Czy czeka nas podatek od smartfonów? Co oznacza jego wprowadzenie?

Pomysł dodania do ceny smartfona dodatkowego podatku wydaje się kuriozalny. Szczególnie podatku o tak wątłych przesłankach logicznych, jakimi argumentuje go ustawodawca. Mowa o opłacie reprograficznej, która jeśli wejdzie, obejmie także komputery, laptopy, telewizory, aparaty fotograficzne, dekodery i wiele innych urządzeń, podnosząc automatycznie ich ceny.

Czym jest opłata reprograficzna?

Żeby dokładniej wyjaśnić, czym jest opłata reprograficzna, przypomnę, skąd się wzięła. Otóż gdy upowszechniły się nośniki danych, zjawisko niekontrolowanego kopiowania utworów muzycznych i filmowych znacznie się nasiliło. Dlatego też do cen płyt CD / DVD (wcześniej kaset magnetofonowych i wideo), dysków twardych oraz kart pamięci, dodano opłatę reprograficzną.

Teraz miałaby objąć też inny sprzęt, a że rozmowy zaczęły się od smartfonów, przyjęto termin podatku od smartfonów.

Innymi słowy, jest to danina doliczana do nośników danych w ramach rekompensaty przychodów, jakie twórcy tracą z powodu obniżonej sprzedaży oryginalnych produkcji. Naliczana jest od obrotu, czyli na takie samej zasadzie jak podatek VAT i dopisywana jest do ceny dla konsumenta. Co więcej, opłata objęła również drukarki, które mogą powielać prace graficzne i fotografie.

Dzięki opłacie reprograficznej mogę z czystym sumieniem skopiować album muzyczny, który kupiłem, żebym ja miał swoją kopię w domu, a żona swoją w samochodzie. Dajmy na to, że oboje lubimy twórczość Nigela Kennedy’ego, więc słuchamy go sobie niezależnie. Moja kopia jest legalna, ale pod warunkiem, że użytkuję ją prywatnie.

słuchanie muzyki w hamaku

Czy ta opłata obowiązuje na całym świecie?

Okazuje się jednak, że to rozwiązanie funkcjonuje raptem w 20% państw na świecie! USA, będące przecież ogromnym rynkiem, w ogóle nie wprowadziło opłaty reprograficznej. Nie ma jej też w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Luksemburgu, Estonii, ani na Łotwie. Obecnie wycofuje się w niego również Kanada. Tak naprawdę przoduje ona w Europie, a wywodzi się z Niemiec, gdzie upowszechniła się już w latach 60. XX wieku.

W państwach, w których opłata występuje, regulacje co do jej wysokości oraz sposobu pobierania są bardzo zróżnicowane. W Norwegii i Finlandii rekompensatę na rzecz twórców wypłaca państwo wprost z budżetu. Gdzie indziej rządy powołały stosowne organizacje zajmujące się pobieraniem opłaty reprograficznej.

Nie oznacza to bynajmniej, że sama obecność daniny przekłada się na realne dochody z tytułu jej istnienia. Okazuje się, że w praktyce trudno ją wyegzekwować. W Niemczech, pomimo przeszło 50 latach obecności podatku, przez długi czas opłaty w ogóle nie wpływały.

Trwał spór sądowy między organizacjami zbiorowego zarządzania, zrzeszonymi w ZPÜ (Zentralstelle für private Überspielungsrechte), a producentami ze stowarzyszenia BITKOM. W efekcie dopiero od 2016 roku trwa rozliczanie zaległych wpływów.

Kalkulator podatki

Ile ma wynieść podatek od smartfonów?

Artyści domagają się do 6 %. Rząd zaproponował 4 %. Na pierwszy rzut oka skromne 4% ceny urządzenia. Ale inną wartość ma 4% przy 300 zł, inną przy 3000 zł, a inną przy 9000 zł. Jego wprowadzenie nie oznacza nic innego, jak wyższe opłaty za smartfony, aparaty fotograficzne, komputery, laptopy i telewizory.

W rodzinach każdy ma własny telefon, każdy ma laptopa (konieczność ich posiadania pokazały ostatnie lockdowny), w domach są też 2 albo 3 telewizory. Do ceny każdego trzeba doliczyć 4% wartości, co znacznie obciążyłoby budżety Polaków.

Czy opłata reprograficzna ma jeszcze sens?

Jeśli oceniać ją z perspektywy twórcy, który otrzyma dzięki temu choć część należności za swoją pracę, opłata reprograficzna wydaje się być ok. Ale to tylko teoria (niestety). Żeby danina ta mogła realnie wspierać twórców, musiałaby być skutecznie i na bieżąco ściągana i następnie dystrybuowana.

Tymczasem realia są odmienne, a transparentność rozdzielania zebranych funduszy mocno dyskusyjna. W Polsce wygląda to tak, że na mocy ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. 2019 poz. 1231), opłaty reprograficzne pobiera 6(!) organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi [OZZ].

6 różnych! Przy czym znaczna część (nie do końca wiadomo jak duża) zostaje w organizacjach na pokrycie kosztów inkasa i z przeznaczeniem na różne fundusze. To, co zostanie (nie do końca wiadomo ile) trafia do twórców. Co gorsza, klarowność transferu pieniędzy wcale nie zależy od wielkości organizacji. ZAIKS jest tego niechlubnym przykładem.

Mało tego, podmioty oddelegowane do poboru opłat są instytucjami prywatnymi, nie całkiem dostosowanymi do pełnienia swej roli. Panuje tym samym dowolność w kwestii najważniejszej – czyli w uiszczaniu opłat. Kto nie chce, nie płaci.

monety pieniądze

Niemniej podatek w wysokości 4%, dodany do kwoty uiszczanej za smartfon, komputer, laptop i telewizor, trzeba będzie w sklepie zapłacić, bo spadnie on na barki importerów oraz producentów sprzętu elektronicznego. Danina, wzorem podatku VAT, zostanie doliczona do ceny. Importer z producentem przekazują ją dalej, a w jakim stopniu zasila ona twórców, ciężko orzec.

Rzecz druga, to powszechne odejście od nośników fizycznych na rzecz usług VOD i streamingowych. Fani wideo w najwyższej jakości kupują płyty Blu-Ray, jednak ogromna większość woli Netflix, HBO GO, Disney+, Player i inne platformy z ich ulubionymi produkcjami.

Zamiast niezliczonych plików mp3 mamy Tidal, Spotify, Apple Music itp. Samochody łączą się ze smartfonami przez Bluetooth, odtwarzając w głośnikach pliki streamowane przez urządzenia mobilne. Mało kto przechowuje jeszcze muzykę w pamięci flash, a ten stan rzeczy będzie się tylko utrwalał.

W świetle powyższego argument ochrony twórców przemawiający za wprowadzeniem podatku od smartfonów wypada blado. Wygląda to jak klasyczny skok na kasę pod przykrywką wspierania twórców. O wsparciu można by mówić, gdybyśmy mieli transparenty system dystrybuowania pobieranej już opłaty, a takiego nie ma.

Pozostałby tylko podatek pociągający za sobą podwyżkę cen elektroniki (smartfonów ma już niby nie objąć, ale resztę listy tak), na której opiera się obecne funkcjonowanie edukacji, pracy i dużej części gospodarki.