Huawei Watch Fit 4 Pro to smartwatch, który nie ukrywa swoich inspiracji „pewnym zegarkiem konkurencji” – prostokątna koperta, identyczne umiejscowienie przycisków i interfejs. Ale czy to źle? Chiński producent oferuje coś, czego pierwowzór nie ma: na przykład 10 dni pracy na baterii oraz ponad połowę niższą cenę. Czy to wystarczy, by wybaczyć mu ewidentne kopiowanie designu i ograniczenia systemu? Sprawdziłem to w poniższej recenzji, do której zapraszam.
Dla perfekcjonistów ceniących materiały premium (tytan, szafir), osób potrzebujących zaawansowanych funkcji zdrowotnych (EKG, sztywność tętnic) na zalecenie lekarza, oraz aktywnych użytkowników uprawiających nurkowanie, golf czy bieganie górskie, którzy traktują zegarek jak profesjonalne narzędzie treningowe.
Bardzo ograniczone AppGallery (brak Spotify, Google Maps, Stravy), problemy z instalacją aplikacji na iOS, niewygodne płatności Quicko Wallet wymagające PIN-u, brak Wi-Fi i eSIM, automatyczne wykrywanie aktywności czasem nieprecyzyjne, oraz uderzające podobieństwo designu do Apple Watcha.
Warto, choć z zastrzeżeniem, że dla większości użytkowników zwykły Watch Fit 4 będzie wystarczający, bo oferuje 80 procent funkcjonalności Pro za znacznie niższą cenę. Pro ma sens głównie dla osób ceniących materiały premium i zaawansowane funkcje zdrowotne.
Nie da się ukryć: gdy po raz pierwszy bierze się do ręki Huawei Watch Fit 4 i Watch Fit 4 Pro, od razu widać uderzające podobieństwo do zegarków innego producenta. Amerykańskiego. Tego, który swoim logotypem przypomina nam, dlaczego Bóg wygnał z raju Adama i Ewę.
Nie mówię tu o subtelnych inspiracjach czy ogólnych trendach designerskich. Podobieństwo jest na tyle ewidentne, że gdyby zegarki były aktorami, Watch Fit 4 Pro (podobnie jak jego bezpośredni poprzednik z numerem 3) mógłby spokojnie grać dublera… „tego drugiego” w każdym filmie akcji, gdzie reżyser nie może sobie pozwolić na zadrapanie oryginału.
Prostokątna koperta z zaokrąglonymi rogami, identyczne umiejscowienie obrotowej koronki i przycisku funkcyjnego po prawej stronie, podobne proporcje ekranu. Interfejs użytkownika z siatką aplikacji tak bardzo przypomina „sami wiecie co” – że aż zaczynam słyszeć w głowie ostrzenie pazurów przez prawnikó.
Powiedzmy, że budzi to moje mieszane uczucia. Moje uczucia oscylują gdzieś między „pragmatyczną inspiracją” a „kurczę, przecież to jest praktycznie to samo”. Z jednej strony rozumiem strategię Huawei, bo po co wymyślać koło na nowo, skoro można wziąć koło, które już się sprawdziło, i sprzedawać je za połowę ceny?
Dwie pierwsze generacje przynajmniej udawały, że nie próbują być tym, czym w rzeczywistości próbowały być. Watch Fit 3, a teraz Fit 4 i Fit 4 Pro tymczasem ani trochę nie bawią się w tworzenie pozorów.
Chociaż, jak tak dłużej się zastanowić, jeśli ktoś szuka alternatywy dla Apple Watcha, tyle że z lepszą baterią i w lepszej cenie, to może wcale mu nie przeszkadza to „nadmierne natężenie inspiracyjne” ze strony Huawei?
Bo prawda – wstydliwa prawda – jest taka, że kiedy przymknie się na to oko, to okazuje się, że mamy do czynienia z naprawdę solidnym zegarkiem, któremu w zasadzie trudno cokolwiek zarzucić.
Aluminiowa koperta o wadze zaledwie 30,4 gramów udowadnia, że Huawei potrafi robić rzeczy dobrze, nawet jeśli nie potrafi ich wymyślać od zera. Na nadgarstku Watch Fit 4 Pro praktycznie znika. Przez pierwsze dni kilka razy sprawdzałem, czy mi nie spadł. Kompletnie zapomniałem, że go mam na ręce.
Grubość 9,3 mm pozwala bez problemu schować zegarek pod mankietem koszuli, co może wydawać się drobiazgiem, fakt jest taki, że różnica między „normalnym” a „grubym jak cegła” zegarkiem jest odczuwalna. Dla tych, którzy lubią nosić dyskretne i lekkie smartwatche, Watch Fit 4 Pro będzie jak znalazł.
1,82-calowy wyświetlacz AMOLED chroniony jest solidnym szkłem szafirowym. Jest to swego rodzaju luksus zarezerwowany dla wersji Pro, bowiem podstawowa wersja zegarka szafiru nie ma.
Przy normalnym użytkowaniu (nie zdobywałem z tym zegarkiem ośmiotysięczników i nie układałem kostki brukowej) szkło radzi sobie bez problemów. Przez dwa tygodnie testów nie zauważyłem żadnych rys czy uszkodzeń.
Zacznę od wstydliwego wyznania: gumowe i silikonowe paski są dla mojej skóry niczym narzędzie tortur. Po kilku dniach noszenia dowolnego zegarka z gumowym paskiem mój nadgarstek wygląda tak, jakby zaatakowała go armia komarów. I tak samo swędzi.
Dlatego pierwszą zaletą zielonego paska z nylonu, którą wymienię, będzie to, że jest on dobrym rozwiązaniem dla ludzi z wrażliwą skórą.
Pleciony nylon, którym Huawei obdarował swojego Watch Fita 4 Pro, to fajna odskocznia dla gumowego monopolu paskowego na rynku. Przez dwa tygodnie noszenia nie spowodował u mnie żadnych podrażnień ani swędzenia.
Na plus warto też wyróżnić zapięcie na rzep, które pozwala precyzyjnie dopasować pasek do nadgarstka, bez kombinowania z żadnymi dziurkami, które często albo są za luźne, albo za ciasne. Po prostu owijacie, dociągacie i tyle. Regulacja obejmuje obwód od 139 do 220 mm, więc sprawdzi się praktycznie u każdego, kto nie jest kulturystą pokroju Arnolda Schwarzeneggera w latach świetności.
Nie będę ukrywać — zielony kolor tego wariantu sprawia wrażenie, jakby ktoś postanowił, że stworzy pasek, który będzie widoczny z odległości pół kilometra. Jaskrawy, żywy odcień rzuca się w oczy, czy tego chcemy, czy nie. Dla niektórych będzie to zaleta, dla mnie… cóż, wolałbym coś bardziej stonowanego.
Na szczęście Huawei przewidział istnienie takich zmęczonych życiem szaraków jak ja i wymiana paska jest banalna. Watch Fit 4 Pro używa standardowych pasków 20 mm, więc mogę sobie kupić czarny, szary, czy nawet skórzany pasek bez żadnych problemów. System mocowania pozwala na wymianę bez narzędzi. Wystarczy nacisnąć, pociągnąć i gotowe.
Nylonowy pasek dobrze sprawdza się podczas aktywności fizycznej. Nie przykleja się do skóry gdy się pocimy (co przy gumowych paskach było moją zmorą), szybko schnie po kontakcie z wodą i ogólnie zachowuje się jak przyzwoity materiał, nie jak lepka substancja rodem z horroru klasy Ź.
Po dwóch tygodniach męczenia go podczas treningów, przypadkowych otarć o różne powierzchnie – pasek wygląda praktycznie jak nowy. Wiadomo, że do rzetelnej oceny potrzeba by było dłuższych testów, natomiast na ten moment pasek sprawia wrażenie odpornego na przetarcia i rozciąganie.
Minus? Czyszczenie nylonowego paska. To odczuwalnie większy problem niż w przypadku gumowego. Silikonowy pasek wystarczy przetrzeć mokrą szmatką i jest jak nowy. Nylonowy… cóż, zbiera kurz, brudy, a czasem nawet zapachy. Ale szczerze? Zdecydowanie wolę trudności w czyszczeniu paska, niż uporczywe drapanie się po nadgarstku.
Watch Fit 4 Pro dostał ekran o zjawiskowej wręcz jasności 3000 nitów. Dla porównania „podstawka” ma tych nitów 2000. Miałem okazję przetestować obie wersje – Fit 4 i Fit 4 Pro – więc z czystym sumieniem mogę potwierdzić, że w praktyce tę różnicę rzeczywiście się odczuwa.
1,82-calowy panel AMOLED o rozdzielczości 480 x 408 pikseli daje gęstość 347 PPI. Oznacza to mniej więcej tyle, że nawet jeśli przykleicie się nosem do nadgarstka, nie zobaczycie choćby znamion pikselozy. Wyświetlany tekst jest ostry jak brzytwa, ikony wyglądają jak wycięte laserem, a interfejs prezentuje się tak, że aż miło na niego patrzeć.
Ekran jest bardzo responsywny – przewijanie, przełączanie aplikacji czy korzystanie z gestów odbywa się płynnie, bez opóźnień. Możesz mieć mokre palce, pływając na basenie, możesz mieć rękawiczki, a panel i tak będzie reagować na dotyk.
Na plus trzeba wyróżnić czujnik jasności automatycznie dostosowujący poziom podświetlenia. Nigdy nie musiałem ingerować „manualnie” w tej kwestii. W nocy ekran był przyjemnie przyciemniony, w dzień — maksymalnie czytelny.
Matryca LTPO umożliwia dynamiczną regulację częstotliwości odświeżania w zakresie 1–60 Hz, co w praktyce oznacza, że zegarek jest płynny, gdy tego potrzebuje, i oszczędny, gdy może sobie na to pozwolić. Większość konkurencji w tej półce cenowej ciągle pozostaje na stałych 30–60 Hz, więc Huawei ma w tym aspekcie przewagę.
Płynność ekranu jest na bardzo wysokim poziomie. Przewijanie list, przełączanie się między aplikacjami, nawigowanie po interfejsie – wszystko działa bez irytujących opóźnień. Ani razu, korzystając z Watch Fit 4 Pro, nie miałem ochoty rzucić nim o ścianę, a to nie jest takie oczywiste, jeśli chodzi o testowanie smartwatchy w ogóle.
Stosunek ekranu do obudowy na poziomie 80 procent został osiągnięty dzięki ultrawąskim ramkom o grubości zaledwie ok. 2 mm. W wersjach z ciemniejszymi obudowami ramki praktycznie znikają, tworząc wrażenie, że ekran unosi się w powietrzu. W jaśniejszych wersjach kolorystycznych ramki są widoczne, ale zostały zaprojektowane jako element stylizacji, więc nie wyglądają jak niedopatrzenie.
Ponad 200 gotowych tarcz sprawia, że nawet największy maruda wybierze sobie coś, z czego będzie zadowolony. Mamy tu naprawdę wszystko – od minimalistycznych wzorów inspirowanych klasycznymi zegarkami, przez dynamiczne animacje pogody, aż po interaktywne wskaźniki aktywności. Fajnym dodatkiem jest możliwość tworzenia własnych tarcz z przesłanych zdjęć, zwłaszcza że system automatycznie dostosowuje kolorystykę do palety interfejsu.
Tryb Always-On-Display (AOD) wiąże się z poborem mocy do 0,8% na godzinę, co wygląda więcej niż przyzwoicie.
W świecie smartwatchy, gdzie deklaracje producentów dotyczące żywotności baterii zwykle traktuje się z podobną dozą sceptycyzmu, co obietnice polityków przed wyborami, Huawei Watch Fit 4 Pro stanowi miłe zaskoczenie. Bo słuchajcie – chiński producent deklaruje coś, co ma pokrycie w rzeczywistości.
Huawei obiecuje 7–10 dni pracy na jednym ładowaniu. I jest to obietnica, która ma pokrycie w rzeczywistości, choć, rzecz jasna, przy pewnych określonych warunkach.
Jeśli o mnie chodzi, przez dwa tygodnie testów rzeczywiście udawało mi się wykręcić niecałe 8 dni przy typowym, mało wymagającym użytkowaniu.
Mówimy o scenariuszu, gdzie mam włączone powiadomienia (i to sporo, wszak jestem bardzo ważną osobą dla mojej mamy), co 2–3 dni rejestruję jakąś aktywność, śpię z zegarkiem na nadgarstku i czasem zaglądam do aplikacji pogodowej, żeby się dowiedzieć, czy pada deszcz, bo chociaż mam okna, to nie myłem ich od tak dawna, że nie do końca ufam temu, co przez nie widzę.
Do tego, oczywiście, wyłączony AoD – ten zostawiłem sobie na drugi tydzień testów.
Tak dobry czas to zasługa sensownego zarządzania energią przez procesor i matrycę LTPO. Do tego dochodzi świetny software; HarmonyOS automatycznie wyłącza nieużywane sensory, dostosowuje częstotliwość pomiarów i reguluje jasność ekranu w zależności od warunków. Oczywiście gdy zaczniecie intensywnie używać GPS-a albo będziecie non stop prowadzić rozmowy głosowe przez zegarek, liczby te odpowiednio szybko spadną, ale i z tym dodatkowym obciążeniem dalej jest solidnie.
Kiedy „docisnąłem” Watch Fit 4 Pro nieco mocniej – włączyłem tryb Always-On Display (bo jestem entuzjastą sprawdzania, która godzina, bez dotykania ekranu), zacząłem trenować nieco częściej – czas pracy na baterii skurczył się do niecałych czterech dni.
Ktoś powie, że sporo, ktoś inny zaprzeczy, że wcale nie, ja natomiast wzruszę ramionami i oznajmię, że dla mnie jest to rezultat w zupełności akceptowalny. Ba, jest nawet bardzo dobry, jeśli porównać go z Apple Watchem, który wymaga ładowania praktycznie codziennie.
Zegarek ładuje się od zera do setki w niecałą godzinę. Rewelacja. Nawet jeśli zapomnicie go naładować nocą przed wyjazdem na wyprawę rowerową, wystarczy podłączyć go na czas zaparzenia i wypicia porannej kawy i macie gotowy sprzęt na cały dzień.
Huawei Watch Fit 4 Pro obsługuje ładowanie bezprzewodowe Qi. Możecie więc podładować go na każdej ładowarce do telefonu lub nawet na smartfonie z odwrotnym ładowaniem. Przydatne. Na przykład na wyjazdach. Kiedy chcemy zredukować liczbę kabli do spakowania.
Tym, co napędza Huawei Watch Fit 4 Pro od środka, jest HarmonyOS – autorski system Huawei, który powstał w czasach, gdy Donald Trump stwierdził (niejako w imieniu Google), że „friendship ended with Huawei”.
Pod względem płynności działania jest nieskazitelnie dobrze. Interfejs nie zacina się, nie ma irytujących opóźnień, wszystko działa dokładnie tak, jak powinno.
Obsługa opiera się na dotyku, koronce (która, przyznam, działa bardzo przyjemnie) i przycisku skrótu. Koronka to w ogóle jeden z lepszych elementów tego zegarka; obraca się płynnie, ma przyjemny opór i pozwala nawigować po menu bez brudzenia ekranu palcami.
Brak aplikacji Android, brak Wi-Fi, brak eSIM.
Gdybym był złośliwy, napisałbym, że brzmi to jak antylista życzeń kogoś, kto chce zegarek z 2018 roku, ale w obudowie z 2025.
Na szczęście złośliwy nie jestem.
I zupełnie nieironicznie nie przeszkadza mi brak rzeczy, z których i tak pewnie bym nie korzystał. Inna rzecz – ta seria eSIM-a nigdy nie miała.
Instalowanie aplikacji, z przyczyn oczywistych, wymaga nieco gimnastyki, jeśli jest się posiadaczem telefonu na Androidzie, i hardkorowej kalisteniki nad wiszącą przepaścią, jeśli ma się iPhone’a.
W pierwszym scenariuszu aplikacje instaluje się przez AppGallery w aplikacji Huawei Zdrowie, co brzmi nieźle, dopóki nie zobaczycie, co tam faktycznie jest. A jest tam jak w cyfrowym odpowiedniku stereotypowego PRL-owskiego sklepu; na półkach leży kalkulator, kalendarz, jakaś gierka logiczna, notatnik… brakuje tylko wirtualnego octu.
Nie ma co liczyć na Spotify, Google Maps, Stravę czy jakiekolwiek popularne aplikacje. Musimy zadowolić się półśrodkami typu „sterowanie odtwarzaniem muzyki z telefonu”, sprowadzające się do przewijania i zmieniania utworów. Tak czy inaczej, bez telefonu w pobliżu Huawei Watch 4 Pro jest elegancką, bo elegancką, ale jednak ozdobą nadgarstka.
Oczywiście konkurencja wypada na tym tle nieporównywalnie okazalej. Z Apple Watchem czy zegarkiem na Wear OS dostajemy dostęp do olbrzymiej biblioteki zewnętrznych aplikacji. Tutaj? Mamy garstkę podstawowych narzędzi i to nam musi wystarczyć.
I wiecie co? Mnie wystarcza.
Nie kupuję zegarka, żeby słuchać na nim muzyki. Nie kupuję go także po to, by odpalać aplikacje, z których korzystam na smartfonie. Dlaczego? Właśnie dlatego, że… korzystam z nich na smartfonie. Z moimi niezgrabnymi paluchami im mniej nawigowania po zegarku, tym lepiej, choć, ma się rozumieć, biorę pod uwagę to, że inni mogą mieć odmienne preferencje.
Niemniej biorę również pod uwagę, że są tacy, dla których, jak dla mnie, apkowy minimalizm Watcha Fit 4 Pro nie stanowi problemu.
Mało tego, podejrzewam, że wielu z nich, mając do wyboru aplikacyjną „rozpustę” innych zegarków, które trzeba ładować codziennie albo co dwa dni, wybierze właśnie ten minimalizm, który wystarcza na 8–10 dni bezprzewodowego ładowania. Ja sam się do takich zaliczam.
Jeśli macie iPhone’a, musicie przygotować się na udręki. Albo od razu kupić Apple Watcha.
Na iOS dostęp do AppGallery jest jeszcze bardziej ograniczony niż na Androidzie. Mówiąc wprost – bezpośrednio z iPhone’a nie zainstalujecie nowych aplikacji na zegarek. Co na to Huawei? Sugeruje, żeby w takim przypadku tymczasowo parować zegarek z urządzeniem z systemem Android, zainstalować aplikację, która nas interesuje, a potem wrócić do iOS i udawać, że wszystko jest w porządeczku.
Oczywiście trudno tutaj ubierać Huaweia w strój winowajcy i udawać, że nie znamy całego kontekstu polityczno-technologicznego związanego z ograniczeniami narzuconymi przez USA, natomiast… to jest trochę jak kupowanie samochodu, który wymaga wizyty w autoryzowanym serwisie za każdym razem, gdy chcecie zmienić stację radiową.
Także… iPhone’owcom Huawei Watch 4 Pro nie polecamy, jakkolwiek dobry ten zegarek obiektywnie nie jest (bo jest dobry i to bardzo).
Huawei Watch Fit 4 Pro dostał nowy system TruSense, znany z droższych modeli marki. Oznacza to, że otrzymujemy czujniki z najwyższej półki w cenie, która nie wymusza podpisywania cyrografów z siłami nieczystymi.
Nowością w Watch Fit 4 Pro są też dwie funkcje, których dotychczas w serii Fit nie było. Mowa o EKG i pomiarze sztywności tętnic. Nie wypada zatem pominąć w tym miejscu faktu, że w tej klasie cenowej to rzadkość.
Pomiar EKG trwa około 30 sekund i jest banalni w obsłudze. Przykładacie palec do koronki, czekajcie chwilę, a zegarek powie wam, czy wasze serce bije w miarę regularnie. Wyniki można eksportować i pokazać lekarzowi, co jest praktyczne, szczególnie jeśli podejrzewacie u siebie jakieś arytmie.
Sztywność tętnic z kolei to funkcja, którą, podejrzewam, większość użytkowników prędzej czy później zacznie ignorować, ale która może być przydatna dla osób starszych lub z problemami układu krążenia. Wiadomo, nie zastąpi to wizyty u kardiologa, ale jako narzędzie do podstawowego monitoringu – czemu nie?
Czujnik tętna w Watch Fit 4 Pro jest naprawdę wiarygodny. Sprawdziłem to, porównując pomiary z Garminem Feniksem 6, Huawei Watch 5 i zwykłym medycznym pulsoksymetrem napalcowym. Różnice rzędu 0–5 uderzeń na minutę, nawet podczas intensywnych (jak na mnie) treningów kardio, to dla mnie wystarczający dowód, że Fit 4 Pro można w tej kwestii zaufać.
Podobnie rzecz ma się z pomiarem SpO2. Tu wynik również był mocno zbliżony do tego, co pokazywał pulsoksymetr.
System monitorowania snu rozpoznaje jego fazy, mierzy oddech, HRV, tętno i saturację. Do tego dochodzi jeszcze funkcja wykrywająca zaburzenia oddychania.
System oceny snu Huawei jest klarowny i sprawia wrażenie wiarygodnego; ocena snu w moim przypadku prawie zawsze była zbieżna z odczuwanym samopoczuciem.
Szczegółowe raporty dostępne są zarówno na zegarku, jak i w samej aplikacji. Możecie dowiedzieć się nie tylko, ile spaliście, ale też jak głęboki był wasz sen, ile razy się obudziliście i czy waszemu organizmowi udało się zregenerować.
Funkcja monitorowania stresu działa automatycznie i daje pogląd na zmienność rytmu serca oraz poziom napięcia organizmu. Algorytm analizuje, jak nieregularnie bije wasze serce i na tej podstawie próbuje ocenić, czy jesteście zestresowani.
Przydatne? Jak najbardziej. Szczególnie że zegarek potrafi zasugerować ćwiczenia oddechowe, gdy poziom stresu przekroczy normy. Czy to zastąpi terapię? Nie. Czy może pomóc w uświadomieniu sobie, że jednak za dużo się stresujecie? Zdecydowanie tak.
Co jednak mnie zaskoczyło w tym przypadku, to zupełnie inne wyniki, niż w przypadku noszonego równolegle na drugim nadgarstku Garmina. Według Watch Fit 4 Pro stresowałem się znacznie mniej niż według Garmina Feniksa 6. Ja rozumiem różne metodologie, algorytmy, analizy i interpretacje, natomias to naprawdę były duże różnice. Który z zegarków był bliżej prawdy? Tego nie wiem.
Niekoniecznie. Przynajmniej z tego, co sam zauważyłem.
Liczenie kroków bywa lekko zawyżone, a nocne przebudzenia nie zawsze są wykrywane przez urządzenie. Ale szczerze mówiąc, to są problemy praktycznie każdego współczesnego smartwatcha dostępnego na rynku. Póki co idealne urządzenie jeszcze nie zostało zaprojektowane.
Warto podkreślić, że Huawei Watch Fit 4 Pro oferuje jeden z najbardziej kompletnych zestawów funkcji zdrowotnych w swojej klasie cenowej. EKG i sztywność tętnic to bonusy, których nie znajdziemy w konkurencyjnych modelach, a dokładność podstawowych pomiarów stoi na naprawdę wysokim poziomie.
Jedyny minus? Brak zestawu badań i pomiarów wywoływanych jednym guzikiem. Czyli coś, co mamy na przykład z innym recenzowanym przeze mnie zegarku – Huawei Watch 5. Z jednej strony szkoda, że mimo tylu czujników, Watch Fit 4 Pro nie zmierzy nam wszystkich parametrów zdrowotnych na raz. Z drugie – no cóż, musi się czymś odróżniać od zegarków, za które zapłacicie znacznie więcej.
Ten zegarek jest przygotowany do aktywności fizycznych o niebo lepiej niż ja.
Watch Fit 4 Pro obsługuje ponad 100 trybów sportowych. Bieganie, rower, pływanie, golf, wędrówki, taniec, a nawet e-sport. Najwyraźniej kliknięcie myszką też się liczy jako aktywność fizyczna w 2025 roku. A jeśli Wam tego mało, możecie dodawać (i personalizować) własne tryby.
Tutaj Huawei postanowił nie żałować pieniędzy i wcisnął dwuzakresowy GPS (L1+L5) z systemem Sunflower Positioning. Brzmi jak nazwa jakiejś sekty, ale w praktyce oznacza GPS, który jest… szalenie precyzyjny (dokładnie jak ja, kiedy próbuję być precyzyjny językowo).
Z tego, co znalazłem w sieci, a czego sam nie potrafię przeprowadzić, testy porównawcze z takimi modelami jak Garmin Fenix 8 i Watch GT 5 Pro pokazały różnice na poziomie poniżej 1 procenta.
Jeśli czekacie na wyjaśnienie, co to właściwie oznacza, już spieszę z odpowiedzią. Otóż ten zegarek, kosztujący ok. 1000 zł, śledzi Wasze położenie równie dobrze, co modele kosztujące 2–3 tysiące więcej.
GPS łapie sygnał w mniej niż 10 sekund, do tego zegarek obsługuje import tras GPX, KML, TXL, mapy offline i funkcję „track back” (powrót tą samą trasą). Brzmi imponująco, choć o dziwo jest to funkcja nie dla tych, którzy tak jak ja gubią się w drodze do sklepu, a bardziej dla tych, którzy eksplorują pieszo lub rowerowo nowe ścieżki i bezdroża, na przykład w górach.
Po treningu dostajecie raporty, które wyglądają bardzo profesjonalnie. Tempo, kadencja, długość kroku, czas kontaktu z podłożem, asymetria obciążenia nóg, oscylacja pionowa, tętno, strefy tętna, VO2max, obciążenie treningowe, czas regeneracji… sporo tego.
Połowa z tych danych brzmi dla mnie jak przeczytana na głos etykieta chińskiego sosu sojowego, ale i tak mi to imponuje. Dla prawdziwych biegaczy to zapewne bardzo cenne i przydatne informacje. Dla mnie natomiast – kolejna sugestia, że sam powinienem się w końcu tym zainteresować.
Watch Fit 4 Pro ma wodoszczelność 5 ATM i tryb nurkowania do 40 metrów. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że osobiście tego nie przetestowałem, ale jestem jednym z tych, którzy tej funkcji raczej nie będą potrzebować. Ale cieszę się, że wśród was na pewno jest jakiś szukacz skarbów… albo po prostu ktoś z dziwnym hobby.
Jeśli chodzi o tradycyjne pływanie, zegarek automatycznie rozpoznaje styl pływacki, a do tego liczy długości basenu.
Zegarek automatycznie rozpoznaje cztery aktywności: chodzenie, bieganie, wiosłowanie i orbitrek. W teorii brzmi świetnie, w praktyce czasem zbyt entuzjastycznie interpretuje moje ruchy.
Raz zarejestrował mi trening chodzenia podczas intensywnego sprzątania mieszkania. Z jednej strony miło, że docenił mój wysiłek. Z drugiej strony pokazuje, jak mało się ruszam na co dzień, skoro odkurzanie to dla zegarka aktywność fizyczna.
Kiedy zaś wybierałem się na prawdziwy spacer, potrafiłem zrobić nawet 500–600 kroków, zanim Watch Fit 4 Pro uwierzył, że naprawdę ruszyłem się z domu. Oczywiście te kroki, choć zarejestrowane, nie włączały się w aktywność fizyczną pt. „chodzenie”.
Dane treningowe można synchronizować np. ze Stravą, choć dedykowanej aplikacji, jak już wcześniej wspomniałem, nie ma. Jak to więc możliwe? Otóż raporty można wyeksportować. Ręcznie.
Czy Huawei Watch Fit 4 Pro potrafi być smartwatchem, czy jest tylko zaawansowaną opaską fitness udającą inteligentny zegarek? Sprawdźmy to.
Najważniejsza informacja jest taka, że po raz pierwszy w serii Watch Fit dostajemy płatności zbliżeniowe w Polsce. Brzmi świetnie? To pozwólcie, że ostudzę Wasz entuzjazm.
To nie jest Google Pay ani Apple Pay, tylko system Quicko Wallet.
Quicko wymaga instalacji aplikacji na zegarku i smartfonie, rejestracji w systemie, a potem wprowadzania PIN-u na ekranie zegarka przed każdą transakcją. To więcej kroków niż wyjęcie karty z portfela i zapłacenie. Rozumiem, że Huawei musiał znaleźć alternatywę dla Google Pay, ale czy nie można było wymyślić czegoś mniej… karkołomnego?
Dodatkowo Quicko działa tylko w kilku krajach, więc jeśli planujecie podróże, przygotujcie się na powrót do poprzedniej dekady i płacenia kartą jak zwykli śmiertelnicy.
ALE! Nawet jeśli nie jest idealnie, i tak warto docenić Huawei za to, że słucha konsumentów i wprowadził do swoich urządzeń jakąkolwiek możliwość zbliżeniowych płatności w naszym kraju.
Krótko mówiąc – działają, jak powinny. Dostajemy informacje o połączeniach, SMS-ach, wiadomościach na WhatsAppie, Messengerze, Instagramie, Telegramie. Możemy też odebrać połączenie, prowadzić rozmowę przez zegarek… albo je odrzucić z poziomu zegarka. Na Androidzie dostajecie szybkie odpowiedzi na wiadomości, na iOS tylko podgląd.
Zdalna migawka aparatu to funkcja, która brzmi dobrze na papierze… i jest dobra w praktyce. Idealna do grupowych zdjęć.
Reszta to standardowy zestaw funkcji smart: alarmy, minutniki, prognoza pogody, „znajdź mój telefon”, latarka (czyli białe tło na maksymalnej jasności), kalendarz, kalkulator, notatki.
Dzięki aplikacji Zdrowie Huawei macie dostęp do setek darmowych i płatnych tarcz. Możecie je też personalizować – zmieniać układ danych, kolory, styl. I tak jak zewnętrznych aplikacji jest jak na lekarstwo, tak w przypadku tarcz zdecydowanie macie z czego wybierać – od klasycznych tarcz analogowych po nowoczesne, bardziej interaktywne rozwiązania.
Nowością w HarmonyOS 4.3 jest tarcza Route Beam, która wizualizuje historię treningów. To jedna z tych funkcji, które z pewnością wywołają efekt „wow” u Waszych znajomych (protip: warto zadbać, żeby i same treningi też robiły efekt „wow”).
Darujmy sobie pytanie, czy warto.
Warto.
Lepiej moim zdaniem skupić się na innej zagwozdce. Czy Huawei Watch Fit 4 Pro za 999 zł w promocji (1100 w regularnej cenie) ma sens, gdy zwykły Watch Fit 4 kosztuje 599 zł (w regularnej cenie 699 zł)? Nietrudno zauważyć, że mówimy tu o różnicy, za która można kupić np. całkiem przyzwoite słuchawki True Wireless.
Za co dokładnie płacimy te dodatkowe pieniądze?
W największym skrócie:
Bateria: identyczna. Bateria, szybkość ładowania – to samo. System operacyjny: identyczny. Te same ograniczenia, te same możliwości, ten sam HarmonyOS z jego zaletami i wadami.
Ponad 100 trybów sportowych: w obu. Dwuzakresowy GPS: w obu. Podstawowe funkcje zdrowotne: w obu. Kompatybilność z Android i iOS: w obu (z tymi samymi ograniczeniami na iOS).
Jeśli jesteście perfekcjonistami, którzy nie mogą spać spokojnie, wiedząc, że ich zegarek ma „tylko” aluminium zamiast tytanu – nie ma wyjścia. Trzeba kupić Pro.
Jeśli naprawdę potrzebujecie EKG i zaawansowanych funkcji zdrowotnych, bo, na przykład, lekarz tak wam zalecił, albo macie rodzinną historię problemów z sercem – dopłata ma sens.
Jeśli nurkujecie, gracie w golfa, biegacie po górach i generalnie traktujecie zegarek jak narzędzie treningowo-rozwojowe, a nie gadżet – kupcie Garmina dodatkowa wytrzymałość i funkcje w wersji Pro będą przydatne.
Dla wszystkich pozostałych. Serio.
Jeśli chcecie zegarek do liczenia kroków, monitorowania snu, otrzymywania powiadomień i sporadycznego treningu, zwykły Fit 4 robi dokładnie to samo, co Pro w 80 procentach przypadków użycia.
Jest lżejszy, tańszy, ma identyczną baterię i system. To trochę jak porównanie tego samego (bardzo dobrego) modelu samochodu z podstawowym wyposażeniem i z pakietem premium. Obie wersje dowiozą was z punktu A do punktu B, ale tylko jeden ma skórzane fotele.