Od wielu lat marzyła mi się funkcjonalna hybryda tabletu z czytnikiem e-booków, koniecznie z ekranem E Ink, przy którym mój wzrok męczy się mniej niż przy standardowych wyświetlaczach, montowanych w smartfonach, tabletach czy laptopach. I choć urządzenia aspirujące do spełnienia tych kryteriów już się pojawiały, tak dopiero debiutujący właśnie Huawei MateBook Paper wydaje mi się pierwszą propozycją tableto-czytnika z E Inkiem, która ma szansę na globalną ekspansję. Czy jednak jest nią naprawdę? Odpowiedź na to i inne pytania znajdziecie, mam nadzieję, w poniższej recenzji.
Huawei MatePad Paper jest trochę czytnikiem e-booków, trochę głośniczkiem do słuchania audiobooków, trochę tabletem, trochę notatnikiem do ręcznych notatek i prostych szkiców. Jeśli zbierzemy wszystko do kupy, wyjdzie nam, że… w zasadzie nie wiadomo, czym jest.
Brzmi jak zarzut? Częściowo może i jest zarzutem. Natomiast istnieje też druga strona medalu znana również jako szklanka do połowy pełna. I ona rysuje nieco inny obraz, taki mianowicie, że MatePad Paper dla wielu użytkowników może być tym, czym chcą, żeby był. A to już niewątpliwie atut.
Zacznijmy od pochwalenia producenta. Nie tyle za samo urządzenie, ile za podejście. Nareszcie bowiem ktoś w Huawei pomyślał, że być może jest inna droga, niż desperackie łapanie za ogon peletonu z producentami, którym Amerykanie nie zakręcili kurka z usługami Google.
Huawei MateBook Paper oferuje coś zupełnie nowego, nawet jeśli obecnie to „nowe” jest płynne i trudne do scharakteryzowania. To mi się podoba i liczę na więcej.
Zastanawiałem się, czy podawanie specyfikacji tak Huawei MatePad Paper ma sens. Trudno bowiem znaleźć na rynku choć jedno inne urządzenie, które by stanowiło dla „papierowego” MatePada punkt odniesienia. Z recenzenckiej przyzwoitości jednak chyba nie mam wyjścia. Oto, jak MatePad Paper prezentuje się – hehe – „na papierze”:
HiSilicon KIRIN 820E (3 rdzenie, 2.22 GHz, A76 + 3 rdzenie, 1.84 GHz, A55)
64 GB
E-Ink z wbudowanym oświetleniem,
Przekątna ekranu: 10,3″,
Rozdzielczość ekranu: 1872 x 1404
Wi-Fi 6 (802.11 a/b/g/n/ac/ax),
Moduł Bluetooth
USB Type-C – 1 szt.
Litowo-polimerowa 7250 mAh
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia 10,3-calowym tabletem, który naprawdę może się podobać. Konstrukcyjnie jest zadziwiająco przemyślany. Zadziwiająco, bo to jednak urządzenie, które dopiero przeciera pewne szlaki, a to od razu wzmaga ryzyko tzw. „chorób wieku dziecięcego”.
Tymczasem od strony wykonania, zastosowanych materiałów i rozwiązań konstrukcyjnych MatePad Paper prezentuje się niesamowicie dobrze. Ramki wokół ekranu są cienkie i świetnie wpisują się w estetykę czarno-białego wyświetlacza E Ink.
Wewnątrz obudowy, przy prawej ramce, znajduje się magnes, który pozwala na wygodne ulokowanie rysika HUAWEI M-Pencil (2. generacji), kiedy akurat go nie używamy. Tam również naładujemy indukcyjnie nasz rysik i połączymy go z tabletem.
Co jeszcze zwraca uwagę, to plecki MatePada Paper, wykonane z tworzywa sztucznego o matowej fakturze (coś na wzór większości czytników Kindle od Amazona). Dobrze się to trzyma, plecki się nie brudzą, nie zbierają odcisków palców, a jednocześnie są przyjemne w dotyku.
Urządzenie waży 360 gramów, więc czuć je w dłoni, a raczej w dłoniach, bo ciężar sprawia, że trzymanie go w jednej szybko staje się niewygodne. Chociaż MatePad Paper jest na tyle duży, że ja na przykład, czytając, trzymałem go opartego o przedramię i zdawało to egzamin.
Jeśli chodzi o złącza, nie ma za bardzo o czym się rozpisywać. Jedna sztuka USB-C, służąca do ładowania urządzenia, to wszystko. Można ponarzekać na brak wyjścia słuchawkowego, wszak marketingowcy Huaweia dość mocno pozycjonują urządzenie także jako odtwarzacz audiobooków, natomiast ból istnienia zmniejszy się po zaopatrzeniu w odpowiednią przejściówkę (Huawei czasem dołącza taką do swoich smartfonów) albo skorzystaniu ze słuchawek bezprzewodowych.
Świetnym akcesorium jest okładka-etui dołączana do tabletu. Huawei MatePad Paper leży w niej idealnie, klapka z magnesem dodatkowo chroni rysik przed wypadnięciem podczas transportu. Po obu stronach okładki mamy twardy materiał, stanowiący solidną ochronę samego urządzenia. A jak to świetnie wygląda…
10,3-calowy wyświetlacz w technologii E Ink, którą część z Was pewnie zna lub kojarzy z klasycznych czytników e-booków, to atut nie do przecenienia. Przez 11 lat co prawda zdążyłem przywyknąć do kompaktowości czytników marki Kindle, a nawet bardzo ją polubić, ale teraz już wiem, że przestawienie się na większe gabaryty nie byłoby dla mnie wyzwaniem.
Pod względem wyświetlania wirtualnych książek i dokumentów, katalogowania ich, dostosowywania stron do własnych upodobań Huawei przygotował się naprawdę znakomicie. Szczególnie jeśli mówimy o formatach typu EPUB czy MOBI.
Możemy zwiększać i zmniejszać czcionkę, zmieniać jej krój (instalując fonty na tablet), wyrównać tekst do lewej albo wyjustować, zmienić interlinię itd. Dostajemy również możliwość wywołania widoku ze spisem treści pozycji, zakładkami i wszystkimi zebranymi adnotacjami i notatkami. Naprawdę wygląda to świetnie i choć o połowie tych funkcji pewnie szybko bym zapomniał, że w ogóle istnieją, tak podziwiam i szanuję zakres możliwości personalizacyjnych.
Co jeszcze rzuciło mi się w oczy, to możliwość uruchomienia tłumacza, który będzie nam przekładał tekst z różnych języków w czasie rzeczywistym, strona po stronie. Bardzo przydatna funkcja, tym bardziej że duży ekran pozwala podzielić na pół przestrzeń roboczą, rozgraniczając pierwowzór i tłumaczenie, tak by oba były czytelne. Na mniejszych ekranach najpopularniejszych modeli Kindle to nie byłoby możliwe.
O czym jeszcze warto wspomnieć? Ekran E Ink w Huawei MatePad Paper bardzo dobrze wypada pod kątem czytelności, zwłaszcza na ostrym słońcu. Kto korzystał z czytników e-booków w podobnej technologii, ten raczej nie poczuje zaskoczenia, niemniej fakt jest taki, że dokumenty tekstowe w MatePad Paper czyta się tak samo dobrze, jak teksty w druku.
Na początku miałem spore oczekiwania względem tabletowej strony „papierowego” MatePada. Nie spodziewałem się co prawda oglądać Netfliksa na ekranie, który odświeża się z prędkością rozszalałego żółwia. Natomiast i tak gdzieś tam tliła się we mnie nadzieja na aplikacyjne Eldorado.
I chyba właśnie dlatego po pierwszym wejściu do „AppGallery” poczułem się, jakby ktoś kopnął mnie w krocze. Otóż z poziomu sklepu Huaweia dostępnych do pobrania jest łącznie… 10 aplikacji: Storytel, Wattpad, WPS Office, oxfordzki słownik języka angielskiego, MindLind Mind Map, Legimi, Bundle Breaking News, Biziday, DIGI 24 i Empik Go.
Przyznajcie, że ilościowo i jakościowo to niezbyt wyszukany zestaw. Co prawda Pan Internet szybko podpowiedział o istnieniu alternatywnych sposobów instalowania innych aplikacji, natomiast od urządzenia za ponad 2 tysiące złotych można jednak wymagać… no nie wiem, drogi na skróty?
To znaczy domyślam się, że zamiast narażać się na zarzuty niekompatybilności urządzenia w większością aplikacji producent wolał okroić wybór do tych, które na pewno zadziałają i które wpisują się jakoś w czytelniczo-notatkowy charakter MatePada Paper.
Natomiast mam wrażenie, że mimo wszystko sporo tracę. Przeglądarkowy Twitter na przykład działa bardzo poprawnie, pomijając oczywiście fakt scrollowania, które na E Inku bywa irytujące, więc nie rozumiem, czemu nie mogę pobrać aplikacji Twittera jak człowiek, tylko kombinować jak koń pod górkę.
Tak czy inaczej, cóż więcej można powiedzieć o „tabletowości” MatePada Paper, jeśli aplikacji, które mogłyby je zweryfikować, jest jak na lekarstwo? No właśnie, niewiele. Okej, przydatne jest to, że urządzenie ma zachowaną androidową intuicyjność interfejsu, na przykład w ustawieniach, gdzie odnajdzie się każdy użytkownik Androida czy innego HarmonyOS.
Bardzo dobrze prezentują się szybkie opcje z Panelu Sterowania, który wywołujemy, przeciągając palcem lekko do środka od prawego górnego rogu ekranu. Mamy tu np. szybką aktywację modułów Wi-Fi lub Bluetooth, opcje oświetlenia i odświeżania ekranu, regulację i przełączanie się między profilami dźwięku, a nawet możliwość uruchomienia… projekcji bezprzewodowej. Tak, Huawei MatePad Paper możemy podłączyć chociażby do telewizora, nie bardzo jeszcze wiem, po co, ale na pewno istnieje jakieś kreatywne wykorzystanie tej funkcjonalności.
Inną ciekawą opcją jest kalendarz, który najzwyczajniej w świecie pasuje do charakteru urządzenia i jeszcze mocniej rozszerza paletę jego potencjalnych zastosowań. A tych naprawdę można wymyślić całkiem sporo. Ale do tego jeszcze wrócę.
Do zestawu dołączony jest huaweiowy rysik, znany m.in. z innych MatePadów. I muszę przyznać, że jego obecność robi prawdziwe „wow”. Huawei świetnie rozwiązał kwestię przygotowywania odręcznych notatek, dając kilka przemyślanych, a przede wszystkim przydatnych funkcji.
Możemy na przykład wybrać sobie tło, na którym będzie nam się pisać najwygodniej. Mogą to być linie jak z zeszytu do polskiego, ale też kratka, kropki, tabele typu „to do” z listą zadań do wykonania, a nawet wielkie nic, czyli czysta wirtualna kartka.
Po wybraniu szablonu też jest świetnie. Przejrzysty interfejs, możliwość imitowania pióra, długopisu, ołówka czy markera, trzy kolory, łącznie z białym, trzy grubości linii, dodawanie grafik, notatek dźwiękowych, pól z tekstem pisanym na klawiaturze itd.
Oczywiście to nie wszystko. Mazać, zakreślać i robić ręczne notatki możemy również… z poziomu czytanych książek. Być może brzmi to infantylnie, ale dla kogoś, kto często pracuje ze źródłami pisanymi, kto sporo czyta i notuje, jest to wspaniała rzecz, której standardowe czytniki e-booków nie posiadają.
Bardzo przydatne jest to, że do notatek możemy dodawać kolejne strony (jakby to był zeszyt), a gotowe notatki segregować i katalogować tak, jak nam wygodnie. Generalnie Huawei MatePad Paper, mógłby z powodzeniem zastąpić wszystkie zeszyty, jakie uczeń zabiera ze sobą do szkoły a student na zajęcia, ale też i część książek (np. lektury na język polski), kserówki ćwiczeń (jak eko!) itp.
W zasadzie jedyną rzeczą, do której mógłbym się przyczepić, oceniając robienie odręcznych notatek i zarządzanie nimi przez MatePada Paper, jest to, że do rysika w połączeniu z E Inkiem trzeba się przyzwyczaić. Konkretnie przyzwyczaić się trzeba do odczuwalnych opóźnień na ekranie, które na początku dość mocno rozpraszają, wyrywając z rytmu pisania. Na szczęście da się to zrobić. To tylko kwestia czasu i praktyki.
MatePad Paper wyposażony został w głośniki stereo, które sprawują się nadspodziewanie dobrze. Oczywiście pomyślane zostały przede wszystkim pod aubiooboki, słuchanie muzyki na nich jest dość karkołomne, bo aby miało sens, wymaga zainstalowania jakiegoś sensownego odtwarzacza (tak jakby nie można było udostępnić w AppGallery Spotify albo Tidala).
Sporym zaskoczeniem są również mikrofony. Cztery mikrofony, dodajmy od razu. Jeśli ktoś lubi sobie robić notatki głosowe w stylu detektywa Dale’a Coopera z Twin Peaks, na pewno będzie miał uciechę z MatePada Paper.
Gdybym cofnął się o te 10 lat, do czasów studenckich, Huawei MatePad Paper byłby urządzeniem, które rozwiązałoby całkiem sporo moich problemów. Na przykład problem z zapominaniem notatek i książek na zajęcia. Albo problem z utrzymaniem tychże we względnym porządku.
Widzę w tym urządzeniu naprawdę duży potencjał w wielu branżach i zawodach. Myślę, że odnalazłby się na biurku copywritera, redaktora, wykładowcy, nauczyciela, korektora, a to ledwie pierwsze kilka zawodów, jakie przyszło mi do głowy. Trochę szkoda, że tabletowo MatePad Paper trochę nie dojeżdża, z drugiej strony jednak jest to temat do zrealizowania kolejnymi aktualizacjami. Być może Huawei chce sobie dać trochę czasu na optymalizowania poszczególnych apek pod możliwości i specyfikę tego konkretnego urządzenia. Czas pokaże.
Czy kupiłbym Huaweia MatePada Paper? I tak, i nie.
Podchodziłem do niego dość sceptycznie, pierwsze wrażenia, nakierowane małą liczbą aplikacji, były mocno takie sobie. Ale im więcej spędziłem czasu z tym tableto-czytnikiem, tym bardziej mnie do siebie przekonywał. Jeśli ktoś wie, z czym wiąże się korzystanie z ekranu E Ink, a do tego ma jakieś minimalne doświadczenie z czytnikami opartymi o tę technologię, MatePad Paper powinien sprostać jego wymaganiom i potrzebom. Bo to w gruncie rzeczy bardzo udane urządzenie.
Jego największym problemem jest cena.
W momencie tworzenia tego tekstu, a więc jeszcze przed premierą, za tablet Huawei MatePad Paper, w zestawie z rysikiem i wymiennymi końcówkami, trzeba zapłacić 2299 zł. To cholernie dużo. Znacznie więcej niż taki na przykład Kindle Oasis, do którego wzdycham.
Obawiam się, że tak odważna wycena może przesłonić potencjał tego urządzenia. Bo choć MatePad Paper daje nam w jednej obudowie i czytnik e-booków, i notatnik, i (trochę tablet) i odtwarzacz audio, to jednak przy tej cenie ja sam chyba machnąłbym ręką i wrócił do czytania na Kindle’u, pisania w notatniku lub na laptopie i słuchania audio na Spotify w smartfonie.
Innymi słowy: za cenę 2299 zł mogę się obyć bez urządzenia, które co prawda funkcjonalnie jest naprawdę świetne, a przy tym dobrze wykonane i najzwyczajniej w świecie – ładne, ale jednak… no właśnie, za drogie, by masy dały mu szansę.
Bo że znajdzie klientów wśród geeków i osób o bardzo precyzyjnych wymagań, akurat nie wątpię. Na koniec chciałbym też powiedzieć, że czekam na więcej, Panie Huawei. Naprawdę zaimponował mi już sam fakt, że podjęto decyzję o stworzeniu tego urządzenia. Mam nadzieję, że obrana ścieżka będzie wydeptywana dalej i już wkrótce zobaczymy MatePada Paper w nowej odsłonie.
Bardzo dobra recenzja, przydała się, dziękuję. 🙂
Panie Łukaszu – ogromna prośba – czy mógłby Pan sprawdzić czy na tym sprzęcie można zainstalować aplikacje udemy i dać znać jakie są możliwości oglądania wideokursów – czyli mało dynamicznych filmów? Wielu potencjalnych nabywców mogłoby być zainteresowanych taką możliwością
A co z PDFami posiadającymi wykresy? Da się to czytać?
do porównania można dodać produkt reMarkable – funkcji ma mnieja ale jako natatnik i wykonanie , szeroko rozumiany design – klasa
Czy Autor nigdy wcześniej nie zetknął się chociażby z urządzeniem Remarkable lub gamą Onyx Books??? Przecież te od wielu lat są na rynku… Większość problemów opisanych przez recenzenta inni rozwiązali w swoich urządzeniach już dawno…
Bardzo rzeczowa recenzja przekonała mnie na tak.
Cena jak słusznie zauważył „Królik” powyżej adekwatna do konkurencji Remarkable lub Onyx Books . O takie cudo mnie chodziło bo Kinddle i inny testowany czytnik mnie osobiście wkurz.. swoim działaniem i menu.
Czy przy podświetleniu ekranu po lewej stronie przy krawędzi ekranu widoczny był ciemniejszy pionowy pasek?