Stłuczona szybka, obite krawędzie, zalane wnętrze… Chleb powszedni użytkowników współczesnych smartfonów. Ale czy wszystkich? Otóż na rynku są dostępne smartfony pancerne, które mają nie dawać się przeciwnościom losu. Ulefone Armor 15 to jeden z najnowszych przedstawicieli tego dość niszowego segmentu urządzeń. Czy jest na tyle pancerny, na ile wygląda i na tyle smart, na ile się kreuje?
Ulefone Armor 15 należy do segmentu wzmacnianych, pancernych smartfonów, który jest trudny do recenzowania. Urządzenia do niego należące bowiem na pierwszym miejscu stawiają wytrzymałość, na drugi tor przenosząc spektakularną wydajność. Dlatego za podobne pieniądze zawsze dostanie się dużo, dużo lepszego konwencjonalnego smartfona. Ale klient docelowy panzerfonów ma zupełnie inne potrzeby. W toku tej recenzji postaram się je przybliżyć. I nawet jeśli pewne cechy poddam surowej krytyce, to nie omieszkam wziąć poprawki na kategorię urządzenia.
Zawartość pudełka Ulefone Armor 15 potrafi przyprawić o zawrót głowy. Od bardzo, bardzo dawna nie widziałem tak bogatego wyposażenia smartfona. Dostajemy 15-watową ładowarkę, bardzo estetycznie zwinięty kabel USB-C, dodatkowe szkło hartowane, smyczkę, plastikowy otwierak i aż 6 różnych dokumentów, w tym cztery instrukcje, każda dotycząca innej funkcji smartfona. Nie wiem, czemu nie połączono ich w jedną większą instrukcję, ale i tak doceniam fakt, że Ulefone dba o użytkownika.
Jakość wykonania akcesoriów jest bardzo dobra – tworzywa są solidne, kabel estetycznie wykończony i ładny, a instrukcje wydrukowano na wysokiej jakości papierze. Ekran posiada na start naklejoną folię ochronną, która ma pewne właściwości antyrefleksyjne. Czy o czymś nie zapomniałem? Ach tak! Telefon ma wbudowane słuchawki TWS. O ich możliwościach opowiem jednak później.
Wygląd pancernych smartfonów zawsze budzi kontrowersje, bo z jednej strony podyktowany jest praktycznymi pobudkami, a z drugiej po prostu bywa pretensjonalny. Ulefone Armor 15 szuka balansu. Z jednej strony mamy duże maskownice głośników (z czego sam głośnik zajmuje ¼ ich powierzchni), kevlarowy design akcentów na pleckach i futurystyczne szlaczki wokół aparatów. Z drugiej strony jednak wiśniowy kolor tworzywa wygląda atrakcyjnie i całkiem elegancko, a dominacja czerni pozwala uciec smartfonowi od tandety. Poza tym uwielbiam połączenie czerwieni z czernią, więc Ulefone Armor 15 mnie tym kupił.
Oczywiście ramki ekranu są gigantyczne, a samo urządzenie po prostu jest grube i ciężkie – taki już urok tego segmentu. Jednak producent zadbał, aby obudowa była zwężona i ścięta tam, gdzie trzeba, a konstrukcja odpowiednio wyważona, by chwyt był wygodny. Na dobre wrażenie wpływa także jakość zastosowanych materiałów. Gumowane tworzywo na górnej i dolnej krawędzi jest przyjemne i wytrzymałe, plastiki są matowe i solidne, a na bocznych ramkach zagościło nawet lakierowane aluminium. Tego się nie spodziewałem, brawo!
W Ulefone Armor 15 nie brakuje także przycisków. Obok mocno wyczuwalnego włącznika i klawiszy głośności (dolny w moim egzemplarzu działał trochę za miękko), mamy dodatkowy klawisz funkcyjny (bardzo praktyczny!) i absolutnie unikatowy współcześnie spust migawki aparatu. Od przybytku głowa nie boli?
Owszem, gdyż smartfona można porządnie chwycić w rękawicach roboczych i bez problemu go obsłużyć, zwłaszcza że dostępna jest funkcja korzystania w rękawiczkach. Jaskrawą obudowę ponadto łatwiej dostrzec. Wszystkie porty zasłonięte są szczelnymi zaślepkami, które trudno otworzyć bez dołączonego akcesorium. Znalazło się nawet miejsce na diodę powiadomień nad ekranem. Tutaj po prostu niczego nie brakuje, może poza złączem słuchawkowym (przejściówki z USB-C w zestawie brak).
Ulefone Armor 15 wyposażono w wyświetlacz IPS o przekątnej 5,45 cala w rozdzielczości HD+ (1440 × 720), odświeżany w 60 Hz. Obawiałem się tak niewielkich rozmiarów, ale ku mojemu zaskoczeniu ekran sprawdzał się bardzo dobrze. Panel wyświetla nasycone kolory, kąty widzenia są poprawne, kontrast również jest w porządku, a stosunkowo niska rozdzielczość rzuca się w oczy bardzo rzadko. Plusem smartfona jest także jasność maksymalna – w pełnym, choć październikowym słońcu nie miałem problemu z odczytaniem treści na ekranie. Do codziennej prasówki, social mediów, a nawet oglądania filmów i seriali sprawdzał się całkiem dobrze.
Ulefone Armor 15 pracuje na nieznacznie zmodyfikowanym Androidzie 12. Producent na start wgrał kilka swoich tapet, schemat kolorystyczny i własny ekran informacji o smartfonie. Dostępny jest tryb uproszczony interfejsu, a także sporo opcji personalizacji, dostępności i ułatwiania obsługi. Oprócz aplikacji DuraSpeed do optymalizacji pracy aplikacji w tle, producent nie wrzucił żadnych dodatkowych, śmieciowych programów. Niestety niektóre funkcje nie zostały przetłumaczone z języka angielskiego na polski, są to jednak pojedyncze przypadki.
Wkraczamy na najbardziej grząski etap tej recenzji – wydajność. Ulefone Armor 15 napędza bowiem niskopółkowy MediaTek Helio G35. Normalnie rwałbym włosy z głowy, widząc taką jednostkę w smartfonie za ok. 1500 zł. Natomiast Helio G35 w pancerfonie za tę kwotę jest po prostu do przyjęcia. Procesor wspiera 6 GB RAM, a na dane dostajemy 128 GB, które można rozszerzyć kartą microSD. Jak sprawuje się to w praktyce?
Wystarczająco do podstawowych czynności. Smartfonowi daleko do demona prędkości, a większości zadań, takich jak rozwijanie paska powiadomień czy przełączanie aplikacji, potrafią towarzyszyć drobne spowolnienia i przycięcia animacji. Nigdy jednak nie zdarzyły się żadne drastyczne problemy – ot potrzeba trochę cierpliwości, zwłaszcza podczas uruchamiania aplikacji czy wczytywania stron internetowych. Nie zachęcam jednak do przeciążania smartfona dziesiątkami kart w Chrome czy kompulsywnym przełączaniem między zasobożernymi aplikacjami. Cardio nie jest jego mocną stroną.
Wyniki testów benchmarkowych potwierdzają, że pracujący pod maską procesor to podstawowa jednostka, przeznaczona do tanich smartfonów. Podkreślam – to nie dziwi w tej kategorii sprzętów, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że konkurencja w podobnej cenie potrafi dawać zauważalnie szybsze, średniopółkowe jednostki. Oczywiście Ulefone daje coś w zamian, ale do tego jeszcze wrócę. Podczas benchmarków i grania smartfon ponadto nagrzewał się. Nigdy nie były to jednak wysokie temperatury, o parzeniu nie mówiąc.
Ulefone Armor 15 do współczesnych gier 3D nie sprawdzi się za dobrze. Większość z nich uruchamia się i działa jako tako, ale kosztem rozdzielczości mocno przeskalowanej w dół, detali ustawionych na minimum i płynności dobijającej w bólach 30 FPS. Wystarczy przyjrzeć się screenshotom – to nie jest smartfon stworzony z myślą o gamingu. W przypadku popularnych gier 2D natomiast nie ma żadnych problemów – Armor 15 pozwoli skutecznie zabić czas w podróży czy spacyfikować dziecko.
Smartfon obsługuje sieci 4G oraz Bluetooth 5.0. Jest pełnoprawnym Dual SIM-em, co oznacza, że ma osobny slot na kartę pamięci, a obydwie karty SIM mogą jednocześnie łączyć się z 4G. Plus dla Ulefone za nieoszczędzanie na tym aspekcie. Podczas przeprowadzania testów nie napotkałem na żadne problemy z łącznością – internet śmigał aż miło, rozmowy telefoniczne przebiegały bez jakichkolwiek zakłóceń, a urządzenia Bluetooth parowały się i utrzymywały połączenie bez trudności. Armor 15 dostał także w NFC oraz Radio FM, które nie wymaga podłączenia słuchawek. To naprawdę miły dodatek.
Smartfon wyposażono w czytnik linii papilarnych na prawym boku urządzenia. Nie jest on może najszybszy z najszybszych, zwłaszcza podczas odblokowywania uśpionego smartfona, ale bardzo celnie wykrywa przyłożony palec. Ponadto przycisk położony jest w niedużym, dobrze umieszczonym wgłębieniu, więc łatwo go wyczuć i zawsze wygodnie w niego trafiałem.
Smartfon dostał baterię o cieszącej oko pojemności 6600 mAh – nie spodziewałem się mniej w smartfonie takich gabarytów. Przeprowadziłem testy z włączonym Wi-Fi, Bluetooth, siecią komórkową oraz automatycznym podświetleniem. Jak przełożyło się to na codzienną pracę?
Ze stale włączonym ekranem bateria spada średnio o 8 do 10 procent na godzinę, zależnie od wykonywanych czynności. W codziennym użytkowaniu w cyklu mieszanym wyniki są bardzo dobre – w ciągu 10 godzin poziom baterii stopniał o 18%. W tym czasie przeglądałem social media, odbyłem kilkunastominutową rozmowę telefoniczną, popstrykałem parę fotek i obejrzałem odcinek serialu. Bateria leciała średnio o … 2% na godzinę. Zarządzanie energią w stanie czuwania mogłoby być jednak ciut skuteczniejsze – w ciągu 12 godzin bezczynności bateria spadła o 20%.
Z ogniwem całkiem nieźle radzi sobie dołączona do zestawu ładowarka. W pół godziny ładuje ok. 25% jego pojemności, więc cały akumulator uzupełnimy w ok. 2 godziny. Oczywiście nigdy, przenigdy nie powinniśmy rozładowywać urządzeń do zera i ładować na full, więc czas na uzupełnienie będzie tym krótszy. Czy nie pogardziłbym szybszą ładowarką? Owszem, do takiego giganta przydałby się 30-watowy zasilacz, ale dołączone do zestawu 15 W uznaję za godziwy kompromis.
A teraz przechodzimy do jednego z ciekawszych aspektów smartfona Ulefone Armor 15. Zacznę od tego, że otrzymał on symetryczne głośniki stereo. Są całkiem głośne, jakość emitowanego dźwięku jest OK, ale sam fakt, że producent szarpnął się na takie rozwiązanie, zasługuje na uznanie. Po podłączeniu zewnętrznych słuchawek dźwięk brzmi klarownie, ale jest odrobinę płaski – brakuje wyraźnych dołów i czystych gór, zdecydowanie dominuje środek. Audiofile się przyczepią, 90% społeczeństwa nie zwróci na to uwagi.
Ale będąc przy słuchawkach… Tak, Ulefone Armor 15 ma wbudowane słuchawki true wireless. Producent schował je za bardzo mocno dociskającymi się zaślepkami na górze obudowy. To… jedne z najmniejszych słuchawki TWS, jakie w życiu widziałem. Prawie ich nie czuć w dłoni, a mimo wszystko znalazło się w nich miejsce na miniaturową diodę LED, mikrofon oraz baterię, która pozwala na ok. 5 godzin grania. Posiadają także czujnik dotyku, dzięki któremu można sterować odtwarzaniem, chociaż miewają one tendencję do okazjonalnego ignorowania komend.
Niestety ich wyciąganie to katorga, bo trzeba to zrobić ręcznie, pociągając za wystające z nich pałąki. Ja mam dosyć małe paluszki i potrzebowałem nabrać wprawy, więc nie wyobrażam sobie, jak miałby to zrobić rosły mężczyzna pracujący na budowie. Na szczęście słuchawki w Ulefone Armor 15 łączą się automatycznie i połączenie jest stabilne.
Jakość dźwięku natomiast… to poziom niskobudżetowych pchełek wrzucanych do kosza z promocjami w elektromarketach. Jest cicho i dość płasko, ponadto w zestawie brakuje wymiennych gumek, więc u wielu osób nie ma mowy o pasywnym usuwaniu szumów. Słuchawki mimo tego całkiem nieźle trzymały się moich uszu, ale u kilku innych osób wypadały przy mocniejszym poruszeniu głową.
I będę szczery – jako chwyt marketingowy działają genialnie, bo właśnie ta nietypowa konstrukcja skusiła mnie do zrecenzowania smartfona. Ale mając je już w uszach… Czy warto było szaleć tak? No nie warto było. Budżet można było przeznaczyć dużo, dużo lepiej. Na przykład na szybszy procesor.
Na pleckach urządzenia znalazły się dwa aparaty – główny 12 Mpix i szerokokątny 13 Mpix. Nie ma żadnych czujników głębi czy pseudomakro dla pochwalenia się liczbą aparatów w reklamach. Rozdzielczość obydwu jednostek jest po prostu dobra, nie spodziewałem się zwłaszcza 13-megapikselowego szerokiego kąta. Plus dla Ulefone za uczciwość i niewciskanie klientom ciemnoty. Front natomiast zdobi 16-megapikselowa kamerka do selfie. Czy zdjęcia są równie solidne, co obudowa?
Główny aparat Ulefone Armor 15 ma 12 Mpix i przysłonę ƒ/1,8. W dobrym świetle, zwłaszcza w pogodny dzień, można nim pstryknąć naprawdę godziwą fotkę, która ucieszy oko na Instagramie czy Facebooku. Kolory są OK, chociaż skręcają nieco w ciemne i chłodne rewiry, kontrast jest natomiast poprawny. W gorszym oświetleniu efekty są już bardzo przeciętne. Do źle zbalansowanego kontrastu dochodzi wyraźne zaszumienie i wyostrzanie. Jest po prostu ciemno.
Tutaj zaczyna się podstawowa bolączka aparatu w Ulefone Armor 15. HDR działa tak, jakby go prawie nie było. W trybie automatycznym efekty są niemal niewidoczne, a wymuszając jego uruchomienie, rezultat wygląda tak subtelnie, że niewprawione oko nie zauważy różnic. Wyciąganie detali z ciemnych partii zdjęcia kuleje, o jasnych nie mówiąc, a nie mam tutaj na myśli nawet skrajnych sytuacji, takich jak zdjęcia pod słońce.
Jeżeli na fotografii mamy dwa kontrastujące plany – jasny i ciemny – możemy być pewni, że w trybie automatycznym detale zaczną ginąć, a tryb manualny wyciągnie tylko trochę z nich. Poniżej kilka przykładów porównawczych.
Ulefone Armor 15 umożliwia maksymalnie 4-krotny zoom cyfrowy. Nie polecam korzystania ze skrajnego powiększenia, dwukrotne natomiast przyda się tylko w sytuacjach najwyższej potrzeby. Jak to sobie poetycko zapisałem: „Zoom to rozciąganie i szum”. Czy to problem? Nie, wszystkie smartfony bez dedykowanego teleobiektywu rozwiązują sprawę podobnie.
W dodatkowych trybach aparatu jest także funkcja 108 Mpix, która chyba przez przypadek nie została usunięta przez Ulefone z interfejsu. Po pierwsze – smartfon posiada matrycę 16 Mpix. Po drugie, nawet nie rozciąga tych zdjęć do 108, a tylko do 48 Mpix. Po trzecie – rezultat praktycznie niczym nie różni się od standardowych zdjęć, poza może ciut większą ilością szczegółów, ale kosztem gorszego kontrastu. No i kilkukrotnie większym rozmiarem pliku.
Aby tryb portretowy zadziałał, Ulefone Armor 15 potrzebuje twarzy, najlepiej należącej do żywego człowieka. O tym interfejs jednak nie informuje. Zdjęcia wszelkich obiektów są zatem pozbawione głębi. Fotki rzeźb czy figurek w wielu przypadkach owocują chaotycznym rozpoznawaniem planów. Ale kiedy już pojawi się żywy człowiek, zwłaszcza na jednolitym tle… To jest całkiem dobrze!
Aparat szerokokątny w Ulefone Armor 15 ma 13 Mpix, przysłonę ƒ/2.4 oraz widzi 106°. Jego rozdzielczość cieszy w tej cenie, ale efekty są adekwatne do klasy urządzenia. Przy dobrym świetle liczba detali jest akceptowalna, aczkolwiek fotografie są wyraźnie ciemniejsze od tych z obiektywu głównego. Szeroki kąt ma także dziwną tendencję do rozmiękczania niektórych fotek. Sprawdzałem – to nie palce na obiektywie, a prawdopodobnie rezultat odszumiania.
Po zmroku natomiast najlepiej po niego nie sięgać. Niezależnie od oświetlenia, detali nie ma, a fotografia zamienia się w konfigurację żółto-szarych plam. Obiektyw szerokokątny nie jest wspierany przez tryb nocny.
Obiektyw główny po zmroku nie radzi sobie najlepiej, gubiąc sporo detali, rozmywając ciemniejsze partie kadru i kombinując z kolorami. Tryb nocny nie działa cudów, ale znacznie poprawia sytuację. Detale są powyciągane z cieni, szczegółowość znacznie wzrasta, choć jaśniejsze partie potrafią być nieco prześwietlone. Do akcji wkracza także wyostrzanie, więc we względnie doświetlonych, nocnych krajobrazach miejskich efekty wyglądają całkiem, całkiem. Jednak lepiej nie zapuszczać się w ciemne alejki – tam tryb nocny już sobie nie poradzi.
16-megapikselowy aparat selfie w Ulefone Armor 15 pozytywnie mnie zaskoczył. Rejestruje całkiem sporo detali, zdjęcia są tylko nieznacznie zaszumione, a na dodatek jego punkt ostrości jest ustawiony tak, że tło delikatnie się rozmywa. Jedynie kolory mogłyby być nieco naturalniejsze – są dość przygaszone i skręcają w chłodne odcienie. Tryb portretowy względnie celnie odcina krawędzie pierwszego planu od tła, natomiast trybu „upiększania” unikajcie jak ognia. Nie ma wyjątku – w żadnym smartfonie nie działa to skutecznie ani naturalnie, niezależnie od ceny.
1080p i 30 FPS to współcześnie absolutny standard i Ulefone Armor 15 go spełnia. Jakość klipów jest taka, jak zdjęć – kolory są nieco stłumione, kontrast przeciętny, liczba detali jest OK. Stabilizacji nie stwierdzono, więc obraz w ruchu trochę telepie, ale przyznam z uznaniem, że klatki się w ogóle nie rozmywają. Jest tylko jeden poważny problem – jakość audio. Dźwięk jest stłumiony i poddany agresywnej kompresji, jakby ktoś napchał waty do mikrofonu w telefonie sprzed dwóch dekad. Mam nadzieję, że to tylko problem z oprogramowaniem.
Z niemałym zaskoczeniem zauważyłem także, że smartfon umożliwia nagrywanie w rozdzielczości VGA oraz CIF, czyli 352 × 288. Po co to komu – nie wiem, ale ja odbyłem nostalgiczną podróż do czasów pierwszych telefonów z kolorowym ekranem, ściąganych na lewo gier java i wysyłania Fristajla przez Irdę. Kiedyś to było…
Na deser zostawiłem to, co przyniosło „Armor” w nazwie smartfona. Urządzenie ma dużą, ciężką, solidną obudowę wykonaną z wytrzymałych materiałów. Potwierdzają to certyfikaty pyłoszczelności i wodoszczelności IP68 oraz IP69K, a także standard militarny MIL-STD-810G. Smartfon powinien wytrzymać wysokie ciśnienie i temperaturę, zanurzenie do 1,5 metra przez 30 minut, upadek z 1,5 metra czy dobę pod metrową warstwą betonu. Dlatego kierowany jest do podróżników, pracowników budowlanych czy górników.
Nie miałem pod ręką betoniarki ani kopalni węgla, więc przeprowadziłem proste, domowe testy. Zanurzenie w misce z wodą, kilkuminutowy prysznic czy kilka upadków z wysokości ok. 1,5 metra nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Woda nie wdarła się pod żadną z zaślepek, jedynie niewielka jej ilość zgromadziła się w przycisku aparatu. Wystarczyło przetrzeć go chusteczką i voila – smartfon jak nowy, ponadto bez żadnej ryski. Gdyby się postarać, to i gwoździe nim można wbijać.
To urządzenie jest stworzone dla pracowników fizycznych, turystów, rowerzystów, słowem – wszystkich, których smartfony są narażone na częste ryzyko brutalnego zniszczenia. Pod tym względem nie dostrzegłem kompromisów i należą się Ulefone wyrazy uznania. Zwłaszcza że to wszystko podano w wyjątkowo subtelny estetycznie, jak na panzerfony, sposób.
Ulefone Armor 15 jest smartfonem skierowanym ku konkretnej grupie użytkowników o bardzo konkretnych potrzebach. W sytuacjach, w których konwencjonalny smartfon nadawałby się tylko do kasacji, tego wojaka wystarczy otrzepać z kurzu albo spłukać wodą. Dlatego wybiorą go osoby pracujące fizycznie w trudnych warunkach czy podróżnicy stawiający wytrzymałość i niezawodność nad bajery i cyferki w testach. Do pstryknięcia fotki na budowie, a potem uwiecznienia milusińskich Ulefone Armor 15 sprawdzi się znakomicie.
Wad temu telefonowi nie brakuje, ale wynikają one przede wszystkim z faktu, że jest relatywnie niedrogi. Przy tym oferuje wydajność i możliwości godne przydomka smart, chociaż zwinnością mu bliżej do Pudziana, niż Usaina Bolta. Wbudowane słuchawki wyróżniają tego smartfona wśród wzmocnionych urządzeń, ale moim zdaniem są zbędne i producent mógł przesunąć środki na mocniejszy procesor. Zyskałaby na tym nie tylko kultura pracy, ale i finalna jakość zdjęć.
Wówczas mielibyśmy pancerniaka idealnego – dobrze zbalansowanego pod względem wydajności, możliwości foto, głośników i designu. A tak musi stanąć do walki z konkurencją, której się w ostatnich latach namnożyło, zwłaszcza w podobnej półce cenowej. Czy Ulefone Armor 15 będzie tym jedynym, zadecydować musi gust estetyczny i szczegółowe potrzeby każdego użytkownika. Ale gdyby ktoś poszukujący po prostu pancernego smartfona zapytał mnie, czy warto, odpowiedziałbym szczerze – warto. Bo jest po prostu niezły.