W tym miejscu miała być pełna recenzja. Liczyłem, że gdy w piątek otrzymałem dostęp do gry, wyrobię się z ograniem LEGO Gwiezdnych Wojen: Sagi Skywalkerów do poniedziałkowego popołudnia, czyli do chwili, gdy przestało obowiązywać NDA. Niestety (lub stety) gra okazała się tak przepełniona zawartością, że na dzień przed oficjalną premierą mogę podzielić się co najwyżej pierwszymi wrażeniami z rozgrywki.
LEGO Gwiezdne Wojny: Saga Skywalkerów prowadzi nas przez dziewięć filmów serii Gwiezdnych Wojen.
Powtórzę jeszcze raz: dziewięć filmów. Z czego każdy jest niejako osobną grą.
Co ciekawe, przygodę ze Sagą Skywalkerów możemy rozpocząć według dwóch kluczy. Pierwszym jest chronologia wydarzeń Star Wars. W tym przypadku zaczynamy od „Mrocznego Widma”. Ale możemy również grać zgodnie z kolejnością pojawiania się filmów. Wtedy naszym pierwszym wyborem będzie epizod czwarty, czyli „Nowa Nadzieja” (przy okazji odsyłam do tekstu: „Gwiezdne wojny” – jak oglądać, Panie Imperatorze? Kolejność oglądania filmów z kultowej sagi)
Kampanie oparte o pozostałe filmy są zablokowane na zasadzie „ukończ prequel, by otrzymać dostęp do sequela”.
Samej zawartości jest więc co niemiara, choć po ponad dziesięciu przegranych godzinach trudno mi odpowiedzieć na pytanie, jak dużą grą (w przeliczeniu na godziny wymagane do ukończenia) jest LEGO Gwiezdne Wojny: Saga Skywalkerów. Kiedy piszę ten tekst, na stronie howlongtobeat.com również nie ma żadnych informacji na ten temat.
Szczególnie godne podziwu jest to, jak gra łączy elementy odwzorowujące rzeczywistość (kaniony, pustynie, dżungle itp.) z elementami „klockowymi”. Wygląda to naprawdę dobrze i pozwala zachować balans między LEGO a klimatem realizowanego w grze uniwersum.
Imponująca jest również liczba dostępnych map (zakładam, że nie widziałem nawet 20% z nich); każda różni się od siebie, choć trzeba też przyznać, że w większych lokacjach znajdziemy sporo powtarzalnych elementów otoczenia, co na dłuższą metę może być nużące.
Atrakcyjność wizualna LEGO Gwiezdnych Wojen: Sagi Skywalkerów nie sprawia, że grę można nazywać tytułem godnym miana „nowej generacji”. Ale też wątpliwe, aby tytuł z LEGO w tytule miał takie ambicje.
Sam fakt pełnej polskiej wersji językowej jest czymś, obok czego nie można przejść obojętnie. W praktyce jednak wypada to mocno średnio. O ile reżyserowane cutscenki wypadają jeszcze akceptowalnie, tak dialogi „w toku akcji” lub okazyjne wypowiedzi NPC-ów są dramatycznie sztuczne i nijak nie wpisują się w charakterystyczny dla LEGO humor.
Choć już kilkukrotnie wspomniałem, jak wiele zawartości czeka na nas w Sadze Skywalkerów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie dotrwam do ostatniego „filmu w grze”. Gra w dużej mierze opiera się na wykonywaniu podobnych czynności.
Szczególnie zbieranie klocków (jako surowców do ulepszania i waluty wewnątrz gry), czy to zwykłych, czy unikatowych, jest niezwykle nużące, bo sprowadza się do bezmyślnej dewastacji otoczenia. I tak na przykład możemy wejść do domu lub pomieszczenia jakiegoś NPC, zdemolować wszystko, co się da, a on nawet nie zareaguje.
Owszem, możemy z tego zrezygnować i iść cały czas ścieżką wyznaczaną przez tryb fabularny, ale wtedy nie zbierzemy surowców potrzebnych do tego, by ulepszyć nasze postaci. Albo zbierzemy ich zbyt mało. Na początku rozwałka może i sprawia satysfakcję, ale eksploracja sprowadzająca się do niszczenia wszystkiego, co „klockowe”, szybko się nudzi.
Podobnie zresztą jak walka. Niby każda postać jest pod tym względem trochę inna, ale jednak po pewnym czasie nie robi mi różnicy, czy przełączę się na Obi-Wana Kenobiego, czy na młodego Anakina, czy kogokolwiek innego. Kombinacje ciosów nie są zbyt wyszukane, różnorodność ataków również i po pewnym czasie można złapać się na wrażeniu, że walka nie jest przyjemnością, ale przykrym czynem koniecznym.
Dla urozmaicenia mamy od czasu do czasu wplatane różne mechaniki. W „Nowej Nadziei” na przykład wcielimy się w młodego Anakina, by przystąpić do wyścigu ścigaczy na Tatooine. Gdy zaczęło się odliczanie do startu, spodziewałem się świetnego, satysfakcjonującego przerywnika od rozwalania klocków. Niestety sterowanie i sama trasa, na której trudno było ogarnąć, co właściwie się dzieje, sprawiły, że zapragnąłem po prostu mieć wyścig za sobą i więcej do niego nie wracać.
Od czasu do czasu pojawia się też możliwość skorzystania z wierzchowca. We wspomnianym Tatooine na przykład możemy przejść na jego grzbiecie przez całą osadą, tratując wszystko i wszystkich, nawet nieumyślnie. Nie żebym wymagał od gry o klockach LEGO realizmu, ale trochę wiarygodności gameplayowej jednak by się przydało.
Czego jeszcze mi brakuje, jeśli chodzi o rozgrywkę, to wyrazistego pomysłu na to, jak podkreślić „klockowość” marki LEGO. Niby pojawiają się sekwencje budowania z klocków określonych konstrukcji, ale wystarczy do tego wyłącznie trzymać jeden klawisz, a reszta dzieje się samoistnie. W zasadzie o skojarzeniu z LEGO możemy tu mówić głównie przez pryzmat estetyki i humoru, jaki marka wypracowała sobie, odkąd otworzyła się na gry i filmy, a nie dlatego, że mamy do czynienia z firmą produkującą klocki.
Ta gra to jeden wielki easter egg. Już sam fakt „odtwarzania” filmów, które są ikonami kinematografii, w luźnej, niezobowiązującej i bardzo otwartej konwencji, sprawia, że można tak ten tytuł określać. A warto wspomnieć, że znajdziemy tu nawiązania nie tylko do Star Wars. Szczegółów jednak zdradzać nie zamierzam.
Każda cutscenka jest zabawna, kreatywna i pełna różnorakich odniesień, jednocześnie trzymająca się filmowego pierwowzoru, choć na swój zwariowany sposób. Dla mnie to chyba największy atut tej produkcji. Choć nie jestem fanem Gwiezdnych Wojen, szalenie doceniam tak osobliwą adaptację i gdyby LEGO zrobiło w ten sposób grową „Grę o Tron”, kupiłbym ją dla samych intertekstualnych smaczków.
Oczywiście na pewno znajdą się ortodoksi, dla których to będzie profanacja, ale gry LEGO eksploatujące uniwersum Gwiezdnych Wojen istnieją nie od dzisiaj i ciągle mają się dobrze.
Liczba wszystkich mechanik, znajdziek, rzeczy do zdobywania i odblokowywania jest przytłaczająca. I fakt, że wszystko wytłumaczone jest „jak krowie w rowie” w formie poradników wewnątrz gry, jest tego zwyczajnie za dużo. Gdy wejdzie się do menu gry i zobaczy te wszystkie nieprzeczytane notatki dotyczące mechanik gry, można dostać niemałego fioła. A potem i tak się okazuje, że w gruncie rzeczy chodzi o rozwalanie wszystkich klocków i zbieranie klockowych diamencików.
Zastanawiam się, czy jako gracz nie wolałbym, aby Saga Skywalkerów oferowała mniej, jeśli to „mniej” byłoby lepiej dopracowane i dawało więcej funu z rozgrywki. Na ten moment, a nie skończyłem nawet jednej kampanii, czuję się zmęczony jak po 40 godzinach w Assassin’s Creed: Valhalla.
Z drugiej strony… być może tak jak gra Ubisoftu Saga Skywalkerów jest pozycją, którą trzeba sobie umiejętnie dawkować, żeby się nie znudzić, ale co jakiś czas wracać z apetytem po więcej?
W momencie, gdy piszę ten tekst, w sieci nie ma żadnych opinii dotyczących gry. Strona nowego LEGO Star Wars na Metacritic jest pusta, a na YouTube widziałem tylko jeden anglojęzyczny film, w którym autor przestrzega przed kupowaniem gry. Jestem bardzo ciekaw, jak Saga Skywalkerów zostanie przyjęta przez graczy na całym świecie. Mnie nie powaliła, ale być może inni znajdą w niej coś, czego ja nie znalazłem?
Na pewno pogram jeszcze w tę grę. Spróbuję ukończyć co najmniej dwie kampanie, aby mieć lepszy obraz tego, na ile tytuł jest powtarzalny w obrębie całej gry. Mam nadzieję, że im dalej w las, tym większa różnorodność na mnie czeka, a jakość contentu, jaki przygotowali twórcy, choć w połowie dorównuje ilości, bo ta niewątpliwie jest imponująca.
Póki co jednak ode mnie mocne 6/10 z adnotacją, że jeśli miałbym płacić za Lego Gwiezdne Wojny: Saga Skywalkerów, to poczekałbym na jakąś większą promocję.
Gigantka..
Anakin ścigał się w „Mrocznym widmie”. „Nowa nadzieja” to część czwarta 🙂