„Władcy wszechświata: Objawienie” – recenzja. He-Man bez He-mana?

He-Man powrócił! Na platformę Netflix wjechało w piątek pięć epizodów animowanej serii, za którą stoi Kevin Smith. Wszystko fajnie, tylko czy aby na pewno jest to powrót He-Mana? Serial poszedł bowiem dość oryginalną ścieżką (a może właściwie zupełnie nieoryginalną – zależy, jak się spojrzy i kogo spyta), zapewniając sobie tym samym „he-jt” fanów najpotężniejszego człowieka we wszechświecie. Czy „Władcy wszechświata: Objawienie” to faktycznie raczej „Teela Show” i czy mimo wszystko warto rzucić na niego okiem?

UWAGA! SPOILERY! Te bardziej istotne są dodatkowo oznaczone w tekście.

Gdzie He-Man nie może, tam Teelę pośle? Fabuła oraz background

Zaczyna się „po Bożemu”. Dostajemy w sumie dość klasyczny odcinek, w którym Skeletor i jego armia atakują zamek Posępnego Czerepu. Wcześniejsza historia, znana z oryginalnych Władców wszechświata, opowiedziana jest przy pomocy narracji i grafik. Ewidentnie nawiązują do rysunków promujących figurki z lat 80. Bardzo miły element. Podobnie jest chociażby z dialogami bohaterów, przywodzącymi na myśl skłonne do nadmiernej ekspozycji oldschoolowe seriale animowane.

Zamek Greyskull He-Man Netflix
Źródło: Netflix

Dość szybko sprawy przybierają niespodziewany obrót. Okazuje się, że zamek Posępnego Czerepu z charakterystyczną czachą był zawsze tylko iluzją. Skrywał Aulę Mądrości, której sekrety chce posiąść Skeletor. W walce z nim He-Man poświęca swoje życie, a także dzierżony przez siebie Miecz Mocy. Ginie również Skeletor. Podwójna tożsamość księcia Adama wychodzi na jaw. Wściekły król Randor wypędza Zbrojnego Męża, którego oskarża o zatajenie przed nim prawdy. Przede wszystkim jednak odchodzi Teela, rozgoryczona, że „przyjaciele” nie uznali jej za godną wtajemniczenia.

Źródło: Netflix

Mija nieco czasu. Teela jest teraz najemniczką – poszukiwaczką artefaktów. Pomaga jej w tym wygadana ekspertka od wszelakich technologii – Andra. Realizacja jednego ze zleceń prowadzi obie kobiety do poszukiwań Miecza, bez którego magia na Eternii umiera. A wraz z jej zanikiem, przed widmem zagłady staje nie tylko planeta, ale i cały wszechświat. Podczas questu dołączają do nich starzy znajomi i wrogowie. Na drodze stają z kolei inni dawni przeciwnicy. Po śmierci Skeletora usiłują zaprowadzić na Eternii własne porządki.

Teela jej drużyna Władcy Wszechświata
Źródło: Netflix

Od strony historii jest więc co najmniej interesująco. Dodatkowo ostatni z epizodów kończy się zresztą cliffhangerem. Twórcy zdecydowali się na dość niekonwencjonalną drogę i osoby, które nastawiały się na serial w pełni poświęcony He-Manowi i jego przygodom, mogą się poczuć lekko zawiedzione i oszukane (czemu zresztą dają wyraz – wystarczy popatrzeć na oceny na Rotten Tomatoes). Z drugiej strony – He-Man jest w serialu ciągle obecny. Pojawia się we flashbackach, które nawiązują do nieco bardziej konwencjonalnych przygód. Potem jego postać przybiera widmo, uosabiające strachy Teeli. Wreszcie powraca we własnej osobie, gdy bohaterowie trafiają do Preternii, stanowiącej odpowiednik Pól Elizejskich lub Valhalli. Wokół niego kręci się również wiele wątków, łącznie z naczelnym, dotyczącym poszukiwania Miecza.

Władcy wszechświata: Objawienie Teela He-Man
Źródło: Netflix

[SPOILER!] Doceniam również to, że twórcy nie bali się ryzykować, uśmiercając Adama (i to – sic! – dwukrotnie). Tym bardziej, że drugi zgon był naprawdę niespodziewany i otwiera drogę do czegoś, co zostało nieco zarysowane w filmie z Dolphem Lundgrenem. I choć podskórnie wiadomo, że He-Man ostatecznie zmartwychwstanie, to jednak naprawdę interesuje mnie to, co teraz będzie się działo.

Władcy wszechświata kult Motherboard
Źródło: Netflix

Dużo możliwości daje także świat, w którym ginie magia. Widzimy, że użytkownicy magii słabną. Jest to znowu pewne nawiązanie do filmu z ’87 roku. A dobroczynna moc czarów jest racjonowana. Mamy też świetny wątek założonego przez Tri-klopsa technologicznego kultu Motherboard i Świętej Zębatki, z nim jako „technopapieżem” w roli przewodniej. Motyw ten wydaje mi się bardzo madmaksowy i przywodzi na myśl czarne charaktery z Fury Road czy Wojownika szos. Ufam, że dalsze odcinki jeszcze bardziej rozbudują świat Eternii.

Władcy (i władczynie wszechświata) – czyli postaci

To chyba największy problem. Przede wszystkim chodzi o Teelę, która stała się protagonistką serii. Córce Zbrojnego Męża zarzuca się narcystyczne zachowanie, skupienie na sobie i swoich uczuciach (i to wobec pogrążonych w żałobie rodziców Adama). Krytykę zbiera także design bohaterki, która wypada nazbyt muskularnie.

Źródlo: Netflix

Na pewno coś w tym jest i Teela faktycznie momentami jawi się jako niesympatyczna, skoncentrowana na przeżywaniu złości, która jest nieco przesadzona, ale do której ma też prawo. Widać także, że jest to pewna reakcja obronna i sposób na radzenie sobie z traumą. Tym bardziej, że, jak potem wychodzi, bardzo obawia się przejęcia roli He-Mana jako obrońcy Eternii. Wydaje mi się, że negatywne emocje czy cechy tylko uprawdopodabniają Teelę, a prócz nich posiada również te bardziej pozytywne. Może i ma zadatki na Mary Sue („lęk przed byciem niezwykłym”), ale nie są one przesadnie rozwinięte.

Sam design bohaterki, który (jak pisałem w newsie poświęconym Władcom wszechświata) przywodzi na myśl Imperator Furiosę, również nie kole aż tak bardzo w oczy. To samo mogę powiedzieć o podważaniu wzorców męskości, narzekaniu na kierujących się ego mężczyzn. Może dlatego, że jednak mężczyźni (lub istoty określające się jako mężczyźni – „przybrany” syn Zbrojnego Męża, robot Roboto) odgrywają jednak istotną rolę. Także jako heroiczni, kompetentni obrońcy, wybawiający innych z opresji, czy poświęcający swoje życie dla innych. Nie są poza tym jedynie ślepymi wykonawcami damskich poleceń.

Adam Władcy wszechświata
Źródło: Netflix

Jedno z bardziej dosadnych uderzeń klasykę to zapewne forma, w której Adam żyje w Preternii. Zamiast – jak reszta wojowników – wybrać sobie ciało potężnego atlety, pozostał przy swoim naturalnym, to jest nastoletniego chłopca. Swoją drogą, doceniam, że twórcy poszli podobną drogą, co w serii z 2002 roku, gdzie książę i He-Man różnią się nie tylko strojem, ale i sylwetką. Można uznać to za próbę zagrania na nosie męskim fantazjom o potędze i promowanie wzorców „nowej męskości”, która ma być bardziej kobieca. Podejście takie pokazuje niemniej, że Adam czuje się w porządku tym, kim jest, a jego heroizm ugruntowany jest na czymś więcej niż tylko siła fizyczna. Książę nie jest może w tej postaci idealny, ale w dalszym ciągu jest bohaterem, gotowym do poświęceń, także jeśli chodzi o swoje nieśmiertelne życie w eterniańskim raju.

W istotnej scenie Adam zasięga także rady męskiej istoty – Moss Mana. Głosu użycza mu weteran z oryginalnych Władców wszechświata, Alan Oppenheimer, co w połączeniu z tematem rozmowy (przemijanie i godzenie się z tym), można uznać za symboliczne.

Adam Teela Władcy
Źródło: Netflix

Jeśli chodzi o pozostałe postaci kobiece, to są one na tyle dobrze zagrane, że budzą raczej sympatię / antypatię widza, niż irytację. Szczególnie Andra. Inaczej poprowadzona mogłaby niesamowicie denerwująca. Jednak jawi się jako pełna życia, zgryźliwego dowcipu czy autentycznej fascynacji (co więcej – jest to często fascynacja związana z postaciami takimi, jak Zbrojny Mąż czy He-Ro). Również Evil Lynn, która balansuje pomiędzy wyrachowaną oportunistką, a inteligentną, przemyślną czarodziejką, wypada bardzo interesująco. Także pod kątem relacji z Orko, którym z jednej strony gardzi, a z drugiej potrafi okazać mu zrozumienie i wsparcie.

Orko Evil Lynn Władcy Wszechświata
Źródło: Netflix

Z innych postaci to właśnie on zwraca szczególną uwagę. Wbrew pozorom nie jest tu po to, żeby tylko wnosić element komiczny, a jego głos, postawa i wypowiedzi potrafią wzbudzić szczerą sympatię. To samo tyczy się Cringera. Bohaterowie pokroju Mermana czy Bestii nie znajdują się może w centrum, ale w wyraźny sposób uzupełniają działania innych postaci. No i zwyczajnie przyjemnie jest usłyszeć, jak Wodnik przemawia głosem Batmana, czyli Kevina Conroy’a.

Skeletor Netflix
Źródło: Netflix

Pozostaje jeszcze Skeletor. Podobnie jak He-Man pojawia się on tylko na początku i na końcu, w międzyczasie jest obecny w jednym z flashbacków. Mark Hamill jak zawsze spisuje się na medal i choć często słychać Klauniego Księcia Zbrodni, to jednak aktor stara się wzbogacić Jokera o nowe tony. W jednym z momentów miałem wręcz wrażenie, że bliżej mu do Franka Langelli z filmu z Lundgrenem czy Skeletora z Nowych przygód… Pomimo oskarżeń o niekompetencję, Skeletor ten jest idealnie wręcz podstępny, złowieszczy i manipulatorski, ale nie bez nuty humoru. 

[SPOILER!] Fakt faktem, szkoda, że jest go tak mało. Zostaje nadzieja, że jako Skelegod będzie mógł bardziej rozwinąć skrzydła.

Warto też wspomnieć o Scare Glowie, zaliczającym swój debiut w animowanych Władcach wszechświata widmowym szkielecie. Zamieszkuje on odpowiadającą piekłu Subternię. Można powiedzieć, że niejako zastępuje on Skeletora jako reprezentanta sił zła i ciemności. I całkiem dobrze mu to wychodzi. A pomysł na obsadzenie w tej roli niegdysiejszego Candymana (Tony Todd) był bardzo trafny.

Źródło: Netflix

Animacja, akcja, muzyka i inne elementy

Od strony wizualnej serial wypada naprawdę świetnie. I nawet zagorzali krytycy tej wersji Władców wszechświata skłonni są to przyznać. Władcy wszechświata często przedstawiają istną feerię barw (zwłaszcza w pierwszym epizodzie) ale też bardziej jednolite kolory, dopasowane do konkretnego miejsca (zimny błękit świata Mermana, ciemno-neonowy wystrój Wężowej Góry pod rządami Tri-klopsa). Animacja jest bardzo płynna i idealnie pasuje do scen akcji, których w serialu jest naprawdę sporo. Proporcje między bardziej spokojnymi scenami, a tymi skupionymi na walce, są świetnie wyważony. Serial nie jest ani przegadany, ani szczególnie nie męczy ciągłą intensywnością.

Źródło: Netflix

Swoje robi też muzyka. Brakuje mi wprawdzie dynamicznej, kreatywnej czołówki (tu znowu ukłon w stronę wersji z 2002 roku). Jednak coraz bardziej przyzwyczajam się, że dziś pełnoprawne openingi, jak w latach 80. czy 90., są coraz rzadsze. Za to muzyka w samej serii to już inna bajka. Świetnie sprawdza się zwłaszcza w scenach akcji. Może to już jakieś skrzywienie, ale momentami miałem wrażenie, że Bear McCreary inspirował się epicką muzyką Billa Contiego z filmu z Lundgrenem.

Podsumowanie – Władcy wszechświata: Objawienie czy Zamroczenie?

Za pisanie tej recenzji zabierałem się z oporami. Patrząc na multum negatywnych opinii zastanawiałem się, czy może ja czegoś nie dostrzegam? Tym bardziej, że fanem He-Mana jestem dość niedzielnym. Bardziej niż z oryginalnym serialem czuję się związany z Nowymi przygodami oraz filmem, do którego się tak często odnoszę.

A dla kogo są nowi Władcy wszechświata? Ciężko mi powiedzieć, czy trafi on do współczesnych dzieci i młodzieży, które mają już trochę inne gusta i pasje. Widać na pewno, że nie udało się trafić do wszystkich fanów. Nie sposób nie wspomnieć o tym, jak solidnie dostaje się teraz Kevinowi Smithowi od części fandomu. Wcześniej zarzekał się w social mediach, że He-Man jest centralną postacią nowej serii. Tymczasem wyszedł na kłamcę i oszusta, który celowo zwabił nostalgicznych fanów, żeby sprzedać im coś zupełnie innego. A przy tym podszywającego się pod superfana klasycznej serii, co pokazują powyciągane mu stare wypowiedzi.

Można spotkać się z komentarzami, że jeśli chciał zrobić bardziej sfeminizowany serial, to mógł zrobić kolejny reboot She-Ry albo w ogóle potraktować nowych Władców wszechświata jako spin-off z Teelą w roli głównej. Twórca Clerks broni się wprawdzie, że przecież silne postaci kobiece były w universum od zawsze. Jednak fani, którzy spodziewali się standardowej, a przy tym bardziej dorosłej wersji Władców wszechświata, mają prawo czuć się w jakiś sposób oszukani. Nawet jeśli – na co zwraca uwagę wiele osób – w tytule nie ma mowy o He-Manie. Najpotężniejszy człowiek wszechświata jest jednak zarazem najbardziej kojarzony z franczyzą, jest jej twarzą.

O ile rozumiem te zarzuty, o tyle ciężko mi ukrywać, że serial mi się zwyczajnie podoba. Być może mój pozytywny odbiór bierze się z tego, że spodziewałem się jakiego bardziej dosadnego rozbijania mitu He-Mana i czegoś w stylu The Old Guard z Charlize Theron, który to film mnie do siebie dość szybko zniechęcił. W sumie to nawet przy drugim odcinku, z dużym naciskiem na kobiecą obsadę, obawiałem się, że zanosi się na powtórkę. Tymczasem nawet jeśli elementy kultury woke się tu pojawiają, to nie są w moim odczuciu ani nachalne, ani podane w niestrawnym sosie. Serial broni się dobra obsadą dubbingu, świetną animacją, chemią pomiędzy poszczególnymi postaciami, interesującymi pomysłami i akcją. Nie brakuje też odniesień do gadżetów i technologii, które pojawiały się w starej serii, czy charakterystycznego, nieco kiczowatego humoru.

Naprawdę czekam na kolejne odcinki i to, jak ułoży się cała opowieść. Być może mój odbiór się wtedy zmieni. Ale póki co daję mu kredyt zaufania.

He-Man dwa miecze
Źródło: Netflix

Minusy

  • pewne decyzje mogą zniechęcić niektórych fanów
  • mniejsza rola He-Mana i Skeletora, trochę nietypowe podejście do tego pierwszego

Plusy

  • świetna animacja
  • obsada dubbingu
  • chemia między postaciami
  • choć niekiedy odbiegają od klasycznych, postaci budzą jednak sympatię
  • świat Eternii
  • sceny akcji i ich wyważenie pomiędzy dialogami
  • muzyka
  • nawiązania do oryginału
  • interesujące decyzje i pomysły

Ocena redakcji

8/10

Seriale - nie tylko o He-Manie - obejrzycie na telewizorach:


Źródła: Netflix, The Critical Drinker, TV Tropes, Wiki Grayskull, Cosmic Book News