Gears 5 – recenzja. W końcu mamy grę, od której posiadacze PS4 mogą poczuć pieczenie

Zaczniemy od spoilera, którym w zasadzie moglibyśmy zakończyć recenzowanie. Gears 5 to piekielnie dobra gra. Co prawda podchodziłem do niej jak weganin do pęta kiełbasy (tj. dość sceptycznie), mając w pamięci monotonne Gears of War 4, które wynudziło mnie niepomiernie. Z każdą godziną spędzoną wśród hord mutantów coraz bardziej jednak zdawałem sobie sprawę, że mam do czynienia z produkcją ze wszech miar wspaniałą. Zaraz wytłumaczę dlaczego.

Roje, muskularne torsy i przykręcone kurki z testosteronem

Ponieważ od zawsze traktowałem gry przede wszystkim jako nośnik dla ciekawych historii, zaczniemy po mojemu – od naszkicowania kontekstu fabularnego. W Gears 5 dostajemy postaci, które zdążyliśmy już poznać w poprzedniej części, m.in. legendarnego Marcusa Feniksa, jego syna JD czy Kait Diaz. I choć na początku wydaje się, że w tle będzie nieustannie majaczyć nam saga familii Feniksów, wszak na pierwszych etapach wcielamy się w postać JD, większość gry jednak obserwujemy zza pleców Kait.

Generalnie akcja Gears 5 to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z poprzedniej odsłony, choć bohaterowie, zwłaszcza „młoda gwardia” przeszli charakterologiczną przemianę. W Gears of War 4 bywali wręcz nie do zniesienia, non stop zasypując nas żartami rodem z gimnazjalnych ławek, teraz natomiast stali się… jacyś. Są pełnokrwiści, humor im się wyostrzył, wyinteligentniał, a charaktery nabrały na złożoności.

Wracając jednak do fabuły, zaczynamy w zasadzie od tego, co zawsze – od masakrowania niezliczonych hord potworów JD Feniksem. Potem jednak historia nabiera rozpędu, a my zmieniamy perspektywę jej poznawania na bardziej kobiecą. Główną rolę w przedstawieniu przejmuje bowiem Kate Diaz, która w wyniku takich a nie innych (co by wiele nie zdradzać) okoliczności wyrusza na eksplorację pięknej i zarazem niebezpiecznej planety Sera. Celów ma przed sobą kilka – dowiedzieć się czegoś o Szarańczy, ale też odkryć to wszystko, co kryje się za trapiącymi ją koszmarami. W tle mamy też wątek Młota Świtu – potężnej broni znajdującej się na orbicie – którego nasi protagoniści chcą uruchomić.

gears 5 recenzja

Fabuła nie jest może jakoś specjalnie wyszukana, szokująca, przyprawiająca o gęsią skórkę, niemniej skonstruowana została bardzo sprawnie i znakomicie komponuje się z mechaniką całej rozgrywki. Historia trzyma się kupy i jest opakowana znośną ilością emocjonalności. Dialogi brzmią dobrze, choć czasem przebija się przez nie niepotrzebny patos, na wyróżnienie zasługuje też sprawne przedstawienie relacji między poszczególnymi postaciami. No i zakończenie. Jest mocne i nie pozostawia wątpliwości co do tego, od którego momentu rozpocznie się kolejna część Gearsów.

Trochę gorzej wygląda polskie tłumaczenie. Momentami miałem wrażenie, że osoby odpowiedzialne za przekładanie dialogów nie do końca potrafiły poradzić sobie z angielskimi idiomami, a także z frazami, których z nie powinny tłumaczyć dosłownie. Z drugiej strony udało się przemycić kilka smaczków typowo polskich, które brzmią całkiem nieźle. Wszystko to sprawia, że jestem trochę zdezorientowany; mam wrażenie, że jeśli tłumaczeniami zajmował się zespół ludzi, to część zasługuje na podwyżkę, a część na 24-godzinnego karnego jeżyka w zamkniętym pokoju, w którym wybrzmiewa muzyka zespołu Feel.

Gears 5 Kait Ahaś
Jak można przetłumaczyć angielskie "Ok" mające wyrazić zaskoczenie? No, na przykład tak...

Ach, byłbym zapomniał, jeśli zaczynacie swoją przygodę z serią właśnie od Gears 5, teoretycznie powinniście mimo wszystko zagrać w Gears of War 4, aby ogarnąć wydarzenia fabularne. Na szczęście studio The Coallition pomyślało o takich graczach, przygotowując filmy ze streszczeniami nie tylko poprzedniej części, ale i całej serii.

Ewolucja Gears 5 jest na swój sposób rewolucyjna

Umówmy się – piąte Gearsy nie przekreślają dorobku całej serii i nie definiują jej na nowo. Wciąż mamy do czynienia z tym samym konceptem trzecioosobowej strzelanki z systemem osłon. Tak jak w poprzednich częściach, tu także nie brakuje nam wrogów do unicestwiania, bo mechanika w gruncie rzeczy dalej sprowadza się do wypluwania niezliczonych ilości amunicji.

Tym, co odróżnia Gears 5 chociażby od Gears of War 4, jest przede wszystkim drobiazgowość w realizacji każdego elementu rozgrywki. Co z tego, że dalej strzelamy i chowamy się za odsłonami, skoro teraz jest to tak satysfakcjogenne, że zanim dopadnie nas monotonia, będziemy już dawno po ukończeniu kampanii fabularnej.

Naszych wrogów eliminujemy na wiele sposobów. Od tradycyjnego zasypywania ich gradem pocisków, przez wyciąganie ich zza osłon i dobijanie rękoma lub tym, co się w nich znajduje. Nie zabrakło oczywiście legendarnego lancera z piłą mechaniczną, która daje psychopatyczną satysfakcję w zetknięciu ze skórą przeciwnika. Są też nowe bronie, jak na przykład karabin zamrażający.

Świetnie spisuje się charakterystyczne dla serii tzw. aktywne przeładowywanie. Polega ono na tym, że podczas standardowego przeładowywania trzeba w odpowiednim momencie wcisnąć raz jeszcze „r” na klawiaturze. Gdy to się uda, zyskujemy na czasie, a przy perfekcyjnym aktywnym ładowaniu generujemy nawet większe obrażenia.

Sztuczna inteligencja wrogów jest bardziej „inteligentna” niż „sztuczna” i na wyższych poziomach trudności gra staje się prawdziwym wyzwaniem. Ważnym elementem każdej potyczki jest…

Jack – dron bojowy, którego można polubić

Lewituje nad nami na każdym kroku, możemy ulepszać go na wiele sposobów przy użyciu komponentów i różnych znalezisk. Przede wszystkim jednak warto wspomnieć o tym, że jego obecność potrafi być kluczowa dla przebiegu każdej bitwy.

Jack potrafi generować impulsy umożliwiające zlokalizowanie wrogów, którzy nie są widoczni na pierwszy rzut oka. Może wzmocnić nas o chwilową nieśmiertelność, dzięki której przebiegniemy bez szwanku przez ścianę ognia. W razie braku amunicji natomiast przetransportuje nam broń oddaloną o dziesiątki metrów od nas.

Jak dla mnie Jack dodaje do gry nutę – ekhm… – ­ cyberpunku. I bardzo dobrze.

Warto nadmienić, że jego ulepszanie to nie jest byle kosmetyka, której nie odczujemy. Wręcz przeciwnie, z każdym upgrade’em Jack robi coraz lepszą robotę.

Gears 5 Jack dron

Można się wyżyć, można odpocząć i zebrać myśli

Rozgrywka w Gears 5 jest bardzo dynamiczna, co nie jest nowością, bo w poprzednich częściach również cały czas coś się działo. W takim Gears of War 4 jednak można było się tym zmęczyć. Wiem, bo grałem i wiele było momentów, w których czułem się odstraszony kolejną potyczką rozpoczętą tuż po świeżo zakończonej.

W najnowszej odsłonie twórcom udało się znaleźć odpowiedni balans w serwowaniu graczowi wrażeń. Choć nie brak wyczerpujących starć, mamy również fragmenty, które zdecydowanie zwalniają narrację, wysuwając na plan pierwszy chociażby kwestie dialogowe. Jak dla mnie jest to olbrzymi plus i progres względem poprzednich Gearsów.

Dalej mamy do czynienia z dość liniową rozgrywką, ale twórcy dołączyli również rozległe etapy, które sprawiają wrażenie otwartych światów. I byłoby to soczystym 9/10, gdyby nie fakt, że te lokacje, choć piękne, są puste i służą wyłącznie za przestrzeń między punktem A i punktem B, do którego mamy za zadanie dotrzeć. Szkoda tylko, że zabrakło jakichś elementów interaktywnych, bo na dobrą sprawę nie ma w nich czego robić.

Trudno nie wspomnieć też o tym, że kampania jest dość krótka. Ukończenie jej zajęło mi mniej niż dwadzieścia godzin. Normalnie pewnie zacząłbym marudzić, ale w przypadku Gears 5 twórcy przygotowali imponującą liczbę różnych trybów rozgrywki. Samą kampanię możemy na przykład przejść raz jeszcze w trybie kooperacyjnym w towarzystwie dwóch innych graczy. Do tego mamy tryby survivalowe, deathmatchowe, zdobywanie punktów na mapie, ucieczki z ula i wiele innych.

Gra sieciowa potrafi dostarczyć wagony frajdy, choć kwestie „zakulisowe”, a więc odblokowywanie nowych rzeczy są dość nieczytelne. Mnie do tej pory nie udało się w tym wszystkim połapać, ale mam czas. Może ogarnę.

Gears 5 pustkowie

Jest pięknie, płynnie i miło dla ucha

Do recenzji ogrywałem Gearsy w wersji pecetowej, natomiast w wersję xboksową również miałem okazję zagrać. W kontekście Xbox One mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z ładniejszych gier, jakie widziała ta konsola od początku swojego istnienia. Naprawdę. Malownicze scenerie, żywe barwy (kolejna zmiana w stosunku do poprzedniej części), dopracowane modele postaci, potworów czy animacje. Wszystko wygląda naprawdę imponująco i to nawet na wersji z „S”, którą posiadam.

Wersja pecetowa jedynie wszystko to potwierdza. Gears 5 odpaliłem na gamingowym laptopie Dell G3, którego konfiguracja znajduje się pod linkiem, i byłem urzeczony. Nie dość, że pięknie, to jeszcze płynnie. Nie pamiętam, kiedy (i czy w ogóle kiedykolwiek) widziałem grę, która mogłaby się pochwalić tak znakomitą optymalizacją. Czy to na konsoli, czy na laptopie, wszystko prezentowało się bez zająknięcia (na Xbox One X gra podobno działa w 4K i 60 fps), a jedyne spadki klatek na sekundę miały miejsce – o ironio! – podczas niektórych cutscenek.

Inna rzecz – ani razu nie doświadczyłem choćby jednego glitcha, a spędziłem z grą (w obu wersjach) łącznie jakieś 40 godzin.

Muszę jeszcze zatrzymać się na chwilę przy kwestii muzyki. Zdarza Wam się czytać napisy początkowe w grach? Mnie też nie, tym razem jednak w oko rzuciło mi się nazwisko kompozytora odpowiedzialnego za soundtrack Gears 5. Ramin Djawadi. Kojarzycie? A powinniście, bo to gość, który skomponował muzykę m.in. do Gry o Tron. Obecnie jeden z najbardziej rozchwytywanych kompozytorów w branży filmowej i serialowej. Jak widać, nie tylko tam. Tak czy inaczej, warstwa audialna w piątych Gearsach jest przecudowna. Kropka.

Gears 5 gameplay

Czy warto zagrać w Gears 5?

Bez wątpienia w historii serii jest to odsłona stworzona z największym rozmachem. Usunięto jej z tytułu „of war”, ale na każdym innym polu jest bogatsza, pełniejsza i… po prostu lepsza od poprzedniczek. Jeśli zastanawiacie się nad tym, czy zagrać w Gears 5, ale tak jak do niedawna czujecie rezerwę w związku z nudnym Gears of War 4, zaprawdę powiadam Wam – warto.

Minusy

Plusy