Grzegorz Bobrek – o swojej popularności, pasjach, pracy, odejściu z tvgry oraz o kanale To Znowu Oni

Grzegorz Bobrek to legenda gamingowej części Internetu; były szef tvgry, a obecnie współzałożyciel kanału To Znowu Oni. Ponadto Grzegorz prowadzi autorski kanał na YouTubie. W wywiadzie porozmawialiśmy m.in. o zdobytej popularności, początkach jego kariery i umiejętności odpoczynku, gdy pasja jest pracą. Nie zabrakło również komentarza Grzegorza w sprawie odejścia z tvgry i planów na przyszłość.

Popularność i rozpoznawalność w przestrzeni publicznej

Czy odczuwasz swoją rozpoznawalność, swoją markę – to, że ludzie rozpoznają cię na ulicy. Czy miewasz sytuacje, w których ktoś do ciebie podchodzi? Jak to wygląda?

Musieliśmy się do tego przyzwyczaić, tak w okolicach 2017–2018 roku, gdy kanał zaczął osiagać bardzo wysokie i stabilne wyniki oglądalności. Zaczęliśmy wtedy zauważać, że coś się zmieniło. Coraz więcej historii w redakcji polegało na dzieleniu się doświadczeniem z bycia rozpoznanym na ulicy. Zdaliśmy sobie sprawę, że faktycznie setki tysięcy odsłon przekładają się na bardzo konkretnych ludzi. Dzisiaj to już jest element naszej codzienności.

Ale czasami sława wraca do nas w przedziwny sposób. Dowiadujesz się np., że twój daleki kuzyn nas ogląda, wujek widział cię w Internecie. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że te zasięgi są niebagatelne.

Wspomniałeś o tym, że nie wszystkie te sytuacje muszą być miłe, sympatyczne. Czy chciałbyś powiedzieć coś o tym więcej?

Większość ludzi, która nas rozpoznaje, robi najprostszą rzecz. Oznacza to zawołanie, szybkie przybicie piątki na ulicy, czy prośbę o zrobienie razem selfie. Często ktoś nawet nie zatrzymuje cię na ulicy, chce tylko uścisnąć dłoń. Jeżeli są jakieś kłopotliwe chwile, to właśnie te, w których trudno nam jest odmówić; w których nie mamy czasu na rozmowę z kimś, kto miał odwagę do nas podejść. Jest to problem związany z naszą asertywnością, bo nie chcemy wyjść na ludzi, którzy wynoszą się nad swojego widza.

Pamiętam jedno spotkanie. Wyszedłem wcześniej z redakcji, jeszcze w czasie pracy w GRY-OnLine.pl, wracałem tramwajem do domu, czułem się średnio. Jeden z widzów zaczepił mnie w tramwaju. Starałem się mu wyjaśnić, że nie czuję się za dobrze, ale zignorował ten komunikat i przez tych paręnaście przystanków nieustannie szukał ze mną interakcji. Byłem całkowicie wyczerpany. Po powrocie do domu już mnie totalnie rozłożyło, a od następnego dnia trafiłem na L4. Niestety nie zawsze będąc w przestrzeni publicznej mamy czas czy energię, by wejść na poziom pełnej uwagi w rozmowie z zaangażowanym widzem. A często nasi widzowie zadają naprawdę bardzo dobre pytania. Ale kiedy jesteśmy wykończeni, może być ciężko z rozmową.

Uogólniając – zobaczyłem Grzegorza na ulicy. Podchodzić, czy nie podchodzić?

Jasne, podchodzić! Natomiast myślę, że warto, i mówię tu też o kolegach z TZO czy tvgry, potraktować to po ludzku. Jeśli widzisz nas na ulicy, to nie zakładaj, że na pewno jesteśmy w nastroju do rozmowy. Bo możemy np. wracać z kilkugodzinnego nagrania i być wykończeni. Bądź wyrozumiały. Jak wszyscy możemy mieć słabszy dzień.

Czyli YouTuber też jest człowiekiem?! Przedziwne, muszę się do tej myśli przyzwyczaić.

Kiedyś byliśmy redaktorami serwisu tekstowego i byliśmy rozpoznawalni wśród małej grupy najbardziej oddanych czytelników. Nagle okazało się, że jeżdżąc tramwajem do pracy nie tyle narażamy się [śmiech], co jesteśmy wystawieni na rozpoznanie i ta przejażdżka może ze spokojnego czytania książki zamienić się w rozmowę. To tak jakbyśmy mieli więcej znajomych niż w rzeczywistości. Przyzwyczajenie się do tej zmiany zajęło trochę czasu.

Remigiusz Maciaszek powiedział kiedyś, że ma wrażenie, że wszyscy znają jego, ale on nie zna nikogo. Myślę, że jest to całkiem trafne powiedziane.

To jest kapitalne podsumowanie. Kiedy ktoś zaczepia nas w sposób żartobliwy, bez jasnego komunikatu, niekoniecznie wiemy, czy jest on widzem, czy starym znajomym, którego nie pamiętamy z liceum. A przecież może to też być człowiek, który po prostu chce nam zabrać telefon [śmiech].

Oczywiście dochodzi też do zabawnych pomyłek, w których np. ktoś mówi do ciebie nie twoim imieniem –  wie, że coś robiłeś, ale w sumie nie pamięta, co dokładnie. Najbardziej kuriozalne przypadki to te, gdy ktoś dopytuje, skąd mnie zna i prosi o wytłumaczenie, gdzie widział moją twarz. To są sytuacje dziwaczne, wtedy zawsze pozwalam drugiej stronie pisać niestworzone scenariusze. Raz usłyszałem, że prowadzę talk show w telewizji. Rozmówca był rozczarowany, gdy zaprzeczałem, jakbym chciał tanio wymigać się od rozmowy [śmiech].

Zadowolenie z kariery i podejmowanych decyzji

Jesteś teraz w pewnym określonym miejscu. Czy patrząc w przeszłość i w przyszłość, żałujesz podjętych decyzji? Czy masz poczucie, że miałem być wykładowcą na UJ-ocie, a mam kanał na YouTubie. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?

Pytasz o to w momencie, gdy wątpliwości nie mam żadnych. Pewnie i były lepsze wyjścia, ale i tak do tej pory poszło całkiem dobrze. Być może za pięć lat popatrzę na tę ścieżkę inaczej, wiadomo. Dziś jestem szczególnie zadowolony z tego, że udało mi się doprowadzić do przekucia dwóch pasji – historii i gier komputerowych – w swoją pracę. W czasie pracy w GRY-OnLine.pl co najwyżej przemycałem pewne wątki, ale dzięki odpaleniu kanału “Grzegorz Bobrek” mogę skupić się na tematach, które są czysto historyczne, a które zbierałem przez lata. Mentalnie przygotowywałem się do otwarcia swojego kanału od 2019 r. ale ciągle odsuwałem od siebie moment startu z tym projektem. Zawsze było dużo pracy przy tvgry.

Dlatego fajnie jest dziś poczuć tę świeżość, także w kontekście gamingu. Bo przecież dzięki projektowi To Znowu Oni nadal działam w grach.

Nigdy nie miałem w planach tego porzucać, przecież rozpoznawalność zawdzięczam właśnie robieniu przez lata materiałów o grach. Gdy odchodziłem z tvgry nie mogłem powiedzieć wprost, co oprócz własnego kanału planuję zawodowo. Wiedziałem, że mam już kanał historyczny, a nasze założenia dotyczące działań w gamingu dopiero się klarowały. Dlatego sugerowałem, że nie porzucam tematu i że wróci on w jakiejś postaci.

Bawiły mnie komentarze niektórych fanów, że zostawiam gry dla historii. Nie chciałem już każdemu z osobna tłumaczyć, że przecież w tym komunikacie zaznaczyłem, że nie porzucam gier, tylko, że potrzebuję jeszcze chwili na określenie, co konkretnie będę robił w gamingu w 2022 r. Nie chciałem też psuć fanom niespodzianki, którą szykowaliśmy wraz z zespołem TZO.

Dziś to właśnie równoległe działania na obu kanałach dają mi najwięcej satysfakcji. Przede wszystkim dlatego, że mogę żonglować swoimi pasjami i np. na To Znowu Oni łączyć gry z zamiłowaniem do historii. Nie wykluczam też, że w jakiś sposób wykorzystam premiery gier, szczególnie te nawiązujące do II wojny światowej, na swoim kanale historycznym.

Więc nie, nie zmieniłbym nic. Jestem szczególnie zadowolony z tego, że na pewnym etapie mojej kariery, kiedy miałem duże wątpliwości, postanowiłem wybierać ścieżki trudniejsze, z perspektywą opóźnionej gratyfikacji. Zacisnąłem zęby, upewniłem się, dam sobie ten rok, dwa, czy trzy lata i zobaczę, co z tego wyjdzie.

Początki wideo i praca w tvgry

Początki mojej przygody z wideo były dość… trudne. Co tu dużo mówić, byłem w tych filmach sztywny i gdy dziś to oglądam, nie mogę tej sztywności zdzierżyć. Jestem szczególnie wdzięczny widzom, którzy byli ze mną od początku, że w ogóle chcieli to oglądać i zobaczyli w tamtym prowadzącym potencjał.

Pamiętam zresztą, że te pierwsze filmy w ogóle nie spełniały moich oczekiwań. Szczególnie trudna była dla mnie weryfikacja tego, jak wyglądam przed kamerą, jak się zachowuję, jaką mam mimikę i gesty. To były bolesne doświadczenia. I rzeczywiście trzeba było przełknąć te wszystkie komentarze, często krytyczne, dotyczące sztywności, kija w dupie [śmiech]. I nie było to związane z tym, jakim jestem człowiekiem na co dzień, co po prostu z kwestią tremy przed kamerą i z brakiem doświadczenia.

Gdybym wtedy zrezygnował, najprostszym wyjściem byłoby zostanie przy tekstach albo przy zarządzaniu treściami wideo naszych pracowników i współpracowników. Widziałem jednak potencjał wideo i tego, że jest dobrym kierunkiem rozwoju. Zajęło mi to trochę – dziesiątki, a może nawet setkę – materiałów, zanim zacząłem to lepiej ogarniać. Ostatecznie było warto.

Poruszasz mnóstwo fantastycznych tematów. Z tego wybiły się według mnie dwa, które uważam za najciekawsze, ale poprowadźmy jeszcze przez chwilę ten wątek główny. Mówisz, że podjąłeś decyzje, które dopiero w przyszłości mogły zaprocentować. Jak do tego podchodziłeś? Jak się motywowałeś, co cię napędzało? Dlaczego nie wybierałeś tej łatwiejszej drogi, która też mogła mieć jakąś przyszłość?

Przede wszystkim czułem, że moje pomysły są dobre. Moja samodzielna obecność przed kamerami zaczęła się dość późno, tak z dwa lata po tym,  jak zostałem szefem działu wideo. Miałem sporo pomysłów na to, czego w kontekście gier brakuje w polskim Internecie. Natomiast okazało się, że są to tematy tak mocno związane z historią, że nie da się ich przekazać innemu twórcy.

Za materiał przełomowy uważam film „Dlaczego w grach nie bierzemy jeńców”. Chodziło mi w nim o paradoks Call of Duty, gdzie każdy etap polega na wybiciu wszystkich wrogów co do nogi. Oczywiście w rzeczywistości jeńców bierze się tysiącami. Wiedziałem, że aby to dobrze opracować, muszę to zrobić samodzielnie. I to był punkt przełomowy, bo pomimo że wspomniany materiał był nadal trochę sztywny, to spotkał się z dobrym przyjęciem widzów na YouTubie i wykręcił niezły – jak na tamte czasy – wynik w odsłonach. Upewniłem się więc, że mam nosa do tematów. Wiedziałem, że można do nich podejść inaczej, takich pytań po prostu w polskim Internecie nikt nie zadawał. Motywacja brała się z pewności, że wiem, co trzeba zrobić, ale nie zawsze jeszcze miałem pewność, jak sam sobie z tym poradzę jako prowadzący. Natomiast co do merytoryki i pomysłu na filmy, wiedziałem, że to jest dobra droga. Jedna umiejętność napędzała chęć nauczenia się czegoś nowego.

Rady dla początkujących youtuberów

Wiesz, co… wydaje mi się, że doba ma 24 godziny. Jak udało ci się połączyć te dwie pasje, jak udało ci się do tego podejść? Osiągnąłeś sukces. Jakie masz porady dla tych, którzy mówią nie mam na to czasu.

Jestem w sytuacji dość komfortowej, bo nie mam dzieci, co jest, powiedzmy sobie szczerze, dużym ułatwieniem względem np. młodych rodziców, czy ludzi nawet starszych, ale muszących utrzymać swoją rodzinę. I nie, nie radzę nikomu nie mieć dzieci, po prostu wiem, że mogłem bez większego obciążenia skupić się na pracy.

Bardzo łatwo jest internetowym motywatorom sprzedawać scenariusze na to, jak zmienić swoje życie. Tyle że na pewnym etapie, szczególnie jeśli ma się rodzinę do utrzymania, te zmiany są bardzo trudne do wdrożenia. Jeśli miałbym jedną rozsądną radę, która nie sprowadzałaby się do banału, to oparłbym się na moich doświadczeniach pracy z kamerą. Pomimo krytyki i dyskomfortu dalej to robiłem. Nie podobał mi się efekt, ale nadal występowałem i wiedziałem, co trzeba zmienić. Znam ludzi, którzy po debiucie przed kamerą i po kilku negatywnych komentarzach zarzucali swoją karierę youtubera. Starczyło im sił tylko na pierwszy krok.

Jeśli mamy jakiś pomysł na siebie, to nie możemy co chwilę oglądać się na innych i brać do siebie wszystkich negatywnych komentarzy. One akurat będą zawsze. Przy naszych najlepszych filmach znajdzie się opinia kogoś, komu efekt się nie podobał. Nigdy nie trafimy do wszystkich. Nie można też spuścić z oczu celu, do którego zmierzamy. Musimy się zmierzyć z tym, że początkowo nic nie będzie spełniało naszych wymogów w głowie, że widzieliśmy to początkowo inaczej. Konstruktywna krytyka jest potrzebna, byśmy mogli iść do przodu, z drugiej strony, nie możemy pozwolić, by jakiś procent komentarzy złamał nas i nasz pomysł na siebie.

Dużą zasługę w rozwoju mojej marki mają osoby, które wspierały mnie od samego początku i motywowały do dalszego rozwoju. Bez nich byłoby trudniej, byłoby to wręcz niemożliwe. W czasach social mediów, Internetu, bardzo łatwo nam zwracać uwagę na rzeczy negatywne. I widzę ten paradoks; jeżeli 99 komentarzy jest pozytywnych i jeden negatywny, to ten negatywny zostanie mocniej w tobie niż 99 pozostałych. Jeżeli bym coś polecał, to właśnie próbę popatrzenia na to z zewnątrz. Czyli komentarz negatywny może być pomocny, jeśli chcemy robić pewne rzeczy lepiej, natomiast musimy napędzać się dobrą energią, pozytywnymi komentarzami, nie możemy o nich zapominać.

Czyli nie poddawaj się.

Tak. Ostatecznie brzmi trochę banalnie, ale niestety trzeba skupić się na tym co się robi, a nie na samym wyniku. Nic nie będzie nigdy perfekcyjne, ale efekt przyjdzie z doświadczeniem, ze staraniami, z kolejnymi próbami. Więc nie poddawać się i nie brać do siebie tego, co negatywne. Jeżeli mamy na coś pomysł, to musimy dać sobie czas, a nie oczekiwać efektu po jednym, dwóch filmach, dziesięciu i dwudziestu. To nie tak działa. Wszyscy zaczynali od jakiegoś pułapu, który dzisiaj dla wielu z nas byłby pewnie zabawny. Był to jednak etap konieczny. Nawet pierwsze albumy Asteriksa wyglądają dziwnie, Uderzo przez kilka dekad szlifował swoją kreskę.

Czy Grzegorz Bobrek wyrośnie kiedyś z gier?

Biorąc pod uwagę fakt, że zajmujesz się dzisiaj „dorosłymi” sprawami i to jest business, to jest twoja praca, to czy masz z tyłu głowy głos, który mówi ci, że „teraz trzeba zrezygnować z tych głupich giereczek i zająć się poważnymi sprawami”. Czy myślisz, że wyrośniesz kiedyś z gier? Czy jednak utrzymujesz zdanie, że gry zawsze będą dla ciebie medium nie tylko rozrywki, ale też nowych doświadczeń.

Najdłuższą przerwę, jaką miałem od grania, zaliczyłem bodajże w liceum. Na dwa miesiące zarzuciłem granie, aby podciągnąć swoje umiejętności w malowaniu figurek do gier bitewnych. A więc miałem wewnętrzną motywację zamiany jednej rozrywki na drugą. Od tamtej pory gry są dla mnie codziennością i powiem szczerze – nie pamiętam tygodnia, w którym bym w coś nie zagrał [śmiech].

Odpowiadając więc na Twoje pytanie, nie sądzę, żebym miał zarzucić swoje zainteresowanie grami. Szczególnie, że ta branża się nieustannie rozwija. Dalej jestem szalenie zainteresowany tym, w jakim kierunku to zmierza i nadal kręcą mnie nowe premiery gier. Swoją drogą właśnie dostałem powiadomienie, że w paczkomacie czeka na mnie nowy Kirby! A jak dodamy do tego starocie, konsole retro… to zakres tematów jest bardzo szeroki. No i jest to po prostu świetny biznes. Zainteresowanie treściami o grach jest bardzo duże i dochodzą też nowe pokolenia graczy, także dziewczyn, które grają od dzieciństwa. Za kilkanaście lat ta pula konsumentów treści o grach będzie jeszcze większa. To jest po prostu błyskawicznie rozwijający się biznes.

Rozmawiałem ostatnio z narzeczoną o tym, że życie ułożyło mi się w specyficzny sposób. Bo są zawody, w których ludzie martwią się, że za 10 – 15 lat ich praca może już nie być potrzebna. Tymczasem treści wideo są na stałym wzroście, a sam YouTube dalej jest bodaj drugą na świecie najczęściej odwiedzaną stroną internetową. Wszystko to się spina i nie czuję, żebym kiedykolwiek miał porzucać gry wideo jako pracę i gry jako rozrywkę.

O odpoczynku i relaksie

Grzegorzu, czy potrafisz odpoczywać?

Potrafię. Najlepiej odpoczywam, kiedy rzeczywiście oderwę się od gier i książek, i ruszę w plener. Bo powiedzmy sobie szczerze: aby tworzyć treści o grach, trzeba grać całkiem sporo i być w miarę na bieżąco z nowościami. Musisz do tego podchodzić w sposób analityczny i być wyczulony na to, że grając w grę wychodzisz już poza czystą rozrywkę. Np. ostatnio grając w pierwszego Dying Lighta zauważyłem coś ciekawego i w weekend ponagrywałem w sumie 20 minut gameplaya. Ktoś może powiedzieć, że przestałem odpoczywać. Bo w wolnym czasie wszedłem na poziom szukania fragmentów, które mogą, ale nie muszą, przydać się w kolejnym materiale video. I ten ktoś może mieć rację.

Podobnie mam z czytaniem książek. Czytam teraz Naszą Wojnę (W. Borodziej, M. Górny, 2021) o froncie wschodnim I wojny światowej i… koszmar. Czytam jedną stronę, odkładam i zaczynam robić notatki do przyszłych materiałów. Są to te mniej fajne momenty, gdy jawnie zamieniasz swoje hobby w pracę, ale niekoniecznie w tej konkretnej chwili tego chcesz. Czyli czasem zamiast grać dla zabawy, robisz to, ale głową jesteś nadal w pracy. Czytasz książkę dla relaksu i głowa wchodzi na trzeci, czwarty bieg. W takich momentach lepiej już sięgnąć po komiks albo właśnie wyjść z domu.

Dlatego staram się wręcz trzymać rygoru wakacji. Czyli minimum dwóch dwutygodniowych urlopów w roku. Stało się to łatwiejsze od momentu, kiedy jeszcze w tvgry Szymon Liebert został moim zastępcą. Oddelegowane na niego obowiązków, kiedy byłem na wakacjach, pozwoliło mi faktycznie uniknąć wypalenia zawodowego. Szymon okazał się być zastępcą niezwykle solidnym, zawsze mogliśmy na sobie polegać. I zawsze w czasie tych wakacji miałem absolutną pewność, że wszystko będzie OK. Wiedziałem, że zespół sobie poradzi. Szczerze przyznam, że było to bardzo ważne. I dzisiaj, gdy prowadzę już własną działalność plus współtworzę z chłopakami To Znowu Oni, największym problemem jest już tylko… znalezienie na czas wakacyjny opiekunów dla naszych czterech królików [śmiech].

Jeśli bym miał polecić coś osobom, które ciężko pracują, to trzymanie się właśnie tego rygoru regularnych urlopów. Całodniowa wycieczka w góry to świetna sprawa, ale kilka wycieczek na dwutygodniowych wakacjach potrafi już zdziałać cuda dla naszej głowy. No i wiadomo, świetny, zgrany zespół. Bez niego nie tylko trudniej się pracuje, ale też trudniej odpoczywa.

O odejściu z tvgry

Czyli praca redaktora prowadzącego w tvgry pozwalała ci odpocząć i czerpać przyjemność z pracy i pasji. W takim razie dlaczego zrezygnowałeś z posady redaktora prowadzącego tvgry?

Odwrócę to pytanie. Uważam, że jednym z największych sukcesów, które udało nam się osiągnąć w ramach tvgry, jest fakt, że ten zespół przetrwał bez większych zmian do 2020 r. To właśnie wtedy z etatowej pracy zrezygnował Kacper Pitala i mimo nawet tej decyzji udało nam się zachować skład zespołu do końca 2021 r. Odejście z firmy nie będzie więc jasne bez nakreślenia kontekstu, jak długo tak naprawdę działaliśmy w takim, a nie innym składzie.

Musimy też pamiętać, że pomimo że dogadywaliśmy się świetnie na poziomie tvgry, w 2021 r. byliśmy już w kompletnie innym miejscu niż w 2016 r. Nasze marki osobiste mocno urosły. Nasi koledzy, którzy mieli już własne kanały na YouTubie, osiągali bardzo inspirujące sukcesy. Również finansowe. Po drodze pojawiało się mnóstwo znaków zapytania, także co do tego, kiedy dokonać kolejnego skoku w swojej karierze.

W 2013 r. zmieniłem stanowisko z redaktora tekstowego na szefa działu wideo. Wówczas był to bardzo duży awans i wielkie wyzwanie. Ale im dłużej byłem na tym stanowisku, tym częściej zaczynały się pojawiać pytania: „co dalej?”. W jaki sposób można to jeszcze podbić, co zrobić, żeby nie stać w miejscu? Było to jeszcze powiązane z wątpliwościami, jak utrzymać zespół gwiazd internetowych, które zgodnie ze strategią firmy staramy się wcisnąć w ramy etatowej, tradycyjnej redakcji. Pomysł o tym, żeby założyć własny kanał, pojawił się już w 2019 r. I tak, jak byłem pewien, że mam dużo dobrego do powiedzenia w kwestii gier, tak wiedziałem, że kanał historyczny też ma sens.

Coraz mocniej gryzło mnie to, że pracując w GRY-OnLine nie mam czasu na założenie własnego kanału. Rosły też napięcia w zespole, każdy z nas miał przecież własne ambicje i plany, no i też własne frustracje. Przez lata udawało nam się te napięcia rozładowywać. Przede wszystkim dlatego, że zespół tvgry był świetny i czuliśmy się bardzo dobrze we własnym towarzystwie. Wcześniej czy później zadajesz sobie jednak pytanie: ile czasu jeszcze chcesz poświęcić pracy na czyjś rachunek. Przebijasz milion subów na jednym kanale, 300 000 na kolejnym, dochodzisz do miliarda odsłon wszystkich opublikowanych filmów. Co dalej? Kamień milowy tych wyników wzbudzał we mnie pewną konsternację.

Zapracowałem na swoją markę osobistą, ale nie miałem nawet jednego promila własności w tym, co udało nam się osiągnąć. Żaden z tych subów nie był moim subem. I to dotyczyło przecież nie tylko mnie, ale także moich kolegów z zespołu. Jako osoby z tak ogromnym doświadczeniem mogliśmy oczekiwać czegoś więcej. To jest moim zdaniem całkowicie naturalne. Żebyśmy mieli jednak jasność: mam dużą wdzięczność wobec firmy za to, jaką dawała nam wolność przez te wszystkie lata. Ale nie była ona jednak gotowa na tak duży sukces swoich kanałów. Doszliśmy do momentu, w którym brakowało wizji na to, co zrobić, gdy pracownicy osiągną status gwiazd internetu. A to są rzeczy, których oczekujesz od ludzi, którzy tobą zarządzają. Pewnego rodzaju ironią jest to, że wyjściem z tej sytuacji okazało się po prostu założenie własnych kanałów.

Gdy John Cleese opuszczał Monty Pythona, stwierdził, że jest gotowy popełniać swoje błędy, a nie błędy innych. I moja motywacja dziś jest dokładnie taka sama. Tutaj nie ma żadnej magii, po prostu chcesz popełniać swoje błędy, chcesz mieć nad tym pełną kontrolę. A im mocniej rosną twoje kompetencje, tym bardziej zdajesz sobie sprawę, że nie musisz dzielić się swoimi pomysłami i nie musisz dzielić się swoim wynagrodzeniem. I krok po kroku podążasz tą drogą. Ścieżka Twoja i ścieżka korporacji zaczynają się rozchodzić, są nawet prostopadłe, idą w różnych kierunkach. Z każdym kolejnym krokiem w kierunku samorealizacji okazywało się, że niemożliwością jest utrzymywanie bieżącego stanu – praca etatowa nie pokrywa się z tym, jaki mam pomysł na siebie. To oczywiście działa też w drugą stronę.

Dlatego uważam za duży fenomen to, że udało nam się utrzymać zespół w tak dobrym składzie jeszcze do połowy 2021, kiedy to pojawiły się pierwsze pęknięcia i wątpliwości, jak powinna wyglądać kariera moja i moich kolegów. Nie zmienia to faktu, że te półtora roku, czyli cały 2020 r. i pierwszą połowę 2021 r. uważam za jeden z najlepszych okresów w historii tvgry w ogóle. I jestem za nie wdzięczny.

Później sprawy potoczyły się już lawinowo. Nie spodziewałem się, że moje odejście będzie wiązało się też z innymi odejściami. Okazało się jednak, że ta decyzja otworzyła nowe scenariusze na to, co możemy zdziałać już na własny rachunek. To nie jest więc historia jakichś dramatycznych trzech dni, które doprowadziły do kryzysu. Raczej mówimy o procesie, który przez lata udawało nam się opóźniać. Mimo wszystko musiała być gdzieś granica tego, co zespół może osiągnąć w takiej strukturze. Motywacja posiadania czegoś własnego była tutaj kluczowa.

O kanale To Znowu Oni

To rzeczywiście jest bardzo obszerna odpowiedź, która porusza mnóstwo innych tematów. Napomknąłeś też o waszym najnowszym projekcie – To Znowu Oni. Dlaczego taka nazwa, skąd pomysł na kanał i co zamierzacie dalej z nim robić?

Proces powstawania To Znowu Oni nie był wcale prosty. Zaczęło się od tego, że gdy odchodziłem z Gry-OnLine, wiedziałem, że to nie jest koniec moich treści o grach. Na początku zakładałem, że po prostu sprzedam je komuś innemu, np. któremuś z kanałów technologicznych czy innemu kanałowi o grach na YouTubie. Mój własny kanał dot. historii miał być zaworem bezpieczeństwa, a filmy o grach miały zarabiać.

Odejście Heda, czyli Szymona Lieberta, otworzyło jednak zupełnie nowe opcje. Nagle okazało się, że mamy nieplanowaną okazję zastanowić się nad otwarciem własnego kanału o grach. Co by było, gdybyśmy zrobili go razem, na własnych zasadach? Na początku podchodziliśmy do tego pomysłu bardzo ostrożnie, sprawdzając, czy ta wspólna wizja się zepnie. Okazało się jednak, że nie tylko mówimy wspólnym językiem, ale też że sama koncepcja podoba się innym. Zapałali do niej bowiem entuzjazmem: Kacper Pitala i Fanggotten, czyli Adama Wawrzyński. Oni również mieli ambicje zrobienia czegoś nowego. Nagle mieliśmy więc i pomysł, i świetny zespół.

Przy projekcie TZO szczególnie ważna okazała się ta nasza grupa wsparcia. Bo choć rozmowy zaczęliśmy od pomysłu na kanał o grach, to po kolejnych spotkaniach doszliśmy do wniosku, że może być to coś więcej. Pojawiła się koncepcja, żeby zbudować nie tyle kanał, co ekosystem pięciu kanałów – czterech prywatnych i jednego wspólnego, który budowalibyśmy na sile naszych marek osobistych i w którym łączylibyśmy gaming z nauką, historią i lifestylem. I wszyscy ten pomysł mocno poczuliśmy. Naszym managerem została Zyta Machnicka, prywatnie moja narzeczona, ale osoba też bardzo ogarnięta w tematach biznesowych. Przez niespełna 4 miesięce, gdy przygotowywaliśmy się do oficjalnego startu, udowodniła nam, że potrafi nas świetnie strategicznie pokierować i wszyscy poczuli się pewniej. Zyta wniosła zupełnie inną perspektywę. Pokazała nam, że wcale nie musimy się martwić liczbą filmów czy przebijaniem wyników rok do roku. Bo naszym celem jest teraz robienie świetnej treści dla widzów bazującej na synergii i potencjale wszystkich twórców z TZO. Wyniki i pieniądze przyjdą razem z tym.

Eksperymentujemy więc z różnymi formatami i różnymi konfiguracjami. Chcemy sprawdzić różne opcje, a jeśli popełnimy błędy, wyciągać z nich wnioski. Ale przede wszystkim chcemy robić rzeczy pasjonackie, które są spójne z naszą ekspertyzą i które od dawna chcieliśmy robić. Zobaczymy, jak odbiorą je fani. Myślę, że za dwa-trzy miesiące widzowie sami będą mogli ocenić, w jakim kierunku to zmierza. Na razie chcemy zaskakiwać podejściem do filmów i formatami. I chcemy też zaskakiwać naszych partnerów i klientów pokazując im, że wspólne akcje mogą dać frajdę i efekty wszystkim zainteresowanym stronom. Na pewno będziemy to robić we własnym tempie – na tyle komfortowym, by robić to dobrze. Tak, aby rozwijać wspólny kanał, ale mieć też czas i frajdę na to, co dzieje się na kanałach prywatnych.

Właśnie dlatego staramy się nie obiecywać za dużo. Wystarczy, że chwilę od startu przebiliśmy 100000 subów. Nawet więc gdyby kanał miał pozostać na etapie z dziś, to i tak bylibyśmy z niego absolutnie dumni. Nie wiemy też, gdzie jest sufit, bo wszystkie nasze wspólne działania przynoszą efekt znacznie szybszy i znacznie lepszy, niż się spodziewaliśmy. Dlatego bardzo trudno nam określić, co będziemy robić za dłuższą chwilę, bo już teraz zwiększamy budżet naszych filmów.

Czy Gambrinus wstydzi się swojej ksywki?

Chciałbym jeszcze pokrótce wrócić do ciebie, a w zasadzie do Gambrinusa. Jeżeli wiedziałbyś, z jak dużą marką będzie wiązała się Twoja ksywka – czy chciałbyś ją zmienić? Jeżeli tak, to na jaką?

Myślę, że powoli kończy się epoka ksywek. Z perspektywy biznesowej i z perspektywy marki osobistej to imię i nazwisko jest coraz najważniejsze. Na pewno jeśli ktoś ogląda dziś mój prywatny kanał, to wie, że jego nazwa to “Grzegorz Bobrek”. W ogóle nie pozycjonuję już ksywy Gambrinus. Ona oczywiście nadal jest przy mnie i żyje własnym życiem – nie mam z tym problemu. Bo ksywy się tak naprawdę nie wybiera. Na pewnym etapie ona po prostu do ciebie przylgnie, podobnie jak tvgrowy “szef” i pozostaje ci się z tym pogodzić.

Natomiast historia Gambrinusa jest prosta – lata temu potrzebowałem pseudonimu na potrzeby pisania tekstów dla serwisu GRY-Online.pl. A że w grach internetowych wybierałem często ksywkę Gambrinus, którą zapożyczyłem z pitego przeze mnie na wakacjach czeskiego piwa, tak już zostało. Na pewno się nie spodziewałem, że ta ksywa będzie żyła tak długo. A już na pewno nie sądziłem, że praca w redakcji o grach w 2010 r. będzie tą, w której spędzę ponad dekadę. Podsumowując, ksywie pozwalam żyć, natomiast już się z nią specjalnie nie afiszuję.

Grzegorz Bobrek o przekręcaniu nazwiska

Grzegorz Boberek. Czy spotykasz się z tym, że ludzie podchodzą do ciebie i przekręcają Twoje nazwisko?

Taaak, to jest bardzo stary problem. Popularność aktora i aktora dubbingowego, jak i zdrobnienie nazwy uroczego zwierzaka, spowodowały, że jakoś naturalnie ten Bobrek przechodzi w Boberka. Myślę, że tylko mieszkańcy Cieszyna nie mają z tym problemu. Bo w Cieszynie jest dzielnica Bobrek, więc dla nich moje nazwisko musi brzmieć bardziej swojsko.

Natomiast ta historia z przekręcaniem nazwiska ciągnie się za moją rodziną od dawna. Gdy w latach 90. zakładali nam w mieszkaniu telefon stacjonarny, mojego tatę wpisali do książki telefonicznej również jako Boberka. Więc ten naturalny “skrót”, że na język nawija się to dodatkowe „e” jest niemal przekleństwem naszej rodziny. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni i nas to bawi. Ale też ludzi popełniających ten błąd często poprawiamy, bo jednak prawidłowo wymówione nazwisko jest ważne – chociażby żeby się z kimś skontaktować.

Plany Grzegorza na przyszłość

Jakie masz nadzieje i jak chcesz rozwijać swój prywatny kanał? Jak widzisz jego przyszłość, jak będziesz chciał go kreować?

Rozwój mojego prywatnego kanału przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Oryginalnie pomysł miałem taki, żeby w rok działalności dojść do 100 000 subskrypcji. Samodzielne udało mi się to zrobić w trzy miesiące, a więc znacznie szybciej. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że główny cel już osiągnąłem. Mam teraz ten komfort, że mogę podejmować wybory czysto hobbystyczne. To znaczy, wiem jakie tematy mogłyby się oglądać lepiej… ale nie o to do końca mi chodzi na kanale prywatnym.

Aktualnie produkuję jeden materiał na dwa tygodnie i to tempo jest dla mnie bardzo wygodne. Nie ścigam się z nikim. Brak tej dodatkowej presji sprawia, że mam więcej czasu na materiały i robię je relatywnie długie, czyli 20-30-minutowe. I szczerze jestem z nich bardzo zadowolony. Wspiera mnie tu zresztą montażowo Adam Wawrzyński, z którym także działamy przy TZO. Czas na prawdziwe podsumowania przyjdzie oczywiście w rok po starcie kanału. Już teraz, ku mojemu zdziwieniu, kanał daje mi stabilność finansową, która sprawia, że nie muszę podejmować żadnych dramatycznych kroków. Co jest już sukcesem samym w sobie. W październiku 2022 r. zerknę więc na to z szerszej perspektywy, wtedy na kanale “Grzegorz Bobrek” powinno być już 26 filmów. A póki co, każdy może ocenić kanał na bazie tych czternastu wyprodukowanych do tej pory.

Oczywiście ważnym elementem tej biznesowej układanki jest kanał To Znowu Oni. Tutaj każdy sukces jest w 25% moim sukcesem. Oparcie biznesu na tych dwóch nogach zapewnia mi pełną stabilność – zawsze jedna noga może odciążyć drugą.

Czy myślisz o otwarciu innych swoich kanałów?

Nie, nie, nie. Myślę, że już doszedłem do granicy swojego komfortu. Nie odchodziłem przecież z GRY-OnLine.pl, aby pracować jeszcze więcej. Już w tym momencie praca na kanał historyczny jest mocno angażująca. No i jest TZO. W każdy materiał wkładamy tam dużo serca, kręcimy też dużo wspólnych scenek. Efekt jest świetny, ale pod spodem kryje się mnóstwo pracy.

Ostatecznie, jeśli pewne rzeczy chcesz robić dobrze, musisz uczyć się odcinać to, co niepotrzebne i skupiać na tym, co najważniejsze. Np. Niemcy trzymali się mocno doktryny Schwerpunktprinzip – czyli poszukiwania punktu u przeciwnika, w który należy uderzyć, by doprowadzić do przełamania całego frontu. Niemcy znali się na rzeczy. Nie ma co iść całym frontem, wystarczy znaleźć punkty specjalizacji i na nich skupić całą swoją energię. To przynosi znacznie lepszy efekt niż bycie przeciętnym we wszystkim.

Dwa własne kanały to sufit, możesz mnie trzymać za słowo, więcej nie będzie.

Dziękuję ci Grzegorzu za rozmowę. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze nie raz.

Super. Dzięki wielkie za zaproszenie.