Po co powstaje Next Generation Interceptor?
Lockheed Martin, producent pocisków Next Generation Interceptor, określa pociski jako „never-fail weapon system”, czyli system, który nigdy nie zawiedzie. Nie wiem, jak będzie się miała do tego stwierdzenia rzeczywistość: legendarna już „karma” i żelazne prawa Murphy’ego, ale skoro tak o projekcie napisali, to wypada zacytować.
Głównymi celami dla przeciwpocisków Next Generation Interceptor mają być zagrożenia, które mogłyby wystartować z terytorium Iranu i Korei Północnej. Nie ma oczywiście mowy o Chinach i Rosji, gdyż przed zmasowanym atakiem, póki co, żadna, nawet najlepsza obrona warstwowa nikogo nie ochroni.
Wynika to choćby ze skuteczności pocisków przechwytujących, czy według nowomowy efektorów. Ta zazwyczaj określana jest w przedziale 0,8-0,9 co jest i tak doskonałym wynikiem. Oznacza to, że na 10 wystrzelonych pocisków wroga uda się zestrzelić 8 lub 9. W przypadku broni jądrowej to jednak dużo za mało więc dla pewności trzeba strzelać w układzie 2 pociski przechwytujące na 1 cel.
Właśnie dlatego system taki nie może być skuteczny przeciwko Rosji i Chinom, gdyż kraje te mają po prostu zbyt duży arsenał. Niby logiczne, ale Rosja i tak strasznie się burzy, gdy tylko słyszy o takich rozwiązaniach. Wchodząc trochę w „ruskie onuce” vel kamasze, stwierdzić jedynie można, że piernik wie, ile tych przeciwpocisków Amerykanie zachomikują, więc nigdy nie wiadomo i raban warto podnieść.
Gdyby system NGI jednak zawiódł, do akcji wkroczyć mogą systemy przechwytujące zagrożenia w końcowej fazie lotu, takie jak Terminal High Altitude Area Defense (THAAD) i Aegis Ballistic Missile Defense.