Matrix Zmartwychwstania – recenzja bez spoilerów

Przed Wami recenzja Matriksa Zmartwychwstania bez spoilerów. Zero streszczania fabuły, wyjaśnień zwiastunów. Trochę odwołań do poprzednich części, ale z nich również nie będę zdradzał fabuły. Jeżeli ktoś nie oglądał Matriksa w ogóle, to czwarta część jest doskonałą okazją do poznania całości. Ale, jeżeli ktoś oglądał, to warto Matriksa 4 zobaczyć?

Matrix Zmartwychwstania – recenzja 

Słowem wstępu. Ta recenzja Matriksa 4 powstaje w dniu premiery filmu. Seans odbył się w kinie. Obejrzałem wszystkie części Matriksa, które po prostu polecam. Zalecam przy tym zacząć od pierwszej dla spójności wydarzeń. Matrix to popkulturowa ikona, która przełamała wiele barier i pomogła zadać skomplikowane pytania, o życie jednostki i całego społeczeństwa, w przystępny sposób. Dzięki takim tworom kultury można przybliżyć sobie filozofie, teorie naukowe, czy po prostu spojrzeć na otaczający nas świat z innej perspektywy. Warto obejrzeć Matriksa nie tylko jako dobry film, ale jako wstęp do nauki o społeczeństwie.

O kulturze słów kilka

Niniejsza recenzja, to recenzja filmu. Nie środowiska kulturowego, nie przekazu z poziomu drugiego dna, ani socjologicznych bajdurzeń. Ta recenzja to nie narcystyczna polemika z mądrymi zwrotami.  Pomimo tego, że trudno nie odwołać się do kultury mówiąc o Matriksie, to będę unikał polemiki tego filmu z kulturą, popkulturą i socjologią.

Matrix Zmartwychwstania, czyli zombie  

Zombie, czyli żywy trup. I tym jest ten film. Matrix 4 nie przedstawia nic nowego, nie stara się być innowacyjny, nawet świeży. Bazuje na pierwszej części i dosłownie z niej kradnie. Tak, już słyszę głosy, że to polemika kulturowa, polemika ze światem, komunikacja jednego epizodu z drugim. Niechaj tak będzie. Przyjmijmy tę wersję, że te dwie części rozmawiają ze sobą. Problem jest jeden. Matrix Zmartwychwstania dosłownie naśladuje, małpuje, parafrazuje swojego przedmówcę starając się udowodnić, że ma coś do powiedzenia. Zaskoczenie! Nie ma.

W filmie uświadczymy nie tylko odwołania do pierwszej części, ale dosłownie sceny z niej wyjęte. Dlatego, jeżeli zamierzacie rozpocząć swoją przygodę z tym światem, zacznijcie od oryginału. I wiecie co? Możecie olać kolejne dwie części. Dlaczego? Bo sama czwarta część je olewa. W dwie minuty nam tłumaczy zakończenie i sajonara, lecimy dalej.

Świat jest nowy, ale nie jest nowy. Uwaga, test spostrzegawczości. Czy Meta to nowe medium społecznościowe? Odpowiedź: nie. To Facebook, który zmienił nazwę. I tym samym Matrix Zmartwychwstania nie jest nowy. Jest oryginalną produkcją stworzoną na nowo. Powiela, udaje, dorzuca szczyptę nowych przypraw i oto jest. Nie do wiary. Nowy świat, nowa symulacja, nowa zagadka. Widzowie się nie spostrzegą, uwierzą w to samo po raz drugi. Skoro raz gonili króliczka, dlaczego mieliby go nie gonić po raz drugi?

Świat. Symulacja.

Matrix Zmartwychwstania skupia się na świecie, a raczej na jego symulacji. Ta jest zupełnie jak nasz świat. To znaczy ma błędy, niedoskonałości. Jest mniej cyfrowa. Lana Wachowski zrezygnowała z tej ponurej rzeczywistości, jaką serwował stary Matrix. Zrezygnowała więc z nurtu noir. Czy to źle? Nie, w żadnym razie. To jest jedna z niewielu nowości tej części. Napawajmy się nią póki możemy.

Oryginalny świat Matriksa był zielony. Pamiętacie? Wszystko było oblane zielonkawą poświatą, która sugerowała, że wydarzenia dzieją się w symulacji. Tutaj z tego zrezygnowano. Świat jest bardziej kolorowy, jest bardziej przyjazny. Jest bardziej niebieski. Zupełnie jak kolor pigułki, która pozwalała pozostać w świecie symulacji. Zapytacie, czy świat realny jest czerwony? Nie. Jest Hollywoodzko przekolorowany.

W symulacji spędzamy większość filmu. To tutaj następuje gra między pierwszą częścią, a ostatnią. Tutaj druga małpuje pierwszą, a czasem dorzuca coś od siebie. Od siebie dorzuca więcej psychologii, socjologii i obłędu. Pozwala zanurzyć się w tym konstrukcie, wchłonąć go i stać się jego częścią. Na moment można uwierzyć, że życie w symulacji stało się wygodniejsze. A może rzeczywiście się stało?

Matrix Zmartwychwstania i jego świat – bez spoilerów

Czwarta część stara się powiedzieć: patrz. Symulacja. Jaka piękna. Dlaczego nie chcesz w niej pozostać? Zupełnie odróżnia ten świat od wcześniejszej złej symulacji. Tamta była jednoznaczna. Nie była prawdziwym życiem. Teraz pada pytanie: a co by było, gdyby tak zostać w symulacji, można tak?

Nie będę na to pytanie tutaj odpowiadał. Jeżeli cokolwiek o Matriksie wiecie, to znacie odpowiedź. Jeżeli oglądaliście chociaż jeden zwiastun, to też już wiecie. No właśnie. Tutaj jest problem. Wszystko w tym miejscu wiadomo, jest to oczywiste, nie odkrywcze, odgrzewane i powielane.

Znowu słyszę głosy (może jednak ta terapia to niezły pomysł), że to odwołania do Baudrillardowskich symulakrów, które powielały znaczenie aż do jego utraty, i które replikowały same siebie, tracąc pierwotny kształt i sens. I uwaga, zaskoczenie. Nie jest tak. Z dwóch powodów.

Sens symulacji

Po pierwsze – to, że ten film powiela założenia oryginału, nie oznacza, że odwołuje się do czegoś więcej. Tak, to cecha symulakry. Ale jeżeli ten film to symulakra, to oznacza, że nie ma sensu i traci kontakt z pierwowzorem. Tego chcemy? Jeżeli nie, to po prostu nie ma pomysłu na siebie, gubi się w treści i staje się banalny.

Drugi powód może nie być oczywisty. Prawdą jest, że siostry Wachowskie czerpały garściami z filozofii Baudrillarda, ale robiły to według swojego spojrzenia. To znaczy, że bazowały na myśli filozofa, ale nie traktowały jej idealnie. Po prostu się nią inspirowały, a sam Baudrillard nie miał na nic wpływu. Dlaczego więc dowodem na cokolwiek miałaby być filozofia człowieka, który w żaden sposób nie brał udziału w tworzeniu tego filmu?

Matrix Zmartwychwstania nie ma na siebie konkretnego pomysłu, nie daje wiele od siebie, nie jest świeży. Jest bardziej dostosowany do naszych czasów. Czy to źle? O tym za chwilę. Niestety przyznaję, że brak pomysłu na siebie w tym przypadku to nie pomysł na siebie. Jest nudno i banalnie.

Czy to źle, że Matrix Zmartwychwstania jest dostosowany do naszych czasów?

Tak. Nie. Film ten musi być osadzony w teraźniejszości, bo inaczej stałby się melancholijnym wołaniem, nawet swego rodzaju odwołaniem, do tego co już było i nie wróci. Nie wróci ten styl, nie wróci ten klimat. Zmartwychwstała ikona, to ikona zombie. Nie ma z czym walczyć, nie ma o co. Próbuje walczyć ze starym nowym wrogiem, ale jej to nie wychodzi.

Kim jest ten stary nowy wróg? System. Który się zmienił, ale wciąż jest opresyjny. Wciąż więzi ludzi i nie pozwala im swobodnie myśleć. Można niektóre sceny tego filmu odebrać jako wołanie o wyłączenie social mediów. To, że horda ludzi coś robi, nie oznacza, że Ty musisz. Racja. Nie da się ukryć. Niestety sposób, w który jest podjęte to wołanie spala na panewce. Jest nieudolne, marne i słabo wychodzi.

recenzja matrix 4

Aktorzy i Keanu Reeves

A raczej wiecznie zdziwiony Keanu Reeves. Przygotujcie się na wiecznie zdziwionego, czymś zdruzgotanego i niepewnego Neo Reevesa. Jego gra tutaj to próba zdefiniowania bohatera, który nie jest już pierwszoplanowy, ale w dalszym ciągu ma dużo do powiedzenia. Tylko trochę jest zdziwiony i nie może tego z siebie wydusić. Pierwszy raz widzi Matriksa, pierwszy raz odkrywa symulacje (a nawet za pierwszym razem był mniej zdziwiony) i ciągle jest czegoś niepewny.

Nie będę wypisywał tutaj nazwisk innych aktorów i postaci, w które się wcielają. To bezsensu w tym momencie. Reszta aktorów gra po prostu znakomicie, na Hollywoodzkim poziomie. Bez zarzutu. Są zaangażowani, są prawdziwi, są wciągnięci w świat i sprzedają tę wizję. Nie ma do czego się przyczepić.

Nie zrozumcie mnie źle. Reeves gra doskonale. Jest w roli od początku do końca, jest dosłownie tym kimś, kogo gra. Po prostu gra postać, której brakuje charakteru. Czy to samo można powiedzieć o postaciach, które grają inni aktorzy?

Jak napisane są postaci?

Idiotycznie. Niestety, ale tak jest. Postaci są odrysowane z kalki, nieudolnie, momentami przerysowane i wyolbrzymione. To jest ogromna bolączka tego filmu. Bohaterowie są dosłownie powieleni, odwzorowani i spartoleni. Niektóre postaci są bez znaczenia, są papierowe, robią za tło, ale z jakiegoś powodu się odzywają zapychając dialogi.

Inne zaś są wyolbrzymione. O patrzcie, to coś co znamy z oryginalnego Matriksa. Wrzućmy to tutaj i pomnóżmy przez 10. I stało się. Wyolbrzymione cechy niektórych postaci napuchły tak bardzo, że przysłoniły obraz całości. Są więc jednostronne, puste i płaskie.

Znów niestety, ale tak istotna część filmu i świata przedstawionego jak bohaterowie została potraktowana niczym echo z 1999. Dotarły te niektóre fragmenty i z nich zbudowano pierwotny komunikat. Oto w jaki sposób czwarty Matrix odwołuje się na tym polu do pierwszej części.

Rola głównego bohatera

Rola Neo jest już tutaj zupełnie inna. Nie jest już wybrańcem od A do Z. Jest zagubiony, boi się, szuka odpowiedzi. Łyka tabletki koloru wiadomego. Jeżeli oglądaliście zwiastuny to wiecie też jakie ma problemy. Wszystko to sprawia, że pytanie o zasadność egzystencji nabiera innego wymiaru.

No właśnie. A co, jeżeli pozostanie w symulacji to jednak wybór? Co, jeżeli to właśnie oznacza nie poddanie się, ale życie własnym życiem. Nawet, jeżeli zaprogramowanym, ale po swojemu. Bez strachu, wojny i ukrywania się. Chętnie poznałbym odpowiedzi na te pytania, ale scenariusz miał zgoła inny plan.

Jaki konkretnie? Aj, nie wolno. Recenzja bez spoilerów. Ale inny. Znów, więcej zdradzą Wam zwiastuny, odwołuje się więc do nich, i tam kieruje głodnych odpowiedzi. A może na seans? Tam odkryjecie dlaczego tak, nie inaczej. Dlaczego jedno, a nie drugie. Jednak na niektóre pytania film nie odpowiada – ba, nawet zlewa niektóre otwarte przez siebie wątki.

Zmiana realiów – zmiana bohaterów

Żeby ta recenzja była pełna pozwolę uzupełnić sobie temat bohaterów o realia. Są oni do bólu wrzuceni i przecedzeni przez dzisiejsze realia. Jaki jest tego efekt? Prosty. Jakby wyjąć kogoś z przełomu wieku, nałożyć na niego przywary dzisiejszego społeczeństwa (czyli tego o pokolenie dalej) i wstawić do filmu ikony walki z systemem. Czy to się może udać?

Matrix 4. Wybuchy i bieganie po ścianach

Uwaga, biegania po ścianach i akrobacji będzie za dużo. Znów słyszę głosy (już wiem, że nie jest ok), że we wszystkich Matriksach tak było to i tutaj musi być. Otóż nie (czy ktoś jest zaskoczony ripostą?). Tutaj do serca sobie wzięto wykorzystanie każdej możliwej sytuacji do pokazania biegania, skoków, wywrotów, akrobacji i innych wywrotowych czynności. Hollywoodzki akcyjniak jak się patrzy.

A akrobacji jest szczególnie dużo. Pragnę (acz nie mogę) pominąć scen, w których armia żołnierzy i agentów (tak, tych, którzy tak dobrze walczą i strzelają) wysypuje tony ołowiu w kierunku bohaterów, a ci beztrosko biegną dalej. Bez draśnięcia. Apogeum śmieszności. W tym filmie dosłownie jak gdzieś jest ściana, to jakiś bohater musi po niej biec. A do tego strzelać. O tak. Gdyby Neo nosił czarny garnitur, byłby Johnym Wickiem.

Czy to już zabili go i uciekł? Nie, bo go przecież nawet nie postrzelili. W Matriksie Zmartwychwstania wystrzelono miliony pocisków, które trafiały jedynie antagonistów. W tym miejscu ta część naraża się na śmieszność. Wytłumaczyłbym brak realizmu samą symulacją świata, ale to już po prostu za dużo… Zwłaszcza, że ta symulacja chce udawać prawdziwe realia.

Matrix 4 recenzja

Wątek miłosny

Recenzja Matriksa Zmartwychwstania bez wątku miłosnego? Wykluczone! Ale spokojnie. Wciąż bez spoilerów, bez zdradzania akcji. To tylko ocena wątku i wydarzeń z nim związanych.

Podsumować ten aspekt można słowami I believe I can fly, albo uwierz w siłę miłości. Wypaczony, wyolbrzymiony wątek miłosny to niemal główna linia fabularna. A jeżeli tak jest, to co z resztą? Gdyby nie ta miłość, to tej części i recenzji tego filmu by nie było? Trochę tak.

Przesunięte do granic możliwości uczucie rodzi tutaj w zasadzie za dużo. Zgodnie z obietnicą, nie zdradzam nic, ale odniosłem wrażenie, jakby pewna luka fabularna została tutaj zapchana właśnie tym. To jedno z bardzo niewielu nawiązań do innej części niż pierwsza. Rzecz jasna, wszystko jest nam tłumaczone (nawet pokazane), więc nie trzeba oglądać. Pierwsza wystarczy.

Patetyczność w Matrix Zmartwychwstania

Ten aspekt zasługuje na własny rozdział. Dlaczego? Bo jest pierońsko duży, amerykański i niepotrzebny. Poprzednie części miały to do siebie, że potrafiły pokazać walkę o dobro ludzkości bez odwoływania się do wielgachnych ideałów, wiary w ludzkość (poza jednym człowiekiem) i krzyczenia wokoło o swojej misji.

Tutaj zrezygnowano z tej dostojnej skromności i zainwestowano, jak na hamerykańskiego akcyjniaka przystało, w krzykliwą patetyczność. Ratujemy świat, walczymy ze złem. Temu podobne. Brakowało mi jedynie powiewającej flagi na tle symulacji nieba. Laurka, tapeta na kompa gotowa.

Ścieżka dźwiękowa do Matriksa Zmartwychwstania

W ścieżkach dźwiękowych Matrix czerpie ze swojej historii, czerpie z popkultury. Muzyka stanowi tło, czasem, tylko czasem, wyjaśnia akcję. W głównej mierze i przede wszystkim ma uzupełniać obraz, czyli spełnia podstawową rolę.

Czasem jest pełna napięcia, wartka. Czasem jest rozmarzona, zakochana w symulacji świata. Współgra z obrazem i akcją, rozmawia z nimi, odpowiada. Nawet czasem wyprzedza akcję, daje do zrozumienia, że coś się będzie działo. Że świat nie jest taki, jakim go widać.

Utwory bez ekscesów, żaden nie będzie kolejnym sztandarem. Clubbed To Death zdarzył się tylko raz. Tutaj więcej jest odwołań do popkultury. Utwory nie zapadają w pamięć, towarzyszą przez większość filmu i są naprawdę dobrze wkomponowane w całość. Stanowią integralną część. Wyzbywają się oryginalności na rzecz skupionej całości. To zabieg, który się udał.

Czym Matrix Zmartwychwstania jest, a czym nie – wciąż recenzja Matriksa bez spoilerów

Czwarty Matrix to psychologiczne kino akcji. Może być? Czy włożenie w szufladkę filmu, który chce być częścią sagi definiującej zupełnie nowe ramy, jest ok? Ten film stara się trochę zmyć niesmak po swoich dwóch poprzednikach i nawet mu się to udaje. Nie znaczy to jednak, że jest dobry. Jest przeciętny.

Matrix Zmartwychwstania nie jest udaną polemiką, ani parafrazą pierwszej części. Jest jej namiastką, jest czymś, co może mogło wypalić, ale gdzieś pomiędzy oryginalnością, a odgrywaniem roli (odwzorowywaniem i reprodukcją) się zagubiło. Zagubiło swoje ja, i niczym symulacja stało się udawaniem pierwowzoru.

Czy to słaby film? Nie. Ale film średni. Nie dorastający do pięt ikonie. Czasem nawet nie chcący być ikoną, co mu wychodzi na zdrowie. Niekiedy apeluje do społeczeństwa, niekiedy nabiera do siebie dystansu, czasem z siebie żartuje. Idąc na ten film do kina nie należy spodziewać się przełomu. Raczej próby odświeżenia ikony.

Minusy

  • brak barwnych postaci
  • film ugina się pod ciężarem własnej marki
  • za dużo kopiowania z oryginału
  • brak oryginalności świata przedstawionego
  • odtwórczość
  • za dużo Holywoodzkiego kina akcji
  • słabe filary głównej linii fabularnej
  • patos niekiedy wylewa się z ekranu
  • brak pomysłu na siebie
  • naiwność wątku miłosnego

Plusy

  • efekty audio-wizualne
  • spójność z uniwersum
  • motyw ciągłej walki i niepokoju
  • kulturowe i socjologiczne nawiązania
  • easter eggi, ukryte smaczki, puszczanie oka do widza

Ocena redakcji

5/10