Rafale w Indiach to jednak zupełnie inna para kaloszy
Niby również tam Francja ma mocny przyczółek. Lądowe samoloty Rafale już dawno temu wygrały przetarg, który Indie potem jednak anulowały, a na koniec wznowiły, ale kupiły mniej sztuk. Ot indyjska specyfika prowadzenia przetargów wojskowych. Teraz jednak walka toczy się na trudniejszym terenie, gdyż chodzi o lotnictwo pokładowe.
Do tej pory Indie korzystały z usług Rosji i nie ma co się dziwić. Stamtąd pochodziły okręty z charakterystyczną skocznią, do których dostosowane były Suchoje i Migi (tych drugich używają w Indiahc na INS Vikramaditya). Mix ten jednak niespecjalnie się sprawdza, gdyż bez katapulty trudno wystartować z pełnymi bakami i zapasem uzbrojenia. Stąd powstają zgniłe kompromisy – albo zabiera się mało paliwa i dużo pocisków, albo mało pocisków i dużo paliwa.
W związku z tym Indie szukają innych rozwiązań i tutaj dochodzimy do pojedynku między Francją i USA. Amerykanie z samolotami F/A-18E/F są prawdziwymi potentatami, jeśli chodzi o lotnictwo pokładowe, liczbę wyprodukowanych sztuk i doświadczenie. Co prawda kontrakty eksportowe na Super Hornety wiążą się z ich bazowaniem na lądzie, ale nie ma co się dziwić. Nikogo, poza USA, nie stać budowę dużych lotniskowców typu CATOBAR.
Z kolei Francuzi kurczowo trzymają się swego stareńkiego Charles de Gaulle i to na nim właśnie stacjonują Rafale M. Pojedynek zatem zapowiada się nam arcyciekawy. Nie ma w nim wyraźnego lidera. Jeśli spojrzymy na samoloty pod względem przystosowania do startów przy pomocy wyskoczni, to żaden nie był do tego planowany.
Zapewne w ruch pójdą różnorakie argumenty za wyborem tej czy innej opcji, a wachlarz ich będzie szeroki i tutaj postawimy kropkę. Wszyscy wiemy, jak to się w przypadku przetargów na samoloty wielozadaniowe odbywa na świecie.