Kiedy piszę te słowa, jestem kłębkiem nerwów. Moje względnie ułożone i zaplanowane życie legło w gruzach. Wkrótce mogę zniknąć z sieci i stać się bohaterem któregoś programu o urokach pracy komornika. Znaczy antybohaterem. Mam jednak nadzieję, że do tego czasu uporam się z recenzją słuchawek Philips Fidelio L3. W sumie to one są źródłem całego zamieszania. A zaczęło się tak…
Któregoś letniego dnia przeglądałem sobie polecajki na pewnej grupie zrzeszającej miłośników słuchawek. Zaskoczył mnie fakt, że jednym z najczęściej rekomendowanych modeli były Philips Fidelio X2HR. Komentujący jednym głosem zachwalali bardzo dobre, szczegółowe brzmienie z mocno rozrywkowym zacięciem. Skoro więc pojawiła się możliwość napisania recenzji Philipsów Fidelio L3, nie mogłem się oprzeć. I właśnie tym podpisałem na siebie wyrok. Bo – już teraz powiem to otwarcie – te słuchawki to bardzo fajna rzecz.
Fidelio L3 otrzymałem w średnio dużym opakowaniu, które niczym szczególnym się nie wyróżnia. Mam nawet wrażenie, że jest tak zwyczajne, że w podobnym stylu można by zapakować na przykład golarkę męską (i tak pewnie się robi). Wierzchnią warstwę można jednak zdjąć, a wtedy sytuacja się odwraca.
Już chwilę po otwarciu paczki na mojej buźce zagościł uśmiech. I co najlepsze, długo z niej nie schodził. Tylko po kolei. Może najpierw pokażę, co znalazłem w środku:
Moim zdaniem zawartość zestawu jest imponująca. Oczywiście w tej cenie trudno spodziewać się czego innego, ale są marki, które do podobnie lokowanych słuchawek dołączają tylko materiałowe etui w stylu worka na buty. Cóż, Philips zadbał o właściwą oprawę Fidelio L3.
Pierwszym powodem do uśmiechu był wygląd Fidelio L3. Uważam, że słuchawki są po prostu śliczne. Świetnie łącza nieśmiertelną klasykę z nowoczesnym minimalizmem. Stonowana kolorystyka, duże, okrągłe muszle i dość szeroki, obszyty od góry skórą Muirhead pałąk tworzą całość, która prezentuje się całkiem efektownie. Fidelio L3 są tak eleganckie, że bez obaw można nosić je nawet do poważnego stroju.
Dopełnieniem jest estetyczne, czarne etui obszyte skórą ekologiczną. Nie tylko zadba ono o bezpieczeństwo słuchawek (przynajmniej w teorii), ale także pozwoli je wygodnie przenosić – na przykład przypięte do plecaka lub torby.
Same nausznice są z tworzywa. Z zewnątrz za bardzo tego nie widać, bo wykończono je matowo, więc ładnie rozpraszają światło. Co ważne, plastiku niemal nie da się poczuć (wyjątkiem jest sterowanie słuchawkami). To dlatego, że wewnętrzna strona nausznic jest obszyta warstwą miękkiej skóry. Początkowo myślałem, że to też Muirhead, ale zostałem wyprowadzony z błędu (tu podziękowania dla Agnieszki). Tak czy owak ta bliżej niezidentyfikowana skóra w połączeniu z miękkimi gąbkami tworzy superprzyjemną w dotyku całość. Co ważne, w cieplejsze dni uszy oczywiście się pocą, ale mniej niż w przypadku słuchawek z nausznicami pokrytymi ekoskórą czy nawet welurem.
A teraz czapki na głowę, bo dołączone do zestawu akcesoria są co najwyżej OK. Etui sprawia wrażenie solidnego, ale biegnące wzdłuż zamka szwy nie budzą mojego zaufania, podobnie zresztą jak dość cienka warstwa tworzywa, z którego wykonano ścianki. Znajdujące się wewnątrz gąbeczki też są – moim zdaniem – zbyt cienkie. Podobnie zresztą jak poliestrowy worek na słuchawki.
I – uwaga, uwaga – podobny zarzut mogę postawić przewodowi jack 3,5 -> jack 2,5. Jest tak cienki i delikatny, że naprawdę przyda się traktować go ze szczególną ostrożnością, aby nie musieć rychło dokupować nowego.
Fidelio L3 to zdecydowanie słuchawki wagi ciężkiej. W porównaniu do bezpośredniej konkurencji w postaci Bose Quiet Comfort 35 II czy Sony WH-1000XM3B mają ponad 100 gramów zapasu. Ich ciężar można więc poczuć na głowie. Ale czuje się coś jeszcze – świetną solidność, której przynajmniej moim zdaniem wymienionym wcześniej zestawom brakuje. I wydaje mi się, że ten fakt w jakiś sposób może osłodzić dość sporą wagę słuchawek Philipsa.
Tylko że miało być o wygodzie. No to moim zdaniem Fidelio L3 są bardzo wygodne. Zacznę od punktów styku: nausznice okalają całe uszy, a miękka skóra rewelacyjnie wręcz rozkłada siłę nacisku. Podczas dość długich testów (bo trudno rozstać się z takim sprzętem) ani razu nie poczułem nieprzyjemnego uwierania czy nacisku w konkretnym punkcie.
Trochę gorzej jest z pałąkiem, który niekiedy potrafi zaciążyć na głowie. Moim rozwiązaniem na ten malutki mankament było zwiększanie zakresu rozstawu. Wystarczyło poszerzyć o jeden punkt, aby nacisk odczuwalnie zmalał. I warto odnotować, że słuchawki nie reagowały na to zbytnim luzem ani przemieszczaniem się przy jakimkolwiek ruchu mojej głowy.
Philips wyposażył Fidelio L3 w panele dotykowe. To całkiem ciekawy ruch, bo u konkurencji to rozwiązanie nie zawsze się sprawdzało. W przypadku Fidelio L3 chyba też nie wyciągnięto wniosków. W praktyce okazuje się bowiem, że jeśli chcecie poprawić słuchawki i niewłaściwie przyłożycie dłoń, to właśnie zapauzowaliście utwór, przełączyliście na następny (poprzedni) albo zmieniliście głośność. Na szczęście tę opcję da się wyłączyć z poziomu aplikacji. I jeszcze jedno: komendy nie aktywują się przypadkowo, kiedy na przykład założy się kaptur.
A oto lista dostępnych poleceń (wszystkie aktywuje się na prawej nausznicy):
Za ANC, Awareness, przejście do trybu parowania, włączanie i wyłączanie słuchawek odpowiadają przyciski fizyczne umieszczone na dolnych częściach obu nausznic.
Dostępny jest też equalizer, wraz z nim kilka predefiniowanych ustawień oraz tryb, w którym można samodzielnie dostosować brzmienie (uwaga: nie ma tutaj stopni, paski przesuwa się na tzw. „czuja”).
Trochę gorzej jest, jeśli chodzi o samo działanie aplikacji, a konkretnie jej włączanie. Do poprawnego działania konieczne jest uruchomienie lokalizacji GPS. Do tego łączenie słuchawek z aplikacją nie zawsze przebiega koncertowo. Czasem trzeba ponownie włączyć Fidelio L3, czasem Bluetooth, czasem aplikację. W konsekwencji wolałem jednak korzystać ze słuchawek bez oprogramowania.
Jeszcze jeden istotny element składający się na wygodę korzystania ze słuchawek. Tutaj akurat nie mam Fidelio L3 nic do zarzucenia (poza łączeniem ich z aplikacją). Z samym smartfonem słuchawki zawsze parowały się sprawnie i bez najmniejszych problemów. Sygnał utrzymywał się nawet wtedy, kiedy przechodziłem do innego pomieszczenia lub wychodziłem do poddaszowego pokoiku.
Dodam jeszcze, że Fidelio L3 można sparować aktywnie z dwoma urządzeniami. W przypadku połączenia z laptopem występuje opóźnienie wynoszące około 100-150 milisekund.
Oto jak wygląda specyfikacja Philipsów Fidelio L3:
Na pewno warto zwrócić uwagę na łączność i zastosowanie kodeków aptX, zwłaszcza aptX HD. Wciąż przecież nie wszystkie słuchawki ze zbliżonego przedziału cenowego oferują to rozwiązanie. Przypomnę tylko, że szybkość transmisji aptxHD wynosi maksymalnie 576 kb/s (przy 320 kb/s dla SBC).
Impedancja i czułość wskazują z kolei, że przewodowo Philipsy Fidelio L3 z łatwością uda się napędzić nawet ze zintegrowanego układu, który jest dostępny w laptopach czy smartfonach. Więcej informacji o tym, jak słuchawki reagują na różne źródła, znajdziecie poniżej.
Trochę szkoda natomiast, że przy takiej wadze i przy mimo wszystko nie najmniejszych gabarytach Philipsowi nie udało się zmieścić w słuchawkach większej baterii. Zawsze to kilka bądź kilkanaście godzin więcej radości z brzmienia. A skoro o brzmieniu mowa, najwyższa pora odpowiedzieć na pytanie:
Test Fidelio L3 trwał cztery tygodnie. W tym czasie sprawdziłem je w kilku konfiguracjach, a jako podstawowe źródło wybrałem mój smartfon i połączenie z wykorzystaniem kodeka aptxHD. Pozostałymi źródłami były: FiiO BTR3K, Qudelix 5K, Fostex HP-A4 i oczywiście zintegrowany układ stosowany w Dellu Vostro P88F.
Natomiast słuchawki, z którymi pozwoliłem sobie porównać Fidelio L3, to Bang & Olufsen Beoplay H8i oraz AKG K240 MKII.
Zaraz po wyjęciu z pudełka Fidelio L3 zagrały naprawdę OK. Zapisałem sobie, że podczas odsłuchu dominował bas – dość zresztą sztywny. W uszy rzuciła mi się też naprawdę fajna holografia – od razu dało się poczuć przestrzeń między instrumentami. Z czasem bas zyskał trochę luzu, swoją obecność zaznaczała też wyrazista, szczegółowa średnica. A co mówi test poszczególnych frekwencji?
Wysokie częstotliwości
W tym teście Fidelio L3 radzą sobie po prostu świetnie. Odgłosy stukania w drzwi są nie tylko naturalne i bardzo mocne, ale także nabierają wielowymiarowości. Przestrzeń da się odczuć nie tylko na szerokość, ale także na głębokość i wysokość.
Na moje ucho wychodzi więc, że Fidelio L3 nie będą basowym potworem, który z apetytem pożera dół średniego pasma. Co więcej – mocny spadek głośności około 9-10 kHz pozwala także mieć nadzieję na to, że górne tony będą pod dobrą kontrolą. Chodzi głównie o ograniczenie nieprzyjemnych, przeszywających dźwięków o wysokich częstotliwościach. No i scena. Scena zapowiada się co najmniej dobrze. Ale po kolei.
Bas w Fidelio L3 jest punktowy i bardzo dobrze kontrolowany. Z łatwością można rozróżnić nie tylko instrumenty, ale także drobne zmiany natężenia dźwięku. W Kvar var du (Beate S. Lech) kontrabas i niskie nuty fortepianu grają z mocą i naturalnie. Można wręcz poczuć, wibracje wybrzmiewających strun. W Liberty Bell (Darkside) bas również gra z należytą precyzją i energią. Jednak już The Humpty Dance (Digital Underground) pokazuje drobny brak mocy w subbasie. Nadal słychać charakterystyczny pomruk, jednak nie jest on tak potężny, jak podczas odsłuchów z przewodem (brak mocy czuć zwłaszcza w drugiej fazie dźwięku).
W ogólnym ujęciu niskie tony w Fidelio L3 oceniam po prostu bardzo dobrze. Są tak wyważone, żeby dawać rytmiczny i dynamiczny podkład, a przy tym nie przykrywać średnicy.
Nie będzie zaskoczeniem to, że kiedy Fidelio L3 podłączy się do źródła przewodem, bas zyskuje nieco mocy. Słychać to już na zintegrowanym układzie laptopa. Z całego zestawu wzmacniaczy niskie pasma najmocniej podbił Qudelix 5K. Słuchawkom Philipsa trzeba jednak przyznać, że nawet podłączone do niego fajnie kontrolowały to pasmo i nadal grały w sposób wyważony – bez nakładania się tonów niskich i średnich.
Tutaj wielki ukłon dla producenta, ponieważ Fidelio L3 nie idą śladem wielu słuchawek tego typu i nie wycofują średnicy. Podają ją w sposób bezpośredni i zachowują przy tym bardzo dobrą szczegółowość. Odniosłem nawet wrażenie, że górny zakres tego pasma jest nieco wyraźniejszy, co wydobywa z dźwięku jeszcze więcej detali. Na przykład w Even Flow (Pearl Jam) gitary brzmią naturalnie, wielowymiarowo – słuchacz z łatwością wyłapuje szczegóły. Podobnie jest w In Bloom (Nirvana) – w tym utworze wyraźnie słychać przesuwanie palców po gryfie i towarzyszące mu zgrzyty. To ten poziom szczegółowości, który robi różnicę.
W sumie to samo mógłbym napisać o wokalach. Odzywają się blisko słuchacza – w większości przypadków instrumenty wybrzmiewają jak gdyby za nimi (choć może lepszym sformułowaniem byłoby – obok nich). To pozwala oczywiście wyłapać więcej szczegółów, a w niektórych utworach dosłownie poczuć moc głosu ulubionej wokalistki czy ulubionego wokalisty. Co ważne, sybilizacja zdarza się ekstremalnie rzadko (nie odnotowałem jej na przykład w Winter (Tori Amos).
Zdaję sobie sprawę, że to, co napisałem wyżej, można odebrać jako laurkę. Naprawdę jednak uważam, że w swojej kasie cenowej i produktowej Fidelio L3 spisują się świetnie. Oczywiście można by narzekać, że detali mogłoby być więcej, a brzmienie ciut dynamiczniejsze – zwłaszcza kiedy posłucha się L3 podłączonych do źródła, które dba o średnicę (jak Fostex HP-A4) – ale… No właśnie, żeby osiągnąć taki efekt, można skorzystać z połączenia przewodowego.
Tu przyznam szczerze, że byłem zaskoczony tym, jak Fidelio L3 zareagowały na wzmacniacz. Słychać, że mają naprawdę niezły potencjał i potrafią przesunąć się w stronę bardziej analitycznego grania (co nie znaczy, że zagrają analitycznie).
To kolejny dowód na to, że Fidelio L3 zestrojono w przemyślany sposób. Soprany są odczuwalnie wycofane względem średnicy, ale wybrzmiewają w przyjemny, całkiem naturalny sposób. Fajnie w końcu posłuchać talerzy, które nie świdrują czy trzeszczą i nie wywołują efektu przypominającego – jak ujął to jeden z naszych Czytelników – przerzucanie kaszy łopatą. Na Fidelio L3 słychać po prostu lekki, metaliczny dźwięk, który nie przeciąga się niepotrzebnie.
To akurat ten obszar, w którym Fidelio L3 są najmniej podatne na synergię. Tylko podłączenie ich do Fostexa wywołało odczuwalny efekt. Ale nie ma mowy o zmianie charakterystyki brzmienia. Wspomniane wcześniej talerze, choć przesunęły się trochę do przodu i do góry, nie zafundowały mi syczącej kakofonii.
Scena w Fidelio L3 jest bardzo dobra (oczywiście w kategorii słuchawek zamkniętych). Mam wrażenie, że buduje się we wszystkich trzech kierunkach, choć na głębokość jest oczywiście najmniej rozległa. Daje to jednak przyjemną holografię – partie poszczególnych instrumentów dochodzą do słuchacza z określonych kierunków, wyczuwalna jest także przestrzeń między nimi. Nie ma tu mowy o skondensowanym, zbitym graniu, co jest akurat świetną wiadomością.
A jeśli chodzi o dynamikę, mam pewien problem, który pojawił się dopiero podczas porównania Fidelio z Beoplay H8i. Philipsy grają bowiem nieco bardziej delikatnie, mniej drapieżnie. Jednak w moim odczuciu nadal jest to satysfakcjonujący poziom, wystarczający do tego, aby poczuć energię na przykład No One Knows (Queens of The Stone Age). A to, co L3 tracą do H8i pod względem dynamiki, odzyskują większą szczegółowością i bardziej przestrzenną sceną.
Wyłącznie dla porządku napiszę, że w tych zastosowaniach nowe słuchawki Philipsa radzą sobie doskonale. No ale skoro grają bardzo dobrze, to czy można było spodziewać się czegoś innego?
Choć Fidelio L3 są słuchawkami wokółusznymi, nie mogą pochwalić się superskutecznym tłumieniem pasywnym. Powiedziałbym, że niwelują około 20-30% odgłosów otoczenia. Na szczęście wyposażono je w ANC. Szkoda tylko, że to ANC nie do końca działa w taki sposób, w jaki można byłoby oczekiwać.
Zacznę od plusów – aktywna redukcja szumów w Fidelio L3 bardzo dobrze radzi sobie z niskimi tonami. Ostatnio mam szczęście jeździć do biura tramwajem, który pokonuje remontowane torowisko, radośnie podskakując i zgrzytając. W słuchawkach dokanałowych (z włączoną muzyką) mogłem dokładnie ocenić stan prac, bo słyszałem każdy podskok. Fidelio L3 ograniczyły ten nieprzyjemny stukot o jakieś 70-80%.
Gorzej jest jednak z dźwiękami o średniej i wysokiej częstotliwości. Bez włączonej muzyki Fidelio L3 nie wyciszą biurowego gwaru, nie do końca radzą sobie nawet ze zmywarką czy z wiatrakiem. Oczywiście po włączeniu muzyki te problemy znikają. Jeśli jednak należycie do tych osób, które lubią czasem założyć na głowę słuchawki bez muzyki, żeby się po prostu odciąć, możecie nie być do końca zadowoleni.
I jeszcze jedna, ważna informacja. ANC wywołuje lekki szum i delikatnie wpływa na brzmienie – moim zdaniem akurat korzystnie, lekko wyostrzając i wzmacniając dźwięk.
Dobrze spełnia swoje zadanie i pozwala głośno i wyraźnie słyszeć otoczenie. Jeśli chce się używać go z włączoną muzyką, dobrze zmniejszyć poziom głośności do 30-40%. Wtedy wyraźnie usłyszycie głos stojącej przy Was osoby czy odgłosy „miejskiego życia”.
Cóż, Philips Fidelio L3 nie są słuchawkami stworzonymi z myślą o ciągłym prowadzeniu przez nie rozmów. Nie zrozumcie mnie źle, bo nieźle sprawdzają się w tej roli. Ale – właśnie – tylko nieźle. Podczas połączeń nie miałem problemów ze zrozumieniem rozmówców, jednak niekiedy ich głos brzmiał trochę nieczysto. Problemem były zwłaszcza głoski wybuchowe, które uderzały ze zbyt dużą mocą. Dlatego w przypadku Fidelio L3 moim zdaniem w grę wchodzą raczej krótkie rozmowy. Te dłuższe mogą być zwyczajnie męczące (ale da się je poprowadzić).
Poniżej zostawiam próbkę mojego głosu.
Deklarowany przez producenta czas pracy słuchawek z ANC wynosi 32 godziny. Podczas testów osiągałem zbliżone wyniki – od 27 do 30,5 godziny. Dodam tylko, że słuchawki mają aktywną funkcję wykrycia noszenia, a po zdjęciu z głowy automatycznie pauzują odtwarzanie, by po około pięciu minutach wyłączyć zasilanie.
Jeśli chodzi o ładowanie, świetną informacją jest to, że około 15-20 minut wystarcza na uzupełnienie energii do około 30-40%. W praktyce przekłada się to na około 6 godzin dalszego słuchania. A ile trwa pełne naładowanie? W moim przypadku było to około 40 minut (ładowałem od poziomu 20%, bo już wtedy głos przypominający o wyczerpującej się baterii jest dość natarczywy). Szkoda tylko, że podczas uzupełniania energii słuchawki trzeba wyłączyć.
Tutaj jeszcze poruszę dwie kwestie, które mogą okazać się ważne. Jeśli chodzi o wskaźnik energii słuchawek, to ten w aplikacji i w telefonie zazwyczaj pokazują rozbieżne wyniki (np. telefon informuje, że zostało 60% energii, aplikacja, że 40%). Druga to natomiast fakt, że słuchawek ani razu nie udało mi się naładować ładowarką do mojego Pixela (z kostką łączy się przez USB-C). Na każdą inną ładowarkę Fidelio L3 reagowały bez problemu.
Mogę napisać tu tylko jedno: Philips Fidelio L3 to po prostu bardzo udane słuchawki. Solidne, wykonane z dbałością o każdy szczegół i – pomimo dużej wagi – wygodne. Czy ładne? Mnie się podobają, ale to kwestia indywidualna. Ważne, że grają jeszcze lepiej, niż wyglądają. Przestrzennie, szczegółowo, ale wciąż rozrywkowo. To ten rodzaj słuchawek, który pozwala odkrywać nowe smaczki w ulubionych utworach, a jednak nie przekracza linii, za którą brzmienie staje się chłodne i mało emocjonujące.
Szczególnie polecam jeśli jesteście już zmęczeni słuchawkami grającymi na mocnym planie V bądź U i szukacie czegoś, co wprowadzi Was w świat trochę innego prezentowania muzyki. No i pamiętajcie – Fidelio L3 to tak naprawdę dwie pary słuchawek w jednym – bezprzewodowe i przewodowe. Brzmienie tych drugich możecie wzbogacić, decydując się na wzmacniacz słuchawkowy.
A jeśli bezprzewodowe już macie i szukacie czegoś przewodowego, co nie zrujnuje Wam budżetu, ciekawą propozycją mogą być Philips Fidelio X3. Ale to materiał na inną opowieść. Tę kończymy z jednym morałem: Philips Fidelio L3 to po prostu bardzo udane słuchawki
Fajna recenzja, brakuje mi tylko informacji czy w trybie przewodowym działa mikrofon i czy złącze jest kompatybilne ze złączami combo w laptopie (na jedym jacku działa mikrofon i słuchawki).
Dziękuję!
Wydaje mi się, słuchawki są kompatybilne ze złączami combo, ale może znajdzie się ktoś, kto potwierdzi to na 100%. Niestety egzemplarz testowy już odesłałem, czego zresztą bardzo żałuję.
Po 3 miesiącach użytkowania mogę podsumować:
Zalety:
– jakość dźwięku (ale wyraźnie widać różnicę między AptX HD a innymi kodekami)
– możliwość wyłączenia ANC (nie szumi w czasie słuchania muzyki)
– wygoda – pracuję z home office – noszę po parę godzin dziennie i mnie nie męczą (choć ten aspekt jest bardzo indywidualny)
Wady:
– aplikacja (choć poprawiona – już nie wymusza AptX bez HD oraz jest możliwość ustawienia stopnia trybu awareness) nadal jest uboga – np. brak customizacji przycisku asystenta głosowego – ja tego nie potrzebuję, a chętnie zamieniłbym na funkcję mute/unmute do telekonferencji
– przy ok 40% zaczynają się irytujące komunikaty głosowe o niskim naładowaniu baterii i nie można tego wyłączyć (wolałbym wybór między trybem głosowym a np. sygnałami typu pikanie)
– mam wrażenie, że ANC działa tylko w odsłuchu natomiast nie ma ANC dla mikrofonu
– czasami potrafi „strzelić” dźwiękiem po uszach np. przy podłączaniu drugiego urządzenia BT.
– nie są pasywne – na kablu audio muszą być zasilane z akumulatora.
Bardzo rzetelna recenzja. Ja lubię w Fidelio jakość audio i to, że można w nich posłuchać niemal wszystkiego ciesząc się dźwiękiem. Do tego są mega wygodne i większa waga nie jest odczuwalna.
Te słuchawki w trybie przewodowym ciągle muszą być włączone, więc czy to nie jest tak, że one używają wewnętrznego DACa i wpinanie nawet pod najlepsze zewnętrzne DACi nic nie da?
To bardzo dobre (i trudne) pytanie.
Zacznę od testowanych słuchawek: Fidelio L3 podłączyliśmy do czterech źródeł: zintegrowanego układu laptopa, FiiO BTR3, Qudelixa 5K, Fostexa HP-A4 i za każdym razem dało się usłyszeć wyraźne różnice w brzmieniu. (Podobnie zresztą mają B&O H8i, ale w ich przypadku poprawa nie jest tak mocno odczuwalna).
A czy połączenie przewodowe działa lepiej w przypadku każdych słuchawek BT? Nie. Mam jednak za małą wiedzę, aby się wypowiadać, więc podeprę się informacjami znalezionymi na eksperckich forach. Część osób twierdzi, że niektóre słuchawki, kiedy są połączone przewodowo, „wyłączają” wewnętrzny układ. Inni znowu uważają, że robią tak wszystkie słuchawki BT połączone kablem, tylko że zewnętrzne układy nie zawsze są tak dobrze dopasowane do przetworników, jak te wbudowane.
Cóż, pozostaje mi w miarę możliwości zgłębiać temat.
Seria Fidelo wyróżnia się świetnym dźwiękiem. Ostatnio miały premiery TWS-y z tej serii (bodajże t1bk). Byłoby super jakbyście je też zrecenzowali 🙂
„Świetna solidność”, to przesada.
Pałąk jest zrobiony z bardzo słabego plastiku. Posługiwanie się w materiałach reklamowych, że słuchawki Philips są „wytrzymałymi modelami” oraz przy tym modelu L3 – że jest dobry „niezależnie od wielkości głowy” to już przesada.
Dla osób chcący kupić ten produkt ważna uwaga – jest to jednorazówka. Serwis Philipsa nie chce ich naprawiać, a co gorsza wraca produkt w gorszym stanie niż został wysłany. Dla chętnych zdjęcia.
Tak jak autor artykułu delikatnie wspomniał o pałąku – to należy rozwinąć – to najsłabszy element. Masz małą głowę – OK, ubierasz incydentalnie – OK, w pozostałych przypadkach te słuchawki nie wytrzymają, a nie licz na gwarancję – tutaj jest jedna odpowiedź – źle użytkowane.
Autora artykułu proszę o rzetelne prezentowanie produktu, a nie materiał sponsorowany …
Zacznę od tego, że przykro mi z powodu tego, co Cię spotkało. Mam nadzieję, że uda się Ci się znaleźć rozwiązanie. Nawet jeśli producent nie zmieni zdania (warto próbować kilka razy), pałąk w tym modelu powinno dać się naprawić z jedynie niewielkimi stratami dla estetyki.
A teraz odniosę się do zarzutów. Głowę akurat mam dużą, o czym boleśnie przekonałem się, gdy strzeliły mi na niej Audio Techniki ATH-AR1IS. Od tego czasu kupowałem tylko słuchawki z metalowym pałąkiem albo o konstrukcji zbliżonej do AKG K240. Z Fidelio L3 korzystałem przez ponad miesiąc, codziennie po mniej więcej 5-6 godzin (także w tramwaju, na spacerach) i nie odnotowałem żadnych problemów. Choć jak pisałem w recenzji – dla mnie odpowiednia była połowa maksymalnego „rozstawu”. Słuchawki zdarzało mi się nawet ot tak wrzucać do plecaka. Za każdym razem były całe i zdrowe. Na coś takiego nigdy nie pozwoliłbym sobie na przykład z Bose QuietComfort 35 II czy Sony WH-H900N. Moim zdaniem w porównaniu do tych modeli Fidelio L3 mają bardzo solidną konstrukcję. I uważam, że w podobnym przedziale cenowym nieliczni producenci oferują wyższą albo zbliżoną jakość.
Niemniej Twoja historia pokazuje, że nie ma sprzętu idealnego. Dlatego na przyszłość postaram się lepiej dobierać słowa. Choć akurat Fidelio L3 naprawdę mnie zauroczyły.
Potwierdzam, mam to samo – nagle pałąk pękł. W internecie jest wysyp podobnych przypadków. Po roku odradzam te słuchawki jakmi inne produkty firmy MMD HK Holding, które sprzedawane są pod marką Philips – tak te słuchawki nie są produkowane przez Philips.
Twoja opinia była jedną z dwóch, która przekonała mnie do kupienia. Na początku myślałem że to pęch i wada akurat tego modelu, ale nie tylko ja jestem poszkodowany. Złożyłem kolejną reklamacje z tytułu rękojmi.
Co do jakości dźwięku – fenomenalne, tylko ta obsługa posprzedażowa fatalna. Wystarczyło wymienić pałąk i po sprawie, a teraz bardzo boli, że nie ze swojej winy stracę kasę. Jeszcze bardziej jest upokarzające, że o te słuchawki się dbało, a tu opinia mechaniczne pękniecie… nikt nie zastanowił się czemu na plastiku są drobne pęcherzyki powietrza. Taka opinia jaki serwis, ale jeszcze bardziej zniszczyć niż je otrzymali. Co gorsza Centrum Sewisowe MIK w Radomiu obsługuje inne firmy.
Mam nadzieję, że reklamacja z tytułu rękojmi zadziała.
A na przyszłość obiecuję poskramiać zachwyty nad produktami. Choć tym razem byłem w 100% przekonany, że jeśli na moją głowę są okej, to mowa o pancernych słuchawkach.
Życzę powodzenia i trzymam kciuki za pozytywny obrót sprawy!
Nie zadziała, ponieważ: Philips ich nie produkuje – daje tylko logo, więc nie są w stanie załatwić części; w Polsce tego sprzętu nie serwisuje Philips tylko firma MK z Radomia, która sprzętu nie naprawia, bo ogranicza się do ekspertyz zwalniajacych z odpowiedzialności sprzedawcę i producenta. Należy omijać produkty Philips.
Pytanie do użytkowników, u was również słuchawki nie grają „pasywnie” podczas połącznia po kablu? Chciałem używać ich głównie na kablu, a awaryjnie bezprzewodowo, ale nawet po podłączeniu do wzmacniacza musze słuchawki włączać przyciskiem. Czyli co, trzeba będzie je ładować nawet przy pracy na kablu?
Tak, słuchawki nie działają pasywnie. W dodatku podczas ładowania nie mogą być włączone.
Ja użytkowałem swoje 9 miesięcy, aż pewnego dnia podczas zakładania na głowę głośno pękły. W zasadzie byłem zadowolony chociaż z powodu kształtu wsporników muszli nie nadają się na dwór. Najgorsza okazała się próba reklamacji produktu która w zasadzie została odrzucona z powodu
„przeciążania mechanicznego”. Po pęknięciu słuchawki spadają z głowy i są szmelcem. NIEPOLECAM
W dniu dzisiejszym dokonywałem odsłuchu tych słuchawek, chciałbym podzielić się wrażeniami.
Po pierwsze: są ZA CIĘŻKIE. Trochę przesadzili koledzy z Philipsa z wagą.
Po drugie: po założeniu na uszy (bez odtwarzania czegokolwiek) bodajże ANC wydawał praktycznie niesłyszalny ale niekomfortowy dźwięk w lewej słuchawce – uważam, że to ANC, bo wyraźnie stłumione zostało otoczenie.
Po trzecie: odpaliłem kilkadziesiąt kawałków, na których zwykle testuję słuchawki. Gatunkowo: przez instrumentalne, rock, metal, elektroniczną, jazz, pop. Powiem tak: dźwięk zdecydowanie więcej niż poprawny. One grają na prawdę dobrze. To bardzo miło, że nie przesterowano w nich basu i sopranu, ładnie odwzorowują dźwięki, choć czasem przyczepiłbym się do barwy i głębi dźwięku. One są takie „nie narzucające się” z dźwiękiem, nie męczące nim (nawet na partiach wokalnych przy metalu symfonicznym i kobiecym sopranie). Fajnie zestrojone. Test na 2-3 utworach Alana Walkera pokazał, że bas wykazuje głębię a nie tylko moc i pier..nięcie. Trochę trzeba je pomęczyć żeby usłyszeć koniec ich możliwości 😉
Aplikacji smartfonowej nie testowałem. Jak czytałem opinie innych, należy być gotowym na to, że nie działa 😉
Co do trwałości nie wypowiem się, miałem możliwość testować raptem przez godzinę.