrolery są odpinane, tył konsoli ma wyciąganą podstawkę, więc tak naprawdę wcale nie musimy trzymać Legiona w dłoniach. To o tyle interesujące rozwiązanie, że ekran handhelda jest spory i czytelny.

Trudno nie wspomnieć o touchpadzie w prawym kontrolerze, który raz, że umożliwia wygodniejszą nawigację po systemie (warto go umieścić w podstawce dołączonej do zestawu), a dwa – bardzo ułatwia życie w grach FPS, ponieważ celuje się nim skuteczniej niż prawym analogiem.

Pograłem trochę w Dead Space, FIFA 23, Forzę Horizon i Gears 5. Część tytułów odpalałem bezpośrednio na konsoli, część na chmurze, niektóre i tutaj, i tutaj (o tym napisałem więcej w dalszej części tekstu). I pomijając różnego rodzaju problemy techniczne, sam fun z rozgrywki był naprawdę kapitalny, niezależnie od tytułu. Na konkretniejsze informacje, testy i liczby będziecie jednak musieli trochę jeszcze poczekać, bo Legion GO był u mnie zbyt krótko, żebym mógł zweryfikować pełnię jego możliwości.

Na koniec jeszcze mała refleksja. Bo o ile w kontekście wygody rozgrywki za punkt odniesienia weźmiemy inne „pecetowe handheldy”, tak Lenovo Legion GO będzie się wyróżniać plus. Trzeba jednak pamiętać, że z technicznego punktu widzenia jest to po prostu pecet.

W grach online będziemy rywalizować nie z właścicielami innych handheldów, ale głównie z tradycyjnymi pececiarzami. I tutaj niestety użytkownicy Legiona GO będą na nieco gorszej pozycji, bo pady, choć ergonomiczne i funkcjonalne, pod względem skuteczności w grach ustępują duetowi: myszka i klawiatura.

Czas pracy na baterii Lenovo Legion GO

Szału nie ma. Czas pracy na baterii podczas grania wahał się u mnie między 1 a 1,5 godziny. To mało, ale też przewidywalnie, biorąc pod uwagę duży, jakościowy ekran, mocne podzespoły, ale też aktualne możliwości technologiczne akumulatorów w ogóle.

Pytanie jednak, czy skoro obecne technologie nie pozwalają na wykręcanie lepszych czasów na urządzeniach zaprojektowanych jako mobilne, to… czy produkowanie takich urządzeń na ten moment na pewno ma sens?

Lenovo Legion GO

Urządzenie pełne paradoksów

Z jednej strony Lenovo Legion GO zostało zaprojektowane jako urządzenie mobilne, z drugiej – bateria nie pozwala, aby ta mobilność – jak już wspomniałem przed momentem – trwała dłużej niż niespełna półtora godziny. To jednak można (i trzeba) wybaczyć, wszak konkurencja nie jest w stanie zaoferować na tej płaszczyźnie nic lepszego.

Inny paradoks, który wyłapałem, dotyczy korzystania z Game Passa, bo musicie wiedzieć, że kupując Lenovo Legion GO, otrzymacie gratis trzy miesiące dostępu do abonamentu w wersji Ultimate. Samo korzystanie z aplikacji Xbox jest problematyczne, o czym rozpisałem się szerzej w innej sekcji, ale mam też problem z samymi grami. Problem, a raczej paradoks, polega na tym, że mając naprawdę wydajnego handhelda, w dodatku z zadziwiająco dobrym chłodzeniem, w dziewięciu na dziesięć przypadków wygodniej jest mi odpalić grę w chmurze, niż pobierać ją na dysk, żeby wyciskać z konsoli siódme poty.

To, jak dana gra zadziała na Lenovo Legion GO, jest zagadką. Nie mamy tu żadnych standardów, certyfikatów zgodności tytułów z konsolą, tak jak ma to miejsce w przypadku Steam Decka. Pobieracie interesujący Was tytuł z biblioteki Game Passa, zasysacie tłuste gigabajty, co zajmuje sporo czasu, a potem okazuje się, że jeszcze więcej czasu zajmuje grzebanie w ustawieniach graficznych, aby w ogóle uczynić grę grywalną. A przecież finalny efekt, przepełniony kompromisami, na które musicie pójść, i tak może nie być satysfakcjonujący. Sam doświadczyłem tego, próbując zagrać w remake Dead Space.

Tymczasem wystarczyło uruchomić grę w chmurze Game Passa, odczekać minutę lub dwie na połączenie i… grać w bardzo dobrej jakości, przy mniejszej eksploatacji komponentów, mniejszym zużyciu baterii i lepszej kulturze pracy urządzenia.

I tak, wiem, że jestem w ten sposób niewolnikiem połączenia internetowego, natomiast… będąc w domu, tak czy siak jestem w jego zasięgu. Poza domem zresztą, grając offline, też będę niewolnikiem, tyle że nie Wi-Fi, a gniazdka sieciowego.

Kolejny paradoks – wielkość urządzenia (szczególnie gdy spojrzy się na dołączone to zestawu etui) kłóci się mocno z jego mobilną tożsamością. Nie mam problemu z tym, żeby zabrać gdzieś ze sobą Switcha, który – choć większy niż największe smartfony – jest wdzięczny, wygodny i dyskretny w transporcie. Z Lenovo Legion GO jest inaczej. To naprawdę duże urządzenie, wkładane do naprawdę dużego etui i fakt jest taki, że przy transporcie trzeba znaleźć dla niego… naprawdę dużo miejsca.

Lenovo Legion GO vs. Switch

Największa bolączka Lenovo Legion GO? Windows 11

Największym problemem tej skądinąd świetnej konsolki jest Windows 11. Teoretycznie powinien być to atut, wszak system oferuje ogrom możliwości, nie tylko gamingowych. Praktyka jednak okazuje się dość brutalna.

Problem stanowiła dla mnie już sama wstępna konfiguracja systemu. Dotykowy ekran co prawda działa, o czym świadczą „smugi” zostawiane w miejscu dotyku, ale co z tego, skoro system nie zawsze potrafi odczytać dotyk właściwie.

I tak na przykład spędziłem sporo czasu na próbach przejścia do kolejnego okienka w ustawieniach konfiguracyjnych Windows 11, bo albo nie dało się kliknąć w przycisk odpowiedzialny za przejście dalej, albo klawiatura dotykowa nie pojawiała się, kiedy powinna, to znaczy w chwili, gdy występowała konieczność wpisania na przykład hasła do sieci Wi-Fi.

Pokonywanie tych trudności wyglądało trochę karkołomnie. Lenovo Legion GO wykrywa orientację ekranu i automatycznie zmienia ją w zależności od tego, czy trzymamy urządzenie pionowo czy poziomo, co czasem pomagało w tym, aby ekran (albo raczej system) właściwie odczytał tapnięcia palcami. Kiedy to nie skutkowało, konsolkę musiałem włączać i wyłączać.

Niestety gdy system był już gotowy do pracy, problemy z obsługą dotykiem nie znikały. Do tej pory nie udało mi się skonfigurować Epic Games Store, ponieważ przy wpisywaniu danych do logowania nie potrafię wywołać klawiatury ekranowej.

Z aplikacją Xbox, w której zarządzamy grami z Game Passa, też nie jest łatwo. Bardzo często zdarza się, że apka po prostu przestaje reagować na dotyk. Czy to wina dotykowego panelu? Strzelam, że nie, bo okienko da się zminimalizować, tak samo jak da się wyłączyć aplikację i korzystać z innych narzędzi. Wiele wskazuje na to, że problem leży po stronie software’u.

Sam system, na przykład z poziomu pulpitu, też czasem traci wrażliwość na sterowanie dotykiem. Mnie najbardziej irytował brak odpowiedzi na stuknięcia w ikony na pasku zadań. Inne problemy? Lenovo Legion GO miewa trudności z wznowieniem działania systemu po jego uśpieniu.

Zostawiamy urządzenie samo sobie, włącza się wygaszać, potem Legion GO się wyłącza (znamy ten schemat z działania chociażby laptopów). Gdy próbujemy go wybudzić, zdarza się, że wita nas jednolicie czarny ekran, po którym możemy co najwyżej „jeździć” kursorem myszki, bo nic innego już się nie wydarzy i trzeba robić Legionowi twardy reset (nie muszę wspominać, że jeśli mieliście odpaloną w tle grę, istnieje ryzyko utraty danych).

Feeling korzystania z Windowsa 11 w Lenovo Legion GO jest mocno średni, choć trzeba oddać producentowi, że robił, co mógł, aby było inaczej, o czym świadczy chociażby naprawdę nieźle zaprojektowany gładzik na prawym padzie konsolki. Tak czy inaczej wydaje mi się, że aby takie handheldy jak Legion GO znalazły aprobatę u szerokiego grona graczy, potrzebny będzie system – albo przynajmniej nakładka – zaprojektowane specjalnie pod nie, uwzględniające specyfikę korzystania z dotykowego urządzenia z kompaktowym ekranem. Szczególnie jeśli mają z powodzeniem rywalizować ze Steam Deckiem.

Więcej informacji o Lenovo Legion GO znajdziecie w pełnej recenzji

Recenzja, mam nadzieję, pojawi się już niedługo. W mojej głowie będzie uzupełnieniem i rozszerzeniem tego, o czym już tutaj napisałem. Bądźcie więc czujni, zaglądajcie na Geeksa i wypatrujcie recenzji Lenovo Legion GO.