Współczesna polszczyzna chłonie anglicyzmy z gracją niemowlęcej pupy, przyjmującej bezkrytycznie wszystko, co się w nią wsmaruje. Jednym z popularniejszych ostatnio gatunków inwazyjnych w naszym języku jest „scroll”, który rozpanoszył się na tyle, że szybko spłodził średnio urokliwego bękarta w postaci odrzeczownikowego czasownika „scrollować”. Co ciekawe, za torturującym ucho signifiant skrywa się równie nieprzyjemne signifié. Okazuje się bowiem, że ciągłe scrollowanie może rujnować nasze życie psychiczne.
Jeszcze do niedawna „scroll” oznaczał niemal wyłącznie „zwój”, czyli taką ultra retro książkę, którą czyta się wybitnie niewygodnie. Wyobraźcie sobie 10-metrowe pasmo papieru (choć pierwotnie wykorzystywano głównie papirus, skóry, płótna czy pergamin), zwinięte w rulon. Rozwijacie to ustrojstwo, pionowo lub poziomo, niczym pierwszy lepszy kinowy pirat mapę ze skarbami, po czym przystępujecie do lektury. Gdyby nie specjalne drążki po obu stronach, w ogóle nie dałoby się tego zrobić, bo krawędzie wstęgi zaczęłyby się zwijać, kiedy tylko przestalibyście przytrzymywać je dłońmi.
Na szczęście już w 2. wieku naszej ery ludzie zdali sobie sprawę, że zwoje to coś, czego na dłuższą metę nie da się czytać. Wtedy to właśnie zwój zaczął być wypierany przez kodeks, czyli formę książki, którą znamy po dziś dzień – z grzbietem i zapisanymi po obu stronach kartami.
Dziś tradycyjne zwoje pojawiają się co najwyżej w literaturze fantasy klasy B, jak gdyby księgi były zbyt mainstreamowe dla smoków, elfów czy mięśniaków w przyciasnych majtasach (których i tak nikt by nie posądzał o umiejętność czytania). Albo w tytułach serii RPG Fantasy, czego przykładem może być kultowe The Elder Scrolls, czyli tytuł dla zadeklarowanych abstynentów seksualnych.
Słowo „scroll” tłumaczy się też czasem jako „rolka”, w znaczeniu np. „rolki papieru toaletowego” (ang. scroll of toilet paper), którym można… no, sami wiecie, co.
„Pokrętło”, „kółko”, „rolka”… popularny „teges szmeges do przewijania” na myszce komputerowej ma wiele potocznych nazw. W dobie postępującego ponglishu coraz częściej jednak nazywamy ją „scrollem”, na cześć „scrollowania”, czyli przewijania zawartości ekranu (w tym przypadku laptopa lub desktopa), na przykład stronach www w przeglądarce internetowej.
W tym momencie sytuacja covida znacząco się uspokoiła. Przynajmniej w porównaniu z pierwszą połową 2020 roku. Wtedy to świat pogrążał się w pandemii COVID-19, a media przez 24 na dobę wręcz zarzygiwały nas doniesieniami na temat zachorowań, zgonów, prognoz, szczepionek, zamykania lasów, otwierania lasów itp., itd.
Sytuacja wymusiła na ludziach izolację we własnych czterech ścianach, a dodatkowa porcja wolnego czasu motywowała nas do śledzenia sytuacji w Polsce i na świecie. Efekt w wielu przypadkach był mniej więcej taki:
Okazuje się, że taki tryb funkcjonowania, niezwykle wyniszczający psychicznie, ma nawet swoją nazwę.
Według anglojęzycznej Wikipedii doomscrollingiem określa się spędzanie nadmiernej ilości czasu na przyswajanie dystopijnych wiadomości. Zwiększona konsumpcja tego typu treści, o czym już wspominaliśmy, może skutkować u części doomscrollerów występowaniem szkodliwych reakcji psychofizjologicznych.
Sam termin jest stosunkowo młody; według dziennikarki finansowej Karen Ho powstał w październiku 2018 roku na Twitterze. Wbrew pozorom nie stanowi jednak wymysłu naszych czasów. Doomscrolling czasem porównuje się do innego zjawiska, opisanego jeszcze w latach 70. XX wieku, czyli syndromu średniego świata.
W dużym skrócie: „mean world syndrome” to zniekształcony pogląd o świecie, który jawi się człowiekowi jako miejsce bardziej niebezpieczne, niż jest w rzeczywistości. Wszystko za sprawą długotrwałego (umiarkowanego lub intensywnego) znajdowania się pod wpływem pesymistycznych, uwypuklających przemoc treści płynących ze środków masowego przekazu.
W ten sposób, co udowodniły badania, człowiek nabiera apetytu na kolejne tego typu treści, często dobitniejsze w przekazie, napędzając błędne koło, które potem trudno unieruchomić.
Wróćmy jednak do „doomscrollingu”. Bardzo ciekawie i wymownie wygląda etymologia tego terminu. To zbitka dwóch słów: „scrollingu”, który już zdążyliśmy omówić, oraz „doom”. To drugie ma w języku polskim pokaźną litanię tłumaczeń: od „losu”, przez „fatum”, „przeznaczenie”, na „zatraceniu” kończąc. I to właśnie w tym ostatnim znaczeniu należałoby doszukiwać się istoty tego, czym jest doomscrolling, a więc „zatraceniem się w scrollowaniu”. Czasem też mówi się o „scrollowaniu zagłady”.
Konsekwencje doomscrollingu dla naszego zdrowia mogą być naprawdę przykre. Zwykle zaczyna się niewinnie, od poszukiwania odpowiedzi na dręczące nas pytanie. Nasz mózg wysyła nam sygnałowe obietnice, że gdy otrzymamy to, czego szukamy, poczujemy się lepiej. Tymczasem przedmiot naszych rozmyślań jest na tyle złożony, że nie sposób wyczerpać go za pomocą jednego źródła. Szukamy więc dalej. Szukamy, szukamy, scrollujemy i scrollujemy. Szybko jednak okazuje się, że zamiast poczuć się lepiej, pojawiają się w nas emocje z przeciwnego bieguna.
Oczywiście nie przeszkadza nam to w dalszym scrollowaniu.
Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że skłonności do doomscrollingu są czymś naturalnym. Wynikiem mechanizmu ewolucyjnego, który pozwolił nam przetrwać jako gatunek, programując homo sapiens do monitorowania i przewidywania niebezpieczeństw, a więc także do ich unikania.
Bycie na bieżąco z otaczającym nas „złem”, a więc np. z wszystkimi nagłówkami dotyczącymi rozwoju pandemii, może dawać nam poczucie lepszego przygotowania na ewentualną konfrontację z tym, czego się obawiamy. Paradoksalnie jednak im dłużej utrzymujemy się w tym stanie, tym gorzej się czujemy, ponieważ nasze obawy, stale podsycane nowymi informacjami, rosną w oczach i wydają się groźniejsze niż w rzeczywistości. To zaś nie pozostaje bez wpływu na ogólny nastrój i zdrowie psychiczne.
Wpadając w wir doomscrollingu, zwiększamy „chłonność” naszego mózgu do przyjmowania negatywnych wiadomości. Jednocześnie uodporniamy go przed informacjami o wydźwięku pozytywnym. To wprost idealnie żyzny grunt do rozwoju nerwicy lękowej czy depresji, a jednocześnie świetny argument dla naszego mózgu, aby zachęcał nas do izolowania się od otoczenia. Specjaliści dowodzą zależności doomscrollingu na występowanie schorzenia, objawami przypominającego zespół stresu pourazowego.
Na Uniwersytecie Sussex przeprowadzono badania, w których poproszono uczestników o oglądanie wiadomości telewizyjnych, składających się z treści kolejno: pozytywnych, negatywnych i neutralnych. Eksperyment dowiódł, że uczestnicy konsumujący newsy negatywne, wykazywali ogólny wzrost niepokoju i smutku, zaczęli również bardziej „dekadencko” podchodzić do własnych problemów i zmartwień.
Inne efekty doomscrollingu? Uzależnienie od smartfonów, zaburzenia snu, przejadanie się, obniżenie zdolności do przetwarzania traum, poczucie ciągłego zmęczenia, pogorszenie funkcji poznawczych.
Portal Health Essential opublikował przed rokiem 11 wskazówek, które mogą być pomocne w radzeniu sobie z doomscrollingiem i jego negatywnymi skutkami na nasze zdrowie. Oto one:
Scrollowanie to dziś termin nierozerwalnie połączony z social mediami pokroju Facebooka, Twittera, Instagrama czy TikToka. Nie musimy za ich pośrednictwem uprawiać doomscrollingu, bo i pozytywne oraz neutralne wiadomości, przyjmowane w zbyt dużych dawkach, mogą źle działać na nas i nasze zdrowie.
Przede wszystkim to szalenie uzależnia. Wiem sam po sobie – byłem zagorzałym przeciwnikiem TikToka. Dopóki nie zainstalowałem go na swoim smartfonie. Teraz potrafię spędzać przy nim sporo czasu.
Naprawdę sporo.
Znacznie więcej, niż bym sobie życzył tego ja i moja rodzina. Czasem potrzebuję mentalnego „liścia” w twarz, by się oderwać.
Niestety większość popularnych platform społecznościowych została zaprojektowana właśnie tak, by uzależniać użytkowników. Dobrym przykładem mogą być znakomicie działające algorytmy TikToka, które szybko uczą się naszych preferencji i wedle nich wyświetlają odpowiednio dopasowany content. Wszystko po to, byśmy potem dostawali cieśni nadgarstka od ciągłego scrollowania.
Scrollowanie SM kryje w sobie wiele pułapek dla naszego zdrowia psychicznego.
Naukowcy, lekarze, psycholodzy od dawna ostrzegają, że im większa intensyfikacja korzystania z social mediów, tym większe ryzyko depresji i innych chorób. Sztandarowym przykładem ostatnich lat jest zjawisko postrzegania własnego życia przez pryzmat wykreowanej instagramowej doskonałości innych osób.
W ten sposób chociażby tracimy zadowolenie z własnych osiągnięć, stale zestawiając je z osiągnięciami celebrytów czy influencerów. Zaczynamy stawiać przed sobą nierealistyczne wyzwania i frustrujemy się, gdy nie możemy ich zrealizować. A nawet jeśli nam się to udaje, stale podnosimy poprzeczkę z oczekiwaniami, bo przecież zawsze wyscrollujemy zdjęcie kogoś, kto ma ładniejszą buzię, lepszy samochód, większego penisa czy nowocześniejszy dom.
To działa destrukcyjnie na naszą osobowość. Szczególnie jeśli akurat mamy te 20 lat, próbujemy odnaleźć własne miejsce na świecie i wychowaliśmy się w rzeczywistości, która nie dała nam narzędzi do odróżniania rzeczywistości „namacalnej” od tej wykreowanej na Instagramie.
Regularne scrollowanie walla na Facebooku czy Twitterze często daje nam poczucie bycia na bieżąco w sprawach, które są dla nas istotne. Niestety powołujemy wtedy do życia węża, który prędzej lub później zatopi zębiska we własnym ogonie. Moment, w którym to uczyni, możemy uznać za metaforyczny początek FOMO.
Co to takiego FOMO? To chorobliwy strach przed tym, że coś nas właśnie omija.
Kojarzycie kreskówkę „Fineasz i Ferb”? Jednym z motywów powtarzających się w każdym odcinku jest FOMO siostry tytułowych bohaterów – Fretki. Jej życiowym celem (obok rozkochania w sobie Jeremiasza) jest doprowadzenie do sytuacji, w której matka przyłapuje Fineasza i Ferba na tworzeniu niesamowitych wynalazków, przez co obaj dostaliby wielotygodniowy szlaban (nigdy nie wiem, na co konkretnie).
Tak czy inaczej, Fretka jest tak zafiksowana donoszeniem na braci, że nie potrafi cieszyć się własnym życiem. Nawet gdy robi coś przyjemnego, stale dokucza jej niepokój, że na pewno coś ją właśnie omija, że Fineasz i Ferb z pewnością realizują w tym momencie kolejny swój projekt. A ona? Nie ma jej tam, a przecież powinna być. Wszak jej życiowym celem jest udowodnienie matce, że jej bracia nie są zwykłymi chłopcami.
Co jest najbardziej charakterystyczne dla FOMO Fretki? Po pierwsze, traci czas i energię życiową na coś, co realnie nie przyniesie jej żadnych realnych korzyści. Po drugie, na własne życzenie odmawia sobie życia, które by ją satysfakcjonowało i cieszyło.
Social Media pokroju Twittera często powodują u nas strach przed byciem offline. Paradoksalnie im częściej przeglądamy nowe Tweety, by być na bieżąco, tym więcej… omija nas w rzeczywistym życiu.
FOMO utrzymuje nas w stanie ciągłego napięcia, które szybko może przerodzić się w taran rozbijający w pył dobre samopoczucie. To jednak nie wszystko, osoby z tą przypadłością nadzwyczaj często wykazują problemy z podejmowaniem decyzji, co jest uciążliwe zarówno dla nich samych, jak i otoczenia, w którym funkcjonują. Przez FOMO również cierpią nasze relacje z innymi ludźmi, przed którymi zamykamy się w wirtualnych piwnicach.
Ostatnie lata pokazały, że w wielu przypadkach łatwiej nam rzucić papierosy lub alkohol, niż dać sobie na wstrzymanie z aktywnością w social mediach. Tymczasem bezrefleksyjne (lub zbyt refleksyjne) scrollowanie treści internetowych może być dla nas równie wyniszczające, co tradycyjne używki.
Czy scrollowi mówimy stanowcze „nie”?
Bynajmniej.
Niemniej namawiamy do nabywania większej świadomości, gdy idzie o to, w jaki sposób eksplorujemy bezkres internetu. Ze scrollowaniem jest trochę jak z oswajaniem tygrysów. Da się to zrobić, ale ani na moment nie można tracić czujności, żeby potem nie znaleziono nas z odgryzionym łbem.
Źródła: Wikipedia, New York Times, Focus, Medium.com, HealthEssentials, pl.xcv.wiki, lifegeek.pl, znanylekarz.pl, poradnikpracownika.pl, materiały własne
Widać, że niektórym Scroll już wsiadł na psychikę 🙂
I to tak, że dziś z pamięci mogę recytować nazwiska wszystkich okolicznych psychiatrów.
Dobry artykuł, jednak odnoszę wrażenie, że scrollowanie rujnuje nie tylko zdrowie psychiczne, ale również Geex’a.
To jest skutek, nie przyczyna.
Skutek „impotencji teleinformatycznej” -> ludzie nie mają podstaw technicznych niezbędnych do korzystania z nowoczesnej technologii co objawia się takimi patologiami w zachowaniu.
Bo prościej zabronić dziecku korzystania z komputera „bo ma wyjść na dwór” niż dać przykład co i jak (a tu jest problem bo kąkutery to zuo i starzy nie mają pojęcia)
Bardzo dobry artykuł, zwłaszcza teraz w dobie ataku Rosji. Problem z doomscrollowaniem i FOMO mam od wielu lat, budowanie świadomości poprzez artykuły takie jak ten i inne czy filmy na ten temat oraz medytacja są moim sposobem radzenia sobie z tym szkodliwym nawykiem. Życzę wszystkim spokojnej głowy i ciepłego serca
Brakuje mi informacji na temat wpływu scrolingu w aspekcie uszkodzeń mózgu. Nie chodzi tylko o informację ale samo przewijanie czy ma wpływ? Musi mieć. Tak samo oczy – czy można dostać oczopląsu który może powodować zawroty głowy?