Dwoje dorosłych, dwójka dzieci i pies. Tak prezentuje się żywy inwentarz mojego M4. Zanim człek skończy sprzątać, już musi poprawiać to, co w międzyczasie zdążyło się nabrudzić. Zaprzęgnięcie do pracy robota sprzątającego było kwestią czasu. A że z biedą to wiadomo, co trzeba robić, zatrudniłem od razu dwa (tak naprawdę to nie na mój koszt, więc to zdanie było zbędne). Yeedi 2 Hybrid i Yeedi K650 od blisko dwóch miesięcy stanowią istotny element krajobrazu jego mieszkania. Jak sobie radzą? O tym w poniższej recenzji.
Z pozoru oba modele są do siebie bardzo podobne. Jednak już różnica cen daje do zrozumienia, iż pozory mylą. To dwa zupełnie różne urządzenia, nawet jeśli stworzone do tego samego celu i obsługiwane za pomocą tej samej aplikacji. Przejdźmy jednak do konkretów.
Zestaw z tańszym z „Dżedajów” zawiera, prócz samego robota, następujące elementy:
Yeedi K650 charakteryzuje się mocą ssania do 2000 Pa. Nie posiada laserowych czujników ani kamer, więc podczas pracy nie mapuje pomieszczeń. Można rzec — porusza się po omacku.
Górna warstwa obudowy pokryta została szkłem hartowanym. Jak twierdzi producent, ma to zapobiec zadrapaniom, na przykład przez zwierzęta domowe. Robota obsługuje się za pomocą aplikacji yeedi, którą można pobrać na urządzenia z systemem Android i iOS. O samej aplikacji opowiemy więcej w dalszej części tekstu.
Zawartość pudełka z Yeedi 2 Hybrid jest bliźniaczo podobna do tej z K650. Dostajemy:
Moc ssania jest o 500 Pa większa niż w przypadku tańszego modelu i wynosi 2500 Pa. Jednak nie moc jest tu najbardziej znaczącą różnicą. Są nią czujniki zainstalowane po bokach urządzenia, a także ultraszerokokątna kamera umieszczona na środku górnej części „Dżedaja”. Do tego jednak wrócimy za chwilę.
Oba roboty prezentują się naprawdę nieźle. Dominująca biel z czarnymi akcentami jest bardzo uniwersalna. Stylistycznie Yeedi K650 i Yeedi 2 Hybrid wpiszą się w krajobraz każdego wnętrza. Co więcej, za sprawą niedużych, sprytnie zaprojektowanych stacji dokujących, bez problemu można znaleźć dla nich miejsce tak, by nie rzucały się w oczy, a jednocześnie były stale „pod ręką”, gotowe do kolejnej sesji odkurzania i mopowania.
Zastrzeżeń nie można mieć również do jakości wykonania. Wszystkie elementy podręcznikowo spasowano. Tworzywa, które zastosował producent, sprawiają wrażenie solidnych; po dwóch miesiącach intensywnej eksploatacji mogę to potwierdzić, tym bardziej że z psem i małymi dziećmi roboty nie miały łatwo.
To pierwsze roboty, które miałem okazję przetestować. Wnioski, które wyciągnąłem, są więc wnioskami nowicjusza. Tak czy inaczej, oba roboty sprzątają dobrze. Tyle tylko, że jeden robi to zawsze, a drugi – w określonych okolicznościach. Ale po kolei.
Yeedi K650 – jak radzi sobie z tym, do czego został stworzony?
Gdy wpuścicie go na pustą przestrzeń, jest żarłoczny i skuteczny. Świetnie radzi sobie z tym, co nawinie mu się pod szczotki. Gdy wpuściłem go na dywan typu Shaggy, zrobił istną rozpierduchę. Nie z dywanem, rzecz jasna, ale z tym, co się w nim ukrywało. Prawdę mówiąc, na tym podłożu poradził sobie lepiej niż droższy „Dżedaj”.
Ustawiłem go na środku, wybrałem tryb sprzątania punktowego, który wyznaczał mu spiralną trasę, i czekałem, aż dotrze do krawędzi. Yeedi 2 Hybrid mogłem to zautomatyzować, wyznaczyć urządzeniu na mapie konkretny obszar do posprzątania. Jednak namiastka „wolnej woli” robota wielokrotnie kazała mu zjechać z dywanu. A że z powrotem miał problem, bo dywan się zawijał, gdy Hybrid na niego wjeżdżał, szybko się poddawałem (z klasycznymi dywanami radzi sobie bez zarzutu). Z modelem Yeedi K650 takich problemów nie ma.
Efektywność zbierania sierści, kurzu, włosów jest naprawdę na wysokim poziomie. Ciut gorzej jest z rozsypanymi produktami sypkimi, jak ryż, kawa czy kasza. Jeśli Yeedi K650 ma zebrać je z parkietu, płytek lub paneli, często rozsypuje je na boki. Hybrid ma podobnie, aczkolwiek porusza się na tyle sprytnie, że koniec końców podłoga i tak jest czysta.
Problemy z Yeedi K650 zaczynają się wtedy, gdy macie małe mieszkanie, gęsto umeblowane – gdzieś na podłodze kołyska, gdzie indziej porzucona zabawka. Na pewno rozumiecie, co mam na myśli. Tak czy inaczej z każdą kolejną przeszkodą Yeedi K650 robi się coraz bardziej chaotyczny. Efekt często jest taki, że robot kończy pracę, nie odwiedziwszy istotnych strategicznie obszarów.
Mopowanie? Poprawne, nie dodawałem detergentów do zbiorniczka, bo nie udało mi się wyposażyć w odpowiednie, polegałem na samej wodzie. W każdym razie jeśli Yeedi K650 dojedzie w konkretne miejsce, to będzie ono umyte. No właśnie, problem polega na tym, że nie zawsze dociera wszędzie, gdzie powinien.
Czujniki po bokach, kamera u góry (i oczywiście dwukrotnie wyższa cena)… i mamy idealnego robota odkurzającego. Yeedi 2 Hybrid jest fenomenalny, choć pierwsze kilka sesji sprzątania wcale tego nie zwiastują. Niemniej i tak są niezwykle istotne, ponieważ wtedy robot mapuje całe Wasze mieszkanie lub piętro w domu. Dość szybko odkrywa, gdzie kończy się jeden pokój, a zaczyna drugi. Dzięki temu możemy potem na przykład wybrać opcję sprzątania wyłącznie wybranych pomieszczeń.
Kiedy już Yeedi 2 Hybrid pozna dobrze Wasze cztery ściany, zaczyna się prawdziwa zabawa. Robot jest bardzo skrupulatny w tym, co robi. Jeśli odbije się od rąk raczkującego dziecka, omija je i jedzie dalej. Ale nie zapomina o tym, że jest jakiś nieposprzątany skrawek podłogi. Wręcz przeciwnie, wraca do niego wtedy, gdy uzna to za stosowne.
Kolejna rzecz – Hybrid jest dość „wygimnastykowany”. Potrafi dostać się tam, gdzie potencjalnie nie powinien. Przykład: w bujaczek niemowlęcy z aluminiowym stelażem. Yeedi 2 Hybrid nie omija go, obijając się o poprzeczne rurki łączące boki stelaża. On go pokonuje. Przeciska się przez wspomniane rurki stelaża, by dostać się do środka. W środku robi, co do niego należy, a potem tą samą drogą wydostaje się na zewnątrz. Kosmos.
Inny przykład: przy drzwiach łazienki mam odbojnik wkręcony w parkiet. Yeedi K650 zawisa na nim i bezradnie prosi o pomoc komunikatem dźwiękowym i powiadomieniem w aplikacji. Yeedi 2 Hybrid nie poddaje się tak łatwo. Stosuje jeden manewr za drugim, próbując wydostać się z opresji. W końcu mu się to udaje.
Warto zwrócić uwagę też na niski profil robotów – zarówno K650 i Hybrida. Oba roboty wjeżdżają w miejsca, które zwykle są bardzo trudno dostępne dla szczotek, odkurzaczy, mopów i ścierek. Na przykład pod komody, które opierają się na nóżkach wyższych niż 8 centymetrów. Sam mam w mieszkaniu co najmniej dwa takie miejsca i wiem, jak dotąd trzeba było się nagimnastykować, aby je wysprzątać.
Co się tyczy mopowania – tutaj jest różnie. Przede wszystkim robot potrzebuje trochę metrów kwadratowych, aby nawilżyć zainstalowaną ściereczkę. Do tego czasu tylko udaje, że mopuje, ale nic z tego nie wynika. Warto dodać również, że jeśli już nawilża, to nie zawsze równomiernie. Można to zauważyć po mokrych śladach zostawianych przez urządzenie.
Prawdę mówiąc, nie przetestowałem tej kwestii do końca. Powód jest prozaiczny.
Nie musiałem.
Oba urządzenia bez większego wysiłku sprzątały 54 mkw mojego mieszkania i zostawał im jeszcze spory zapas mocy w akumulatorach. Policzyłem jednak przy użyciu proporcji maksymalny czas pracy Yeedi 2 Hybrid i Yeedi K650. I oto co mi wyszło: droższy „Dżedaj” (z czujnikami i kamerą) jest w stanie sprzątać nieprzerwanie przez około 90 minut. Tańszy (i mniej inteligentny) wydłuża ten czas nawet do 120 minut.
Na pełne naładowanie obu robotów trzeba przeznaczyć około 4 godzin.
Hybrid rzadko się gubi, wracając do stacji dokującej. Jednak trzeba przyznać, że czasem mu się to zdarza. Błądzi wtedy i próbuje się odnaleźć, aż w końcu kapituluje, o czym dowiadujemy się z sygnału dźwiękowego i powiadomienia w apce yeedi. Wtedy trzeba go po prostu przenieść na miejsce.
Yeedi K650 ma z tym jednak większy problem. Powrót do bazy w jego wykonaniu wygląda mniej więcej tak, jak piesza droga do domu po udanym sylwestrze. Błądzi, błądzi, udaje, że próbuje, by w końcu się zatrzymać i oznajmić pijackim tonem: „dalej nie idę”.
Myślę, że tu producent mógł machnąć ręką i nie zmuszać K650 do rzeczy, których nie potrafi.
Bez wątpienia to jeden z najmocniejszych punktów programu. Choć nie ma polskiej wersji językowej, jest na tyle intuicyjna i prosta, że bez problemu każdy poradzi sobie z jej obsługą. Przede wszystkim za jej pośrednictwem możemy obsługiwać jednocześnie więcej niż jedno urządzenie. Miałem okazję to przetestować i działa bez zarzutu. Każde urządzenie ma swój profil, profile różnią się dostępnymi opcjami i funkcjonalnościami. Prosto, przejrzyście, wygodnie.
Centrum dowodzenia wygląda imponująco szczególnie w przypadku droższego i bardziej zaawansowanego Yeedi 2 Hybrida. Mamy mapę pomieszczenia, możliwość ustawiania mocy odkurzania, zwiększania lub zmniejszania nawilżenia ściereczki mopującej. Jest zakładka, która informuje nas o stopniu zużycia posczególnych części eksploatacyjnych. Wyrażone zostało to w procentach, gdzie 100% oznacza stan idealny, a 0% – bezwzględną konieczność wymiany.
Myślę, że warto. Szczególnie do gustu przypadł mi droższy Yeedi 2 Hybrid. Świetnie odnalazł się w moich czterech kątach i poważnie zastanawiam się, czy nie zaprosić go tu na dłużej. Yeedi K650 też jest niezły, choć brak kamery i sensorów – szczególnie, kiedy ma się świadomość, jak te cudeńka działają – bywa bolesny. Z drugiej stony K650 jest niemal o połowę tańszy od Hybrida, więc trudno porównywać ze sobą produkty z różnych półek cenowych.
Póki co w oficjalnej polskiej dystrybucji nie znajdziecie obu modeli. Niemniej to tylko kwestia czasu, kiedy się pojawią. W sklepie al.to natomiast możecie kupić model zbliżony do Yeedi K650 – Yeedi K700.
Jak oni sprzątają? Czy oni coś sprzątają? Sprawdźmy to* –
Chyba wiem, o co chodzi 😀 do samego końca miałem zamiar dać nawiązanie do BoJacka Horsemana. Niestety toner w drukarce mi się skończył, bo chciałem „przewieźć” na robotach wizerunki BoJacka i Peanutbuttera. Po planach została tylko gwiazdka, której zapomniałem usunąć 😀