Gry powodują agresję u dzieci? Sprawdzamy, co na ten temat twierdzą naukowcy

Rzeczywistość zmienia się na naszych oczach. Zmienia się technologia, kultura, wartości, upadają pomniki trwalsze niż ze spiżu, a w ich miejsce stawiane są nowe. Co jednak nie zmienia się od dekad, to społeczne postrzeganie gier wideo, szczególnie w kontekście oddziaływania na najmłodszych. W gąszczu opinii, broszur „edukacyjnych” i naukowych podejść do tematu znaleźć można głównie stanowiska skrajne. Ponieważ jestem arcywrogiem powiedzenia o prawdzie, która „zawsze leży gdzieś pośrodku”, postanowiłem sprawdzić, czy (i w jaki sposób) gry mogą powodować agresywne zachowania u dzieci.

Gry intensyfikują agresję u dziecka?

To jedno z najczęściej pojawiających się stwierdzeń. Naukowcy podejmujący próby wyłapania i scharakteryzowania korelacji między grami wideo a zachowaniami agresywnymi u dzieci są podzieleni. Część przekonuje o istnieniu relacji przyczyna-skutek, inni widzą w grach zapalnik aktywujący zachowania agresywne, których podłoże leży jednak gdzie indziej, istnieją też badania podważające samą koncepcję wikłania gier w romans z zachowaniami agresywnymi.

dzieci i gry

Gry powodują agresję mniej więcej tak, jak oglądanie Ulicy Sezamkowej

Prawie trzy lata temu popełniłem felieton o tym, jak gry nie zrobiły ze mnie psychopatycznego mordercy. Powoływałem się w nim m.in. na oświadczenie Amerykańskiego Zrzeszenia Psychologów, w którym padło stwierdzenie, iż: „brutalne gry komputerowe mają taki sam wpływ na czyny dokonywane przez młodocianych przestępców, co noszenie adidasów lub oglądanie w dzieciństwie Ulicy Sezamkowej”.

Stanowisko to zdają się potwierdzać badania przeprowadzone w 2016 przez naukowców z Uniwersytetu Columbia. W badaniu brały udział dzieci w wieku 6–11 lat, ale też rodzice i nauczyciele, którzy oceniali zdrowie psychiczne dzieci w oparciu o przygotowany kwestionariusz. Rezultaty były dość zaskakujące.

Nie dość, że badania dowiodły „braku istotnych powiązań z jakimikolwiek problemami zdrowia psychicznego zgłaszanymi przez matkę lub nauczyciela”, to jeszcze wykazały, że „wzmożone korzystanie z gier wideo wiązało się z 1,75 razy większą szansą na dobre funkcjonowanie intelektualne i 1,88 razy większą szansą na wysokie ogólne kompetencje szkolne”.

W podsumowaniu artykułu znalazła się jednak przestroga, aby wyników badań nadmiernie nie nadinterpretować, wszak „wyznaczanie ograniczeń dotyczących korzystania z ekranu pozostaje ważnym elementem odpowiedzialności rodzicielskiej w ramach ogólnej strategii sukcesu uczniów”. Niestety, z tekstu nie dowiadujemy się, w jakie konkretne tytuły grały dzieci biorąc udział w badaniu.

Piszę „niestety”, ponieważ punktem spornym dyskursu o szkodliwości gier jako takich są często nie same gry, ale kwestia „wystawiania” dziecięcych umysłów na działanie tytułów, w których „trup ściele się gęsto”.

Dziecko z lwem w tle

Od brutalnych gier do agresywnych zachowań wcale nie jest daleko

Przygotowując się do napisania tego tekstu, natrafiłem na broszurę z 2016 roku, stworzoną na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej. Publikacja nosi tytuł „Dzieci w świecie gier komputerowych. Poradnik nie tylko dla rodziców” (link znajdziecie w bibliografii pod artykułem) i w zamierzeniu ma być przewodnikiem dla rodziców, którzy są na etapie przeprowadzania swoich pociech „na ciemną stronę mocy”, za którą znajdują się wyprute flaki, orgie, sutenerstwo i słodzone napoje.

W broszurze przeczytamy m.in.: „badania pokazują, że gry zawierające agresję i brutalną przemoc powodują wzrost poziomu agresji u graczy. Dzieci uczą się z nich wrogich zachowań wobec innych ludzi, lekceważenia ich praw oraz tego, że jedynym sposobem na rozwiązywanie problemów jest używanie siły. Stają się mniej wrażliwe na krzywdę innych i mniej chętnie niosą pomoc ofiarom przemocy. Grając w brutalne gry, wyrabiają w sobie przekonanie, że agresja i przemoc to coś powszechnego i normalnego”.

Z tekstu nie dowiadujemy się, o jakich badaniach mowa, choć skrajność i tendencyjność przedstawionych zarzutów wręcz proszą się o stosowną weryfikację. Na szczęście badań potwierdzających powyższe wnioski znaleźć nie trudno.

młodociany gracz

Na stronie Uniwersytetu Utah znajdziemy tekst, którego autorem prawdopodobnie jest psycholog dziecięcy, choć nigdzie nie ma o tym mowy wprost. W każdym razie autor (lub autorka) przekonuje, że wirtualna przemoc ma przełożenie na przemoc rzeczywistą.

Dzieci narażone na zbyt długą ekspozycję na brutalne gry mogą nabierać odporności lub obojętnieć na przemoc. Ponadto mogą również naśladować to, co widzą na ekranie, i wykazywać agresywniejsze zachowanie w sytuacjach, które są dla nich trudne. Zdaniem autora artykułu im bardziej naturalistyczne sceny przemocy i im większe ich natężenie, tym potencjalnie wyższy wskaźnik oddziaływania na dzieci.

Doktor Nicholas J. Westers, amerykański psycholog do spraw zdrowia dziecka, również zauważa korelacje między przemocą w grach a agresywnymi zachowaniami w rzeczywistości. W wydawaniu surowych, jednoznacznych wyroków zachowuje jednak ostrożność, zwracając uwagę na to, że „trudno jest wskazać bezpośrednią przyczynę i skutek między grami wideo a zachowaniem”.

Według Westersa jednym z czynników, które mogą wpływać na zachowanie młodych graczy, jest ich tendencja do wzorowania się na ludziach lub postaciach, z którymi się identyfikują. Według badań (niestety nie ma do nich żadnego odnośnika), na które powołuje się Westers, dzieci i młodzież są skłonne do przyjmowania opinii i działań osób, które mają na nie wpływ. Niektórzy uważają, że dotyczy to również postaci z gier.

Co więc robić? Według psychologa „najsilniejszym obrońcą przed wszelkimi problematycznymi zachowaniami lub problemami ze zdrowiem psychicznym jest zdrowa relacja z rodzicami”.

mama i dziecko grają na laptopie

Jeden rabin powie: „tak”, a inny powie: „nie”

Na stronie scientificamerican.com znalazłem fantastyczny artykuł autorstwa Melindy Wenner Moyer, która robi skróconą syntezę dotychczasowych badań, ale też streszcza najważniejsze problemy i niejasności w dyskursie na temat domniemanej szkodliwości gier wideo i ich wpływie na agresywne zachowania.

Okazuje się, że kontrowersji jest cała masa. Kwestionowana – po obu stronach dyskursu – jest przede wszystkim metodyka przeprowadzanych badań. Przedmiotem sporu pozostaje również subiektywna interpretacja agresji jako zjawiska. Niektórzy włączają w nią język, inni ograniczają się wyłącznie do aktów agresji (np. bójek). Wyniki badań zaburza także „sytuacja wyjściowa” badanych dzieci. Te mogły przecież wykazywać agresywne zachowania jeszcze przed tym, zanim rozpoczęły swoją przygodę z gamingiem. Tymczasem mało które badania uwzględniają podobne okoliczności.

Powstała nawet szeroko zakrojona metaanaliza, mająca raz za zawsze rozstrzygnąć wszelkie wątpliwości. Przygotował ją Jay Hull, psycholog społeczny z Dartmouth College, wraz ze współpracownikami. Głównym założeniem była rewizja danych z 24 innych badań, mająca na celu odsianie wszystkich założeń, które spotkały się z uzasadnioną krytyką, ale też zebranie jak największej liczby czynników, które składałyby się na końcowe wnioski.

Okazało się, że owszem, dzieci, które grały w brutalne gry wideo, z czasem stawały się bardziej agresywne. Sęk w tym jednak, że zmiany w zachowaniu były na tyle niewielkie, iż z miejsca wywołały debatę, czy można je traktować jako statystycznie wiarygodne. Jedni twierdzili, że tak, inni, że nie. Sam spór o szkodliwości gier natomiast – jak nietrudno się domyślić – pozostał nierozstrzygnięty.

Christopher Ferguson, psycholog z Stetson University na Florydzie, który opublikował szereg artykułów kwestionujących relacje między brutalnymi grami wideo a agresją, stwierdził, że efekt zmiany zachowań wykazany przez metaanalizę jest na tyle niewielki, że nie stanowi żadnego dowodu na istnienie wspomnianego związku przyczynowo-skutkowego.

gry wideo a rzeczywista przemoc

Jak to zatem jest z tymi grami?

Cóż, wiele wskazuje na to, że tak samo, jak ze słynnymi rabinami ze „Świata według Ludwiczka”. Jeden rabin powie: „powodują agresję”, drugi powie: „nie powodują”, a na końcu się okaże, że przy odpowiedniej interpretacji obaj mają rację. We wstępie wspomniałem, że nie cierpię powiedzenia o tym, że „prawda leży pośrodku”. W tym przypadku jednak być może tam właśnie leży.

Leży i kwiczy, dodajmy, bo nad jej trumną od wielu lat siłują się rabini. I nic nie zapowiada, by mieli przestać.