Jeśli wydaje Wam się, że COVID-19 to największa pandemia ostatnich lat, prawdopodobnie jesteście bezdzietnymi lambadziarzami i nie słyszeliście jeszcze o „Baby Shark”. Ja słyszałem. Odkąd moje purchlęta zaraziły się tą YouTubową chorobą, nie potrafię pozbyć się myśli o tym, że wychodzę do Żabki po mleko i wracam po dwudziestu latach. Macie podobnie? W takim razie szykujcie polskie złote na pakiet premium u psychoterapeuty. „Baby Shark” wraca. Na domiar złego – w formie pełnometrażowego filmu. Gotowi na doo doo doo doo doo doo?