Zanim rozbłysną światła wyświetlacza Xiaomi Redmi 6A
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy (i dłonie), była jakość wykonania. Choć Redmi 6A łapie się do wagi piórkowej, pokrywający go plastik sprawia wrażenie trwałego. Testów powietrznych co prawda nie przeprowadzałem, ale jestem pewien, że smartfon ten przetrwa niejeden upadek.
Matowy tył przyjemnie łaskocze po opuszkach, choć jest to przyjemność okupiona zbierającymi się odciskami palców; po kilku dniach testowania detektywi z „Kryminalnych Zagadek Miami” z łatwością powiązaliby telefon ze mną. Ku mojemu zaskoczeniu testy dużo lepiej zniósł front. Wprawdzie spoglądając na ekran pod kątem, dostrzegłem „ślady zbrodni”, niemniej jak na tak intensywne kilka dni eksploatacji, wciąż jest czysto, estetycznie i ze znamionami nowości.
Wyróżniłbym też osobne sloty na dwie karty nano SIM i kartę pamięci microSD. Niby detal, ale gdy przypomnę sobie konieczność kompromisu w moim prywatnym telefonie (albo dwa micro SIM-y, albo jeden z kartą pamięci), od razu robi mi się jakoś tak cieplej na serduszku.
Czy jest coś, co nieszczególnie przypadło mi do gustu? Owszem – głośnik schowany w dolnej części tylnej obudowy. Aby nie zasłonić go palcami, musiałem wyjść poza wyrobiony nawyk trzymania telefonu, co było dość uciążliwe.