Mogę śmiało powiedzieć, że na szczoteczkach sonicznych to już zęby zjadłam. Tak serio, to wciąż są wszystkie na swoim miejscu i w całkiem niezłej kondycji, do tego stopnia, że dentyści mnie nienawidzą! A już zupełnie poważnie, ostatnio wpadła mi w ręce szczoteczka Oclean X10. Czy testy zakończyły się szerokim uśmiechem i czy z czystym sumieniem mogę ją polecić? Tego dowiesz się z recenzji.
Szczoteczkę manualną zamieniłam na soniczną już dobrych kilka lat temu, jeśli mnie pamięć nie myli, to już przeszło pięć. Od tamtej pory, kiedy z jakiegoś powodu muszę wrócić do tradycyjnego mycia, czuję się tak, jakby przerzucono mnie z kreskówki o Jetsonach do Flintstonów. Czytaj – dosyć kiepsko. Pomimo że korzystam raczej ze „standardowych” modeli, czyli bez żadnych dodatkowych i bajeranckich funkcjonalności. A to dlatego, że najważniejsze dla mnie jest to cudowne uczucie czystości, jakie zawsze odczuwam po szczotkowaniu zębów szczoteczką soniczną i to w zupełności mi dotychczas wystarczało. Czy najnowsza szczoteczka od Oclean da mi choć tyle, a może jeszcze coś ekstra?
Z marką Oclean nie miałam jak dotąd bezpośredniego kontaktu, dlatego już na pierwszy rzut oka – bardzo pozytywnie zresztą – zaskoczył mnie design Oclean X10. Elegancki i nowoczesny styl wykonania zamknięty jest w tu w lekkiej, ergonomicznej i prostej konstrukcji. Od razu widać, że mamy do czynienia z produktem bardziej zaawansowanym technologicznie, który chce zaoferować coś więcej niż tylko satysfakcjonujące efekty z mycia. Nie zdziwiło mnie więc, kiedy sprawdziłam, że producent otrzymał wiele nagród w dziedzinie wzornictwa. Ponadto końcówka myjąca bardzo łatwo się zakłada i wtapia w całą obudowę. Nic nie odstaje, nic nie trzeba dociskać. Jest więc nie tylko ładnie, ale też wygodnie i spójnie.
Co jeszcze bardziej dla mnie istotne, szczoteczka Oclean X10 otrzymała wodoszczelność w klasie IPX7, a to oznacza, że mogę ją swobodnie i dowoli moczyć oraz wygodnie czyścić. W przypadku mojej aktualnej szczoteczki nie mam tej możliwości i jest to dla mnie niedorzeczne, kiedy przy myciu zębów muszę uważać na bezpośredni kontakt elementów trzonu szczoteczki z wodą, gdyż mogłoby to doprowadzić do zalania silniczka i w rezultacie jego zniszczenia. O zgrozo, w końcu mówimy o produkcie, który z założenia zakłada styczność z wodą. Teraz mogę iść pod prysznic czy do kąpieli, zabrać ze sobą szczoteczkę i umyć dwie pieczenie w jednej wodzie, czy jakoś tak.
W zestawie wraz z samą szczoteczką (na którą składa się trzon i jedna końcówka wymienna z osłonką) otrzymujemy krótką instrukcję, silikonową nasadkę chroniącą metalowy grot przeznaczony na montaż końcówki, magnetyczny uchwyt na szczoteczkę oraz kabel USB-C służący do ładowania. Muszę przyznać, że ogromnie spodobał mi się przyklejany uchwyt ścienny, jak także możliwość ładowania na standardowym kablu, choć nie ukrywam, że nie obraziłabym się za dołączenie adaptera. A już w ogóle bajką byłaby możliwość ładowania przez uchwyt, ale niestety w tym modelu tego nie ma. Wszystko natomiast zostało zapakowanie starannie i wygodnie dla użytkownika. Pierwsze wrażenia wypadają więc na duży plus dla Oclean.
Kolejnym od razu zauważalnym awansem jaki otrzymuję wraz z Oclean X10, jest spory kolorowy wyświetlacz LED. Oprócz niego są też trzy funkcyjne przyciski – duży okrągły do uruchamiania, górny do zmiany trybów oraz dolny do regulowania mocy. Na początku wybieram język systemu (jest polski) i w sumie od razu mogę przechodzić do działania. Sprawdzam jednak wszystkie dostępne tryby a jest ich aż 5, każdy oznaczony dedykowaną ikoną. W tym klasyczne czyszczenie, wybielanie, zęby wrażliwe, masaż i polerowanie. Każdy z nich natomiast obsługiwany jest na również pięciu poziomach intensywności.
Wyświetlacz Oclean X10 automatycznie wybudza się po podniesieniu szczoteczki oraz wygasza po kilku sekundach od zakończenia użytkowania. Oznacza to, że kiedy nakładam pastę, najnowszy Oclean jest gotowy do działania na zapamiętanych ustawieniach. W założeniu wyświetlacz ma także całkowicie zastąpić dedykowaną do poprzedniego modelu aplikację, to też po każdym myciu wyświetla dodatkowo raport oceniający jakość naszego zabiegu, za pomocą emoji i trzech gwiazdek.
Jeżeli efekty nie będą zadowalające, otrzymamy od inteligentnych algorytmów konkretną informację zwrotną i dalszy plan mycia zwizualizowany w postaci graficznego modelu uzębienia, który uwzględnia obszary wymagające jeszcze szczotkowania i określa wymagany czas na daną strefę. Pozwala na to wbudowany w szczoteczkę żyroskop, który rejestruje nasze ruchy w 8 punktach, czyli w przedniej i tylnej części czterech łuków zębowych. Jest to naprawdę najlepsza i faktycznie działająca funkcjonalność Oclean 10.
Całe standardowe mycie powinno zwyczajowo trwać 2 minuty, które są też wyświetlane na ekranie za pomocą timera oraz już odgórnie zaprogramowane i podzielone po 30 sekund na każdy odcinek. O konieczności zmiany rejonu mycia poinformuje krótka pauza w działaniu. Dodatkowym plusem jest również fakt, że w razie zalecanej kontynuacji czyszczenia mogę jednym kliknięciem uruchomić dalsze mycie już według ustalonych wytycznych czasowych.
Ponadto na wyświetlaczu znajdziemy również wskaźnik poziomu baterii, co jest dla mnie jeszcze jednym nieocenionym atutem. Zdarzało mi się nieraz wyjechać na dłuższy czas bez ładowarki (w moim modelu musi być ta dedykowana szczoteczce), bo byłam przekonana, że baterii spokojnie wystarczy. W przypadku Oclean X10 nie muszę wróżyć z fusów, widzę poziom naładowania i mogę już dokładnie oszacować, czy wystarczy na wyjazd z dala od prądu.
Bądź co bądź, jak już wspomniałam wcześniej, w ocenie efektywności szczoteczki sonicznej główną rolę odgrywa jakość czyszczenia – eureka, w końcu do tego została stworzona. W Oclean X10 za działanie odpowiada bezszczotkowy silnik Maglev 2.0 o sile czyszczenia wyrażonej w prędkości 80 000 ruchów sonicznych na minutę (40 000 drgań sonicznych).
Jak to wypada w praktyce i w poszczególnych trybach? Pierwszą zaletą jest już chociażby to, że mogę wygodnie przełączać się między poszczególnymi trybami w czasie jednego zabiegu. Wcześniej jednak należy nauczyć się na pamięć za jakie tryby odpowiadają konkretne ikony, ponieważ na wyświetlenie nazwy w czasie działania szczoteczki nie wystarczyło miejsca.
Warto też w tym miejscu dodać, że dołączona do szczoteczki końcówka ma specjalnie wyprofilowany, ergonomiczny kształt, który ma skutecznie czyścić jednocześnie powierzchnię zęba oraz przestrzeń wokół niego i pomiędzy kolejnymi zębami.
Jest to podstawowy program służący do codziennego mycia zębów. Szczotkuje ruchami jednostajnymi i podzielonymi, co wspomniałam wcześniej, na cztery równe bloki czasowe. Od razu po uruchomieniu czuję, że muszę ustawić poziom mocy na 5, ponieważ wszystkie poniżej są dla mnie zwyczajnie za delikatne. Inaczej też nie osiągnę efektu porządnego wyszorowania, czyli idealnie czystych zębów, po których język sunie gładko niczym po dobrze wyjeżdżonej saneczkami tafli śniegu. Nawet przy maksymalnych ustawieniach zdarza się jednak szczoteczce pominąć drobne zanieczyszczenia w szczelinach międzyzębowych.
Co można wywnioskować już z poprzedniego akapitu, ten tryb nie jest raczej mi dedykowany. Drgania głowicy też są w tym przypadku jednostajne i ciągłe, ale nawet przy maksymalnej mocy szczotkowanie jest faktycznie bardzo delikatne. Moje zęby są co prawda dosyć wrażliwe, ale tylko punktowo i w zetknięciu z ciepłem lub zimnem. Siła nacisku niespecjalnie na nie działa i robi wrażenie. Na pewno plusem jest to, że przy minimalnych ustawieniach mycie jest niezwykle subtelne i będzie zapewne wybawieniem dla większych wrażliwców ode mnie. I dla wszystkich tych, którzy nie lubili się dotąd z sonicznymi szczoteczkami, ponieważ przy ich użyciu potrzebne były im śliniaki i wycieraczki.
W tym trybie szczoteczka wykonuje ruchy pulsacyjne i sekwencyjne. Masaż nie odbywa się więc ciągle, wyczuwalne są sekundowe regularne odstępy, które mogą przypominać właśnie rytm pulsu tętniącego spokojnie w żyłach. Słowem, głowica nie podskakuje jak moja głowa na koncercie (jak szalona), tylko porusza się miarowo i jednostajnie. Jest to bardzo przydatna dla mnie opcja, ponieważ z dziąsłami miewam już większe problemy niż z nadwrażliwością. W związku z czym nieraz wykonywałam takie masujące zabiegi samodzielnie. Oclean X10 robi to za mnie i to całkiem przyjemnie. Osobiście nie używam tego trybu do czyszczenia całych zębów, skupiam się na obszarze przy dziąsłach, które są dzięki temu dobrze wymyte i ukrwione. Bardzo duży plus za obecność tej opcji.
To program o szybkich, pulsacyjnych ruchach, które następują po sobie od razu bez zauważalnych zwolnień. Polerowanie ma na celu wygładzić powierzchnię zęba i lepiej doczyścić wszelkie mocno osiadłe przebarwienia oraz wyrównać drobne nierówności czy bruzdy, które mogłyby sprzyjać zbieraniu się płytki nazębnej. Muszę przyznać, że ta funkcja daje mi to, czego nie robi do końca tryb czyszczenia, czyli pozostawia uczucie głębokiego doczyszczenia i gładkości. Z przyzwyczajenia do tego efektu lubię więc po każdym myciu zrobić sobie jeszcze rundkę polerowania.
Wybielanie jako jedyny program czyści zęby dwoma, działającymi naprzemiennie rodzajami drgań. Jednostajne i ciągłe ruchy przeplatają się tu z energicznym pulsowaniem. Jest to takie połączenie klasycznego czyszczenia z polerowaniem, więc dla mnie to tryb, który niejako najlepiej odpowiada na moje potrzeby. Jednocześnie bowiem myje i wygładza, dzięki czemu pozostawia większe wrażenie czystości. W połączeniu z odpowiednią pastą skutkuje też rozjaśnieniem szkliwa i wybieleniem odbarwień po kawie, herbacie, winie czy papierosach.
W związku z tym, że preferuję intensywne szczotkowanie, to większość trybów, nawet przy maksymalnych ustawieniach, była dla mnie po prostu zbyt delikatna. Najbliżej efektu, na którym mi zależało, czyli długotrwałym uczuciu dogłębnej czystości oraz wolniejszemu zbieraniu się osadu, był program polerowanie. Dopiero jednak połączenie dwóch – oczyszczania i polerowania przyniosło oczekiwany przeze mnie rezultat. Muszę przyznać, że jest to dla mnie kwestia zastanawiająca, biorąc pod uwagę teoretycznie przecież bardzo wysoką moc silnika Oclean X10. Może to po prostu kwestia miękkości włosia końcówki myjącej?
Wiem jednak, że to, co dla mnie jest koniecznością, dla innych jest aspektem dyskwalifikującym w ogóle korzystanie z szczoteczek sonicznych. Jeżeli więc jesteście posiadaczami zębów wrażliwych, które nie mogą sobie pozwolić lub zwyczajnie nie lubią takiego szorowania aż do kości… cha, cha, cha, to Oclean X10 będzie świetnym rozwiązaniem. Zważywszy, że wyposażony jest również w inne przydatne tryby myjące oraz przede wszystkim ma fajnie zoptymalizowany program raportowania jakości wykonywanych zabiegów.
Muszę oczywiście wspomnieć też, że szczoteczka Oclean X10 otrzymała akumulator o pojemności 1200 mAh, który ma zagwarantować aż 60 dni pracy na baterii przy standardowym użytkowaniu dwa razy dziennie. Do mnie szczoteczka dotarła mniej więcej w połowie energii i tygodniowy solidny drenaż w postaci codziennych wielokrotnych testów nie wyczerpał jej nawet do końca. Wskaźnik zużycia ledwie się zażółcił (w przeciwieństwie do mojego uśmiechu), co znaczy, że o ładowaniu możemy serio zapomnieć na długi czas.
Poza tym szybkie ładowanie trwające ledwie 3,5 godziny dla pełnego uzupełnienia akumulatora oraz możliwość podładowania się przy użyciu byle zasilacza z portem USB, to także żaden problem a wyłącznie komfort. Czas działania i wygoda ładowania to jeszcze jeden plus na liście Oclean X10, który osobiście w swoim sonicznym doświadczeniu bardzo doceniam.
Gdyby jeszcze zalet było mało, to silnik Oclean X10 wyposażony został w technologię WhisperClean, która utrzymuje z kolei głośność działania na poziomie poniżej 45 dB. Muszę przyznać, że faktycznie jest to najcichsza szczoteczka soniczna, z którą miałam do czynienia. Odgłos pracy to ledwie spokojne bzyczenie przyjaźnie nastawionej pszczółki miodnej, a nie wwiercający się w mózg złowieszczy trzepot skrzydeł rozjuszonego szerszenia. Jest to miła odmiana, o której nie wiedziałam, że jej potrzebuje, do momentu, kiedy okazało się, że mycie zębów potrafi obudzić moje dziecię. Chyba nie muszę dodawać, że nigdy nie zasypia z równą łatwością.
Ocena końcowa szczoteczki sonicznej Oclean X10 to dla mnie twardy orzech do zgryzienia, ale na szczęście niestraszny moim zębom. W każdym razie, z jednej strony najnowszy Oclean nie daje mi efektów, których oczekuję przy standardowym myciu szczoteczką soniczną. Z drugiej natomiast, pod dosłownie każdym względem, i jako pierwszy, kusi mnie do zmiany aktualnie używanej szczoteczki.
Wszystko to przez to, że wyróżnia go przemyślany i dopracowany design, funkcjonalny i czytelny system raportowania efektów mycia zębów, wygodny wyświetlacz ze wskaźnikiem poziomu baterii, długi czas pracy na jednym ładowaniu, ładowanie przez kabel USB-C oraz świetny dodatek w postaci uchwytu magnetycznego, a ja uwielbiam tego typu akcesoria organizujące przestrzeń.
Na pewno za to Oclean X10 będzie najlepszym wyborem dla wszystkich, którzy na pierwszym miejscu stawiają funkcjonalność użytkowania, innowacyjne rozwiązania oraz możliwości nowych technologii i sztucznej inteligencji. Zdecydowanie będzie też jedną z najlepszych szczoteczek elektrycznych do mycia wrażliwych zębów i dziąseł oraz dla każdego, kto dotychczas nie był fanem oszałamiającej siły sonicznego czyszczenia. Kiedy już wiesz, kto szczególnie będzie zadowolony ze szczoteczki Oclean X10, ostateczną decyzję pozostawiam Tobie.