Nie mamy samolotów i co teraz?
W dużym skrócie Amerykanie mają poważny problem. Nie mają dostatecznej liczby samolotów, by móc mierzyć się z Chinami. Dodatkowo samoloty, które mają, nie posiadają odpowiedniego zasięgu, a bazy w regionie będą potencjalnym celem pierwszego ataku rakietowego. Pływające bazy, czyli lotniskowce, również będą celami priorytetowymi i należy spodziewać się ich ochrony poprzez zwiększenie dystansu. Idąc dalej, nad pociskami rakietowymi średniego zasięgu Amerykanie dopiero pracują, po tym, jak nie przedłużyli umowy INF z Rosją. Nieoficjalnie spekuluje się, że nie przedłużyli jej właśnie dlatego, by móc swobodnie rozwijać pociski niezbędne do ewentualnego starcia z Chinami.
Jak widać z powyższego, mają sporo zmartwień. Tymczasem Chiny będą operowały ze swoich baz. Wspierać je będą sztuczne wyspy, czyli niezatapialne lotniskowce, również podnoszone do statusu baz wojskowych i coraz bardziej zaawansowane systemy antydostępowe. Nie są one co prawda tak zaawansowane, jak izraelski Iron Dome, ale należy spodziewać się ich dynamicznego rozwoju. W razie czego Chiny będą mogły sięgnąć po rosyjskie S-500, które wchodzą do produkcji seryjnej. Z pewnością utrudni to ewentualne zadanie Amerykanom.
Jak zatem mierzyć się z takim problemem? Bombowców B-2 jest jak na lekarstwo, B-1B są wycofywane z linii, bo między innymi zużyły się nad Afganistanem, a B-21 dopiero się buduje. B-52 nie załatwią wszystkich problemów, a póki co muszą mierzyć się ze swoimi, czyli z wymianą silników odrzutowych na inne niż te przedpotopowe, które mają teraz. Używane w poprzednich wojnach F-117A Nighthawk trafiły już do muzeów, więc robi się mały problem. Trzeba zatem zacząć wyciągać asy z rękawa. Jednym z nich są samoloty transportowe.