Późno, drogo i nieefektywnie, czyli Zumwalty w pełnej krasie
Pierwszy okręt z serii, czyli USS Zumwalt, wszedł do służby w październiku 2016 roku, a drugi, USS Michael Monsor, w styczniu 2019. Według aktualnych planów USS Lyndon B. Johnson ma wejść do linii w roku 2023. Dla przypomnienia warto dodać, że pierwotna data dla pierwszej maszyny została wyznaczona na rok 2013.
Zgodnie z szacunkami w związku z cięciami zamówień i nawisem kosztowym wynikającym z fazy rozwojowej, koszt jednego okrętu to nawet 8 miliardów dolarów (seryjne miały kosztować około 4, ale to przy znacznie większej liczbie wyprodukowanych egzemplarzy). Całkiem sporo, jeśli zestawimy to ze starszymi jednostkami klasy Arleigh Burke dostępnymi za zaledwie 1,6 miliarda dolarów i radzącymi sobie nieźle na morzach i oceanach świata.
Póki co okręty pływają jako jednostki testowe, gdyż nie wiadomo, co z nim, zrobić. Reszta to tylko zasłona dymna. Wiele wskazuje na to, że koniec końców pójdą na przysłowiowe żyletki. Dysponując tak małą liczbą sztuk, nie sposób efektywnie włączyć je w struktury operacyjne. Przy takowej próbie zaledwie jedna sztuka mogłaby pływać z zadaniami bojowymi. Druga służyłaby do szkolenia, a trzecia przechodziła planowe remonty.
Na szczęście lub nieszczęście, U.S. Navy już teraz pracuje nad następcami okrętów typu Zumwalt oznaczanymi, póki co, jako DDG(X). Nowe jednostki mają zastąpić okręty klasy Ticonderoga, które już dawno powinny być wycofane, oraz najstarsze egzemplarze klasy Arleigh Burke.
Ciekawe, czy i tym razem przekombinują, kilka razy zmienią koncepcje, a na koniec będą udawać, że wszystko jest OK i jakoś się to „załatwi”. Tak na marginesie rzec można, że nasz Gawron na tle Zumwaltów nie wypada aż tak źle…