Projekt Furora, czyli jak doszło do tego, że samoloty Suchoj Su-34 w ogóle powstały
Tradycyjnie już, znów musimy odkurzać zamierzchłe czasy, gdyż podobnie jak w przypadku pocisków Iskander i śmigłowców Ka-52 trzeba cofnąć się do momentu, gdy Żelazna Kurtyna nadal miała się dobrze, ale była już nieco zmurszała.
Rosjanie od samego początku prac nas Su-27 przebąkiwali o jakieś dwuosobowej wersji szturmowej (Su-27Sz), ale raczej bez większych zmian konstrukcyjnych. Chodziło jedynie o zastosowanie innego uzbrojenia i czujników zapożyczonych z już używanych maszyn, których zadaniem było atakowanie celów naziemnych.
Z pomysłów tych ostatecznie nic nie wyszło, ale gdy Amerykanie ujawnili F-15E, na Kremlu musiało nastąpić jakieś wzmożenie intelektualne i uznano, że radziecka odpowiedź musi powstać (Su-27IB). Jak zauważa Piotr Butowski, jeden ze znawców tematu, prace nadal się ślimaczyły, ponieważ wojska radzieckie nie wiedziały, do czego im taka maszyna w ogóle potrzebna.
Pewne przyspieszenie nastąpiło dopiero wtedy, gdy konstruktorzy podjęli decyzję o zabudowanie na płatowcu stacji radiolokacyjnej Sz141 przewidzianej do atakowania celów naziemnych. Gdy wreszcie ustalono, że nowy Suchoj miałby być następcą samolotów Su-24 poszło już z górki.
Zapadły odpowiednie decyzje na najwyższym szczeblu, sformułowano wymagania taktyczno-techniczne, a program otrzymał nazwę kodową Furora. Potem była wielka jelcynowska smuta, przeciągające się próby w locie, testy, modyfikacje i wreszcie w roku 2014 maszyna została oficjalnie wprowadzona do służby. Samolotów operacyjnych miało powstać ponad 130 i od tego czasu są wykorzystywane w miejscach, w których Rosja postanawia nieść pokój, swój swoiście rozumiany pokój, dodajmy, albo wojnę.