Niemniej podatek w wysokości 4%, dodany do kwoty uiszczanej za smartfon, komputer, laptop i telewizor, trzeba będzie w sklepie zapłacić, bo spadnie on na barki importerów oraz producentów sprzętu elektronicznego. Danina, wzorem podatku VAT, zostanie doliczona do ceny. Importer z producentem przekazują ją dalej, a w jakim stopniu zasila ona twórców, ciężko orzec.
Rzecz druga, to powszechne odejście od nośników fizycznych na rzecz usług VOD i streamingowych. Fani wideo w najwyższej jakości kupują płyty Blu-Ray, jednak ogromna większość woli Netflix, HBO GO, Disney+, Player i inne platformy z ich ulubionymi produkcjami.
Zamiast niezliczonych plików mp3 mamy Tidal, Spotify, Apple Music itp. Samochody łączą się ze smartfonami przez Bluetooth, odtwarzając w głośnikach pliki streamowane przez urządzenia mobilne. Mało kto przechowuje jeszcze muzykę w pamięci flash, a ten stan rzeczy będzie się tylko utrwalał.
W świetle powyższego argument ochrony twórców przemawiający za wprowadzeniem podatku od smartfonów wypada blado. Wygląda to jak klasyczny skok na kasę pod przykrywką wspierania twórców. O wsparciu można by mówić, gdybyśmy mieli transparenty system dystrybuowania pobieranej już opłaty, a takiego nie ma.
Pozostałby tylko podatek pociągający za sobą podwyżkę cen elektroniki (smartfonów ma już niby nie objąć, ale resztę listy tak), na której opiera się obecne funkcjonowanie edukacji, pracy i dużej części gospodarki.
Większej głupoty niż ten podatek nie widziałem, czy nie ma innych sposobów na uzdrowienie polskich finansów?