Google Maps i Roomba w jednym stali domu. Wywiad z Jarosławem i Katarzyną Juszkiewiczami #PolishVoices

„Kieruj się na południe”, „Baza wirusów programu Avast została zaktualizowana” – kwestie te zna chyba każdy mniej lub bardziej technologicznie zorientowany geek (i nie tylko). Ale już chyba nie każdy wie, jak wyglądają osoby, które te i podobne zdania wypowiadają. Jarosław i Katarzyna Juszkiewiczowie – czyli głosy Google Maps, Avasta, Roomby oraz innych programów lub urządzeń opowiadają nam o swoich doświadczeniach lektorskich, rodzinnej firmie Polish Voices, trudniejszych i bardziej zabawnych sytuacjach związanych z użyczaniem głosów. A także o tym, czy – przemawiając za inteligentne urządzenia – sami chętnie otaczają się sprzętami IoT.

Jak się nagrywa głos Google i Roomby?

Jak to się stało, że to właśnie Państwo stali się głosami aplikacji i urządzeń związanych z internetem rzeczy? Ktoś się zwrócił bezpośrednio z propozycją, czy był jakiś casting? Mogą się Państwo podzielić jakimiś anegdotami?

Jarosław Juszkiewicz: Jeśli chodzi o mnie i Google Maps, wiele lat temu, gdy to wszystko jeszcze raczkowało, wziąłem udział w castingu. Nawet nie brałem tego za bardzo na poważnie. A jak to było w przypadku Kasi? Aplikacja Antywirus miała u nas straszliwie amatorski głos. Napisaliśmy do czeskiego producenta i zaproponowaliśmy nagranie polonizacji za darmo, żeby brzmiała ona trochę ładniej.

Katarzyna Juszkiewicz: Najlepsze było to, że potem wszyscy znajomi, którzy już się dowiedzieli, że ja to ja, byli skrępowani. Bo wcześniej – jak pięćdziesiąty raz włączył im się komunikat, że baza wirusów została zaktualizowana – rzucali w stronę komputera niewybredne epitety. Przypuszczam, że z Jarkiem jest tak samo. Często mamy zresztą feedback od znajomych, że się z nami „kłócą”. Jarek mówi w aplikacji Skręć w lewo, i słyszy Ty ###, będę jechał w lewo, bo tak mi się podoba! Jest więc trochę zabawnych sytuacji.

Natomiast nasz pierwszy zawód i pierwsza praca to było i jest radio. Już wtedy jednak z dużą dozą krytyki podchodziliśmy do wszelkiego rodzaju sekretarek automatycznych czy syntezatorów mowy. Pamiętam, jak się denerwowaliśmy na pierwszą Ivonę za jej nienaturalność. Dlatego jak się już za coś bierzemy, to chcemy, żeby było to jak najbardziej zjadliwe dla potencjalnego odbiorcy.

JK: To jest w ogóle ciekawe, że wiele firm nie zdaje sobie z tego sprawy, że automatyczny system telefoniczny jest pierwszym kontaktem człowieka z firmą. Czasem kiepsko, żeby to była „pani Jadzia” – oczywiście pozdrawiamy wszystkie pani Jadwigi – która może mieć wiele zalet, ale niekoniecznie dobrze mówić.

KJ: Wynika to też pewnie z tego, że szefowie firm nie wiedzą, że istnieje możliwość zamówienia takiej usługi. Ewentualnie prościej jest im poprosić sekretarkę albo prezes ma parcie na szkło (czy raczej „na ucho”), więc nagrywa siebie. I, niestety, brzmi jak brzmi.

Jak wygląda zazwyczaj proces nagrywania? Czy muszą Państwo jechać do konkretnej firmy lub studia, które ta wynajmuje, czy mają Państwo jakieś własne domowe na takie potrzeby?

JJ: Właśnie jesteśmy w reżyserce tego studia. Za ścianą jest niewielka „dziupla”, w której nagrywamy. Nie ma tam akustyki, co w przypadku nagrań lektorskich jest bardzo ważne.

Czy przy nagrywaniu są Państwo sami sobie reżyserami, czy jednak jest ktoś zlecony przez firmę, kto wszystko nadzoruje i mówi „za szybko”, „za spokojnie”, „za mało emocji?…?

KJ: Jest różnie. Jeżeli pracujemy dla klienta z zagranicy, to czasami mamy połączenia za pośrednictwem różnych platform, i wtedy słyszymy siebie, tłumacza, zleceniodawcę, reżysera. Czasem jest śmiesznie, jeśli jesteśmy porozrzucani po różnych strefach czasowych.

JJ: Zdarzało się na, że reżyser był w jednej strefie, lingwista w drugiej, a my – w trzeciej. I wypadało, że najlepiej będzie nagrywać o pierwszej w nocy.

A jak to wygląda, gdy reżysera nie ma, bo na przykład firma tylko zleca i jest zainteresowana końcowym rezultatem?

KJ: W momencie, kiedy nie mamy nadzoru z góry, realizuje mnie siedzący obok Jarek, i vice versa. Działamy już jako taki team, który rozumie się bez słów. Wiemy, że jest powtórka, zazębienie, kliknięcie. Mamy już swoje wypracowane metody i to się chyba sprawdza.

JJ: Bardzo pomogło nam doświadczenie z radia, gdzie tworzyliśmy wiele różnych form. Po części jesteśmy trochę reżyserami radiowymi. Dzięki temu wiemy, co brzmi sztucznie, a co naturalnie.

KJ: Czasem przydaje się też moje dwudziestoletnie doświadczenie w pracy w serwisach informacyjnych, gdzie czasem trzeba było czytać tekst – jak to się mówi w naszym żargonie – nie naczytany wcześniej. W związku z tym łatwiej przychodzą mi na przykład nazwy medyczne czy bardziej skomplikowane. Ale tak czy tak – człowiek po drugiej stronie – realizator – jest potrzebny zawsze. Żeby wyłapać ewentualne błędy, nanieść poprawki. Łatwiej się też pracuje, gdy ma się do siebie zaufanie.

Czy jeśli robią Państwo nagrania dla film z zagranicy to dostają Państwo jakieś wytyczne lub wzorce z oryginalnych nagrań? Na przykład odsłuchują Państwo brzmienie asystenta z wersji angielskiej i dostają polecenie, że ma to brzmieć jak najbliżej?

JJ: Większość firm jest dość elastyczna. W tej pracy bardzo lubimy to, że generalnie nie narzuca się stylu.

KJ: Czasem się dopasowujemy, ale to zależy od tłumaczenia, bo czasem polski przekład jest o wiele dłuższe niż oryginał i siłą rzeczy musimy modulować głos inaczej, szybciej czytać. Z reguły, jeśli to są zlecenia zagraniczne, dostajemy na przykład formę wymowy. Czasem też po angielsku coś jest pełnym wyrażeniem, a po polsku w powszechnym użyciu funkcjonuje skrót – lub odwrotnie.

Jakie jeszcze inne kwestie pojawiają się przy tworzeniu polskich wersji?

JJ: Zauważyłem, że Polska jest takim dość nietypowym krajem pod względem tego, że wszyscy lektorzy są bardzo zaangażowani w to, co mówią i muszą pokazywać emocje.

KJ: To jest właśnie złe myślenie o pracy lektora. Że to musi być takie „reklamowe”, jak na przykład to amerykańskie Panasonic. Brzmi to sztucznie.

JJ: Z reguły klienci – na szczęście coraz częściej także ci polscy – wymagają od nas, żeby było więcej nas niż impetu, z którym czasem wchodzimy. Cały problem polega na tym, że bardzo wielu lektorów w Polsce (szczęśliwie nie wszyscy) zostali okaleczeni manierą mówienia wszystkiego z entuzjazmem. Średnio kilka osób w tygodniu się zgłasza do naszego banku głosów – Polish Voices – przesyłając swoje próbki. I słychać, że oni już nie potrafią czytać inaczej, bardziej spokojnie.

KK: To się też chyba bierze z tego, że nasze pokolenie więcej czytało książek na głos. Mnie na przykład męczono tym w szkole. Teraz od tego się już praktycznie odchodzi. Łapiemy się na tym, że dzisiejsi nastolatkowie mają już problemy z czytaniem.

Czy nagrywanie aktualizacji jest z góry zakontraktowane, czy po prostu firma co jakiś czas zwraca się i informuje, że wprowadziła to i tamto, w związku czym proszą o nagrania kolejnych komunikatów?

JJ: To już zależy od indywidualnej umowy z klientem. Czasem firma wykupuje na kilka lat abonament – wtedy jesteśmy przez ileś lat zobowiązani do nagrywania aktualizacji.

KJ: Kilka rzeczy zmieniło się podczas pandemii. Chociażby w niektórych szkoleniach e-learningowych, które również nagrywamy, gdzie trzeba było dograć informacje dotyczące zachowania pracowników w warunkach covidowych.

Jak to jest słyszeć swój głos wychodzący z aplikacji lub inteligentnego urządzenia? Czy dalej czują tam Państwo siebie, czy już patrzą na to z boku?

KJ: Dla mnie jest to bardzo denerwujące, a nawet wkurzające. Jestem alergikiem, i gdy nagrywaliśmy Roombę pierwszy raz, alergia się niestety objawiła. I teraz za każdym razem, gdy robot podjeżdża pod stół czy zjada klocek LEGO, informując przy tym, że coś się zatkało, mówię: Boże, kobieto, ale ty miałaś katar! Do Avasta się przyzwyczaiłam, do innych urządzeń też.

Czym jest dyktowany wybór płci dla aplikacji lub urządzenia w konkretnej wersji językowej? Zdarza się na przykład, że w jednym kraju sprzęt przemawia głosem damskim, a w innym męskim.

KJ: Roomba już od początku miała kobiecy głos, choć ja bym wolała, żeby przemawiała do mnie aksamitnym głosem przystojnego mężczyzny. Dlaczego kobieta ma sprzątać? 😉 Ale myślę, że to jest kwestia badania rynku.

JJ: Z nawigacją Google jest tak, że głosy są różne. Na LinkedIn starałem się zrobić akcję, którą może uda się zrealizować w formie dużego podcastu. Mianowicie, żeby zebrać wszystkich ludzi, którzy byli głosami Google. Byłoby to miłe i interesujące, tak się międzynarodowo spotkać – choćby na Skype – i porozmawiać o naszych doświadczeniach.

Polish Voices

Polish Voices, czyli rodzinny interes

Wspomnieli Państwo swoją firmę – bank głosów – Polish Voices. Mogą Państwo coś więcej o niej powiedzieć?

JJ: Firma powstała sześć lat temu. Przedtem bardzo dużo rzeczy realizowaliśmy na umowę zlecenie i przestało to być wygodne. Mieliśmy się nazywać Czerwona Krewetka, ale stwierdziliśmy, że to jednak pasuje do baru z owocami morza i dlatego powstało Polish Voices.

KJ: Postanowiliśmy utworzyć firmę rodzinną – Jarek jest prezesem, ja parzę kawę (śmiech).

JJ: Firma rodzinna ma wiele plusów, bo można na przykład nagrywając coś można przy okazji ugotować spaghetti w kuchni w pomieszczeniu obok…

KJ: Można przypilnować dzieci na zdalnej edukacji, a w przerwie między nagraniami wyjść na spacer z psem albo pobawić się z kotem.

JJ: Firma rodzinna ma jeszcze jedną zaletę. Rynek lektorski w Polsce bardzo się ożywił w ostatnich latach i bardzo wielu młodych ludzi chce być lektorami. W tej chwili właściwie każdy może sobie technicznie założyć studio – do pewnego poziomu nie jest to jakiś bardzo wielki wydatek. Ale też każdy może kupić gitarę elektryczną Fender czy keyboard i próbować na tym grać Chopina. W obu przypadkach są to po prostu narzędzia. A firma rodzinna pozwala nam na pracę w gronie ludzi, którzy się znają i lubią. Z radia wiemy, że negatywne emocje nigdy nie budują niczego dobrego. Jesteśmy być może dziwnym studiem, ale nie bierzemy każdej roboty.

KJ: Wybrzydzamy nie dlatego, że już nam odbiła palma i mamy drugi domek na Malediwach, ale dlatego, że mamy swoje zasady i przekonania. Chcemy być bardziej eko, więc współpracujemy z firmami, które również dbają o planetę. Chcemy promować zdrowie – współpracujemy z firmami farmaceutycznymi.

A jakich zleceń się Państwo nie podejmują i jakich zasad przestrzegają?

KJ: Na pewno nie weźmiemy udziału w reklamie radiowej, bo w radiu jesteśmy wciąż zatrudnieni i nie możemy tego zrobić. Nie będziemy również pracować dla konkurencji. Myślę, że czas zamknięcia i pandemii pokazał nam też, jak ważne jest posiadanie zaufanie do swoich współpracowników. Że kiedy przychodzą to studia, to wiemy, że muszą być zdrowi, musi być zachowany dystans.

JJ: Współpracujemy z lektorami z całego kraju. Mamy w bazie Grzegorza Przybyła, który jest rewelacyjnym aktorem ze Śląska. Anitę Maroszek – świetnie znaną miłośnikom kreskówek jako jedna z Odlotowych agentek. Czytającego na Netfliksie, Discovery Channel lub Eurosporcie Łukasza „Knopka” Konopkę. Ireneusza Załoga, czyli lektora z jednym z najbardziej charakterystycznych w Polsce głosów, od którego się wiele nauczyliśmy. A także laureatkę pierwszej edycji Idola – Alicję Janosz.

Król Maciuś, płetwale i impresjonizm – czyli projekty poza Google Maps, Roombą i Avastem

Co mogą Państwo powiedzieć o swoich innych doświadczeniach lektorskich – niekoniecznie związanych z użyczaniem głosów inteligentnym sprzętom czy aplikacjom?

KJ: Prawda jest taka, że każdy z nas – lektorów – gdzieś tam w dzieciństwie marzył o tym, żeby liznąć tego fachu. Jarek za młodu czytał filmy w kinach. Młodsi widzowie pewnie tego nie pamiętają, ale kiedyś listy dialogowe były czytane na żywo.

JJ: Muszę powiedzieć, że było to dla mnie bardzo dobre doświadczenie lektorskie.

KJ: Ja z kolei zawsze chciałam czytać filmy przyrodnicze. Moją wielką idolką jest Krystyna Czubówna. Parę takich rzeczy nagrałam i to był naprawdę fajny moment w mojej pracy, kiedy mogłam czytać o płetwalach błękitnych.

JJ: Lektor czytający film też go widzi po raz pierwszy i potrafi się wkręcić. Czytałem kiedyś telenowelę w hindi, którą potem oglądaliśmy w domu i wyłączaliśmy się po pięciu sekundach. Słuchało się tego, jak zwykłego lektora. Ale zdarzało się też, że czytałem filmy dokumentalne o historii impresjonizmu, dzięki temu trochę się o nim nauczyłem. Czytałem też dla kanału ślubnego Wedding TV…

KJ: Na szczęście byliśmy już po ślubie i nie dowiedziałeś się o kobietach za wielu rzeczy (śmiech).

JJ: Ale dowiedziałem się na przykład – czytając filmy o historii sportu – że Dania wygrała jedne z Mistrzostw Europy przez przypadek.

Z jakimi wyzwaniami się Państwo spotkali jako lektorzy?

KJ: Pamiętam, jak moja mama była w hospicjum i już niestety nie było dla niej ratunku. A ja musiałam akurat czytać materiał dla pielęgniarek zajmujących się osobami w stanie terminalnym. Ciężko było mi zachować normalne brzmienie głosu. Są momenty w pracy, gdy musimy oddzielać sprawy prywatne od zawodowych.

JJ: To jest kwestia wyczucia każdej osoby. Czasem mamy po kilka robót dziennie. Czytam film instruktażowy o świetnej karmie dla świnek, a zaraz potem coś niezmiernie poważnego. Do wszystkiego trzeba odpowiednio dopasować głos.

KJ: Są też nagrania, gdzie musimy wcielić się w dwie różne postaci.

JJ: Ja sobie wtedy wyobrażam taką postać – mam ich kilka w przegródkach w mózgu i jestem w stanie odpowiednią wywołać.

KJ: Pomocny jest też jednoczesny podgląd filmu. Jeżeli widzę, że wcielam się w dużą Afroamerykankę, to wokal będzie inny, niż gdyby była to drobniutka, młodziutka dziewczyna o jasnej karnacji.

Wcześniej mówili też Państwo o kwestii udziału w reklamach. Radiowe odpadają, ale czy gdzie indziej można było gdzieś Państwa usłyszeć (a może zobaczyć)?

JJ: Staram się nie występować w reklamie, w której mówię Ja, Jarosław Juszkiewicz, reklamuję…, bo jestem dziennikarzem i byłoby to nieetyczne. Ale zdarzyło mi się parę razy użyczyć głosu. Na przykład w reklamie serwisu OTOMOTO.

Robimy też rzeczy non-profit. Wystąpiliśmy w filmie znanej youtuberki Kasi Gandor, która otrzymała pieniądze od Pracuj.pl – a właściwie otrzymało schronisko dla psów. Miała tak wykombinować, żeby udało się jej sprzedać ideę pomocy i jednocześnie zareklamować portal. Była też akcja z przekazywaniem karmy dla psów w Poznaniu, gdzie grupa młodych ludzi postanowiła zrobić reklamę w stylu Domu z papieru. Było to świetnie i dowcipnie zrobione.

KJ: Robimy też rzeczy dla dzieci. Nagrywaliśmy filmy dla akcji promującej czytelnictwo, w którym czytaliśmy Króla Maciusia Pierwszego i w tym roku wracamy. Współpracujemy też z UŚ. Jarek jest ambasadorem Śląskiego Festiwalu Nauki, a mnie można usłyszeć w Planetarium Śląskim.

Na YouTube można jeszcze Państwa spotkać na osobnym kanale?

JJ: Tak, mam swój kanał (Jarosław Juszkiewicz) i zdarza mi się współpracować z innymi youtuberami. Po tej słynnej sprawie, kiedy usunięto mnie z Google, a potem wróciłem, mój film pożegnalny miał dwa i pół miliona odsłon. Uznałem, że jeśli ludziom się podoba to, co czasem tam pokazuję z kartkami, to warto pójść za ciosem. Dlatego występowaliśmy w różnych takich mieszanych produkcjach, np. w filmach G.F. Darwin, z której członkami bardzo się lubimy.

Skądś znam ten głos… Lektor rozpoznawany na ulicy

Czy orientują się Państwo, jak bardzo ludzie są zainteresowani kim są głosy Google Maps albo Roomby? Mają Państwo jakieś swoje dane na ten temat?

JJ: Jest jakieś umiarkowane zainteresowanie. Choć nie wiem dlaczego, gdy zaczynam wpisywać „Jarosław Ju…”, to Google kończy „…szkiewicz żona” (śmiech).

KJ: Może masz fanki, które chcą sprawdzić, czy jesteś wolny, czy do wzięcia (śmiech).

Czy zdarza się Państwu być rozpoznawanymi na ulicy po głosie?

KJ: Częściej zdarzało się to, gdy Jarek prowadził w radiu listę przebojów. Był wtedy naprawdę rozpoznawalny i zawsze dostawaliśmy lepsze mięso w sklepie (śmiech). Teraz jednak też się zdarza i najlepsze jest to, że ludzie są przekonani, że Jarek czyta wszystko na żywo, a nie że to nagrane komunikaty, które dobiera system. Mnie czasem też ktoś rozpoznaje, ale ja się zawsze wtedy peszę. Natomiast byłam świadkiem sytuacji, gdy szła grupka młodzieży. Ktoś kichnął i zamiast na zdrowie usłyszał Baza wirusów została zaktualizowana. Jakoś tak miło mi się na sercu zrobiło.

JJ: Na szczęście popularność lektorów jest tym najprzyjemniejszym rodzajem popularności, kiedy nie jesteśmy rozpoznawani na ulicy, nie musimy zakładać ciemnych okularów i przemykać niczym gwiazda muzyki pop. Po prostu wykonujemy swoją pracę i staramy się to robić jak najlepiej. Dlatego nie pijemy często zimnego piwa, bo wiemy, że jak sobie przeziębimy krtań, to tej pracy mieć nie będziemy.

Lektorzy w internecie rzeczy i w konfrontacji ze sztuczną inteligencją

Jak się Państwo odnajdują na rynku, gdzie obok głosów lektorskich pojawiają się już także asystenci cyfrowi, sztucznie wygenerowani? Czy widzą Państwo, że użytkownicy jakoś inaczej na nie reagują i preferują jedne od drugich?

JJ: Cała sytuacja, kiedy najpierw mnie zdjęto z Google Maps, a potem – prawdopodobnie na skutek protestów użytkowników – przywrócono, trochę mi powiedziała o tym, że może po prostu ludzie w Polsce chcą słyszeć też żywe głosy w urządzeniach. Może te głosy syntetyczne nie są jeszcze na tyle doskonałe. Lektor ludzki ma to do siebie, że w różny sposób różne akcentuje różne zdania. A lektor mechaniczny – akcentuje tak, jak go wyuczono. Zrobi to poprawnie, ale proszę mi wierzyć, że jak usłyszy się piąty raz to samo, to w mózgu włącza się mechanizm atawistyczny: to jest człowiek czy nie? To jest coś co udaje człowieka? Ja nie lubię, jak coś udaje człowieka, a nim nie jest.

Czy głosy aplikacji i inteligentnych urządzeń same korzystają z takich rozwiązań? Są Państwo entuzjastami smart home i internetu rzeczy czy wręcz przeciwnie?

KJ: Jarek ma trzy żony – Aleksę, Siri i mnie. Żartujemy, że wchodzimy do domu i Alexa włącza nam światło inteligentnych żarówek, ustawia muzykę. Mam męża geeka i wszyscy znajomi się śmieją, że jeżeli coś jest na rynku gadającego i nowego, to na pewno Juszkiewiczowie to mają. Ostatnio do naszej multimedialnej rodzinki dołączył kupiony przez Jarka dron, który wprawdzie nie mówi, ale robi zdjęcia i filmuje.

Jeśli o mnie chodzi – długo próbowałam się przed tym bronić. Jestem fanką płyt winylowych (tak jak nasza córka), lubię sobie posłuchać czegoś z kasety magnetofonowej, brzydzę się czytnikami e-booków. Jarek namówił mnie na zegarek, który mnie denerwuje tym, że musi się co pięć minut ładować. Normalny, po nakręceniu, chodzi miesiąc.

JJ: Mam też dużo radości w unowocześnianiu studia. Jak pomyślę od czego zaczynaliśmy – od prostego interfejsu dźwięku, zwykłych głośników komputerowych Creative, mikrofonu za 800 zł… Teraz musimy kupić nowe wyciszenie, bo obecne zniszczył kot, który lubi ostrzyć sobie pazury na gąbce. Wczoraj się ucieszyłem, bo udało mi się kupić nowe zawieszenie do mikrofonu – specjalnie dla Kasi, która jest trochę niższa ode mnie i której dotychczasowy popfiltr zasłaniał tekst.

KJ: Jedne kobiety dostają kwiaty i perfumy – ja dostaję popfiltr.

Zapraszamy do odwiedzania Jarosława i Katarzyny Juszkiewiczów na stronie Polish Voices, kanale YouTube, Facebooku oraz Instagramie.